Rywalka Świątek przechodziła samą siebie. A potem stało się to. Nie do wiary
Paula Badosa odrabiała straty, wyszarpała seta, w którym przegrywała 0:3, a pełna kibiców hala w Maladze zaczynała wierzyć w cud. Ale Iga Świątek nie przestała wierzyć w siebie i to było najważniejsze! Liderka reprezentacji Polski pokonała liderkę reprezentacji Hiszpanii 6:3, 6:7, 6:1. To znaczy, że nasza kadra po zwycięstwie nad ekipą gospodarzy 2:0 jest już…
Paula Badosa odrabiała straty, wyszarpała seta, w którym przegrywała 0:3, a pełna kibiców hala w Maladze zaczynała wierzyć w cud. Ale Iga Świątek nie przestała wierzyć w siebie i to było najważniejsze! Liderka reprezentacji Polski pokonała liderkę reprezentacji Hiszpanii 6:3, 6:7, 6:1. To znaczy, że nasza kadra po zwycięstwie nad ekipą gospodarzy 2:0 jest już w ćwierćfinale Billie Jean King Cup!
Pół godziny minęło od początku meczu, gdy Iga Świątek wyrównała w pierwszym secie na 3:3. Chwilę wcześniej Polka wybroniła breakpointa – Paula Badosa miała szansę odskoczenia na 4:2. A po kolejnej „chwili”, dokładnie po 14 minutach, już było po secie. Świątek po prostu odjechała, rywalka nie była w stanie nadążyć. Zanosiło się na szybkie zwycięstwo Igi.
W drugim pojedynku w ramach meczu Hiszpania – Polska w Billie Jean King Cup mierzyły się zawodniczki numer 12 i numer 2 światowego rankingu WTA. A więc teoretycznie starcie musiało być wyrównane, wręcz zacięte. Zwłaszcza że betonowy kort w Maladze jest szybki, to warunki pod Badosę. Do tego liderka Hiszpanek mogła na nim potrenować więcej niż liderka Polek. Ale Świątek do stanu 6:3, 3:0 szła jak po swoje. Co się stało, że nie zamknęła meczu w dwóch setach? Uczciwie trzeba oddać Badosie, że walczyła z całych sił, żeby utrzymać swoją drużynę w walce o ćwierćfinał nieoficjalnych mistrzostw świata. I za to Hiszpanka zasługuje na niski ukłon.
Świątek żałowała, tłumaczyła i apelowała. Wreszcie się udało
A Świątek? Cóż, Polska z Igą w składzie za kilka dni może wygrać ten turniej. Rok i dwa lata temu nasza drużyna też grała w turniejach finałowych, ale wtedy odbywały się one w tak niedogodnych terminach, że Świątek nie była w stanie pomóc. W minionych latach Iga tego żałowała, tłumaczyła to kibicom i apelowała do tenisowych władz o większy odstęp między WTA Finals a finałami Billie Jean King Cup. Wreszcie się udało – teraz zdołała przenieść się z Rijadu w Arabii Saudyjskiej do Malagi bez narażania się na kontuzję spowodowaną szaloną podróżą i graniem niemal po wyjściu z samolotu. Teraz „pomogły” nawet pozornie złe okoliczności – w WTA Finals Iga odpadła już po fazie grupowej (dwa zwycięstwa i jedna porażka) i miała więcej czasu, żeby przygotować się do misji reprezentacyjnej.
Zwłaszcza dwa lata temu widzieliśmy, jak dużym brakiem w składzie Polski jest brak Igi. Wtedy Magda Linette była w takiej formie, że potrafiła wygrać z Madison Keys i Karoliną Pliskovą, ale mecze z Amerykankami i Czeszkami nasza kadra przegrywała, bo rywalki miały jeszcze choćby Danielle Collins i Coco Gauff oraz Karolinę Muchovą i Marketę Vondrousovą, a nam do Linette i do Magdaleny Fręch bardzo brakowało najlepszej wówczas tenisistki świata.
To Iga, za jaką tęskniliśmy
Dziś Świątek to rankingowa numer dwa – niedawno musiała oddać prowadzenie Arynie Sabalence. Od czerwcowego triumfu w Roland Garros Iga trochę zgubiła swoją pewność i regularność. W swoim ostatnim meczu w Rijadzie błysnęła, rozbijając Darię Kasatkinę 6:1, 6:0. Teraz potrzebowała trochę więcej czasu, żeby się skalibrować, ale jak już weszła w uderzenie, to miło było patrzeć. Ktoś powie, że do czasu. Ktoś uzna, że prowadząc 6:3, 3:0 Świątek powinna w swoim starym, dobrym stylu, szybko dokończyć dzieła zniszczenia rywalki. Ale kto oglądał mecz, ten wie, że Badosa przeszła samą siebie, żeby spróbować pokonać Świątek. To jej dobre granie, a nie jakaś seria błędów Igi, sprawiło, że dostaliśmy widowisko trzysetowe. W drugiej partii Polka popełniła 15 niewymuszonych błędów, ale przy 19 uderzeniach kończących. Czyli ofensywne granie się opłacało. Badosa miała winnerów 12, a niewymuszonych błędów 17. Ale świetnie serwowała i tym elementem przedłużyła mecz.
Hiszpanka w drugiej partii bardzo poprawiła się w stosunku do tego, co prezentowała w pierwszej (weźmy chociaż tylko jednego jej winnera w tym secie przy 12 Igi – niewymuszonych błędów było wtedy dziewięć po stronie Badosy i 11 u Świątek). W trzeciej wciąż grała dobrze, ale że była to już trzecia godzina meczu, to widzieliśmy, że jej ogień trochę przygasa przez zmęczenie. A Świątek – z czego jest powszechnie znana – oznak zmęczenie nie wykazywała.
W decydującym secie Iga znów włączyła swój bardzo dobry tenis. Znów były mocne, a przy tym inteligentne i różnorodne serwisy, był pewny bekhend, a i forhend solidny, było znakomite poruszanie się, była wzorowa antycypacja. Był też spokój, była siła mentalna. Świątek nie była w łatwym położeniu po przegraniu drugiego seta. Teoretycznie mogłaby rozpamiętywać, że z 6:3, 3:0 zrobiło się 6:3, 6:7. Teoretycznie mogła zacząć się przejmować czy nie ucieknie jej zwycięstwo, które już było na wyciągnięcie ręki. Ale Świątek zachowała pewność, nie pękła, zrobiła swoje. Momentami w meczu z Badosą widzieliśmy Igę, za jaką tęskniliśmy, gdy po US Open zrobiła sobie dwumiesięczną przerwę od tenisa. Zgadzała się mowa ciała, nie brakowało woli walki, więcej było kończących uderzeń niż błędów, a to ważne dla kibiców, którzy pamiętają, że dopiero co przeciw Coco Gauff w Rijadzie Świątek potrafiła mieć tylko 15 winnerów przy aż 47 niewymuszonych pomyłkach.
Paula Badosa odrabiała straty, wyszarpała seta, w którym przegrywała 0:3, a pełna kibiców hala w Maladze zaczynała wierzyć w cud. Ale Iga Świątek nie przestała wierzyć w siebie i to było najważniejsze! Liderka reprezentacji Polski pokonała liderkę reprezentacji Hiszpanii 6:3, 6:7, 6:1. To znaczy, że nasza kadra po zwycięstwie nad ekipą gospodarzy 2:0 jest już w ćwierćfinale Billie Jean King Cup!
Pół godziny minęło od początku meczu, gdy Iga Świątek wyrównała w pierwszym secie na 3:3. Chwilę wcześniej Polka wybroniła breakpointa – Paula Badosa miała szansę odskoczenia na 4:2. A po kolejnej „chwili”, dokładnie po 14 minutach, już było po secie. Świątek po prostu odjechała, rywalka nie była w stanie nadążyć. Zanosiło się na szybkie zwycięstwo Igi.
W drugim pojedynku w ramach meczu Hiszpania – Polska w Billie Jean King Cup mierzyły się zawodniczki numer 12 i numer 2 światowego rankingu WTA. A więc teoretycznie starcie musiało być wyrównane, wręcz zacięte. Zwłaszcza że betonowy kort w Maladze jest szybki, to warunki pod Badosę. Do tego liderka Hiszpanek mogła na nim potrenować więcej niż liderka Polek. Ale Świątek do stanu 6:3, 3:0 szła jak po swoje. Co się stało, że nie zamknęła meczu w dwóch setach? Uczciwie trzeba oddać Badosie, że walczyła z całych sił, żeby utrzymać swoją drużynę w walce o ćwierćfinał nieoficjalnych mistrzostw świata. I za to Hiszpanka zasługuje na niski ukłon.
Świątek żałowała, tłumaczyła i apelowała. Wreszcie się udało
A Świątek? Cóż, Polska z Igą w składzie za kilka dni może wygrać ten turniej. Rok i dwa lata temu nasza drużyna też grała w turniejach finałowych, ale wtedy odbywały się one w tak niedogodnych terminach, że Świątek nie była w stanie pomóc. W minionych latach Iga tego żałowała, tłumaczyła to kibicom i apelowała do tenisowych władz o większy odstęp między WTA Finals a finałami Billie Jean King Cup. Wreszcie się udało – teraz zdołała przenieść się z Rijadu w Arabii Saudyjskiej do Malagi bez narażania się na kontuzję spowodowaną szaloną podróżą i graniem niemal po wyjściu z samolotu. Teraz „pomogły” nawet pozornie złe okoliczności – w WTA Finals Iga odpadła już po fazie grupowej (dwa zwycięstwa i jedna porażka) i miała więcej czasu, żeby przygotować się do misji reprezentacyjnej.
Zwłaszcza dwa lata temu widzieliśmy, jak dużym brakiem w składzie Polski jest brak Igi. Wtedy Magda Linette była w takiej formie, że potrafiła wygrać z Madison Keys i Karoliną Pliskovą, ale mecze z Amerykankami i Czeszkami nasza kadra przegrywała, bo rywalki miały jeszcze choćby Danielle Collins i Coco Gauff oraz Karolinę Muchovą i Marketę Vondrousovą, a nam do Linette i do Magdaleny Fręch bardzo brakowało najlepszej wówczas tenisistki świata.
To Iga, za jaką tęskniliśmy
Dziś Świątek to rankingowa numer dwa – niedawno musiała oddać prowadzenie Arynie Sabalence. Od czerwcowego triumfu w Roland Garros Iga trochę zgubiła swoją pewność i regularność. W swoim ostatnim meczu w Rijadzie błysnęła, rozbijając Darię Kasatkinę 6:1, 6:0. Teraz potrzebowała trochę więcej czasu, żeby się skalibrować, ale jak już weszła w uderzenie, to miło było patrzeć. Ktoś powie, że do czasu. Ktoś uzna, że prowadząc 6:3, 3:0 Świątek powinna w swoim starym, dobrym stylu, szybko dokończyć dzieła zniszczenia rywalki. Ale kto oglądał mecz, ten wie, że Badosa przeszła samą siebie, żeby spróbować pokonać Świątek. To jej dobre granie, a nie jakaś seria błędów Igi, sprawiło, że dostaliśmy widowisko trzysetowe. W drugiej partii Polka popełniła 15 niewymuszonych błędów, ale przy 19 uderzeniach kończących. Czyli ofensywne granie się opłacało. Badosa miała winnerów 12, a niewymuszonych błędów 17. Ale świetnie serwowała i tym elementem przedłużyła mecz.
Hiszpanka w drugiej partii bardzo poprawiła się w stosunku do tego, co prezentowała w pierwszej (weźmy chociaż tylko jednego jej winnera w tym secie przy 12 Igi – niewymuszonych błędów było wtedy dziewięć po stronie Badosy i 11 u Świątek). W trzeciej wciąż grała dobrze, ale że była to już trzecia godzina meczu, to widzieliśmy, że jej ogień trochę przygasa przez zmęczenie. A Świątek – z czego jest powszechnie znana – oznak zmęczenie nie wykazywała.
W decydującym secie Iga znów włączyła swój bardzo dobry tenis. Znów były mocne, a przy tym inteligentne i różnorodne serwisy, był pewny bekhend, a i forhend solidny, było znakomite poruszanie się, była wzorowa antycypacja. Był też spokój, była siła mentalna. Świątek nie była w łatwym położeniu po przegraniu drugiego seta. Teoretycznie mogłaby rozpamiętywać, że z 6:3, 3:0 zrobiło się 6:3, 6:7. Teoretycznie mogła zacząć się przejmować czy nie ucieknie jej zwycięstwo, które już było na wyciągnięcie ręki. Ale Świątek zachowała pewność, nie pękła, zrobiła swoje. Momentami w meczu z Badosą widzieliśmy Igę, za jaką tęskniliśmy, gdy po US Open zrobiła sobie dwumiesięczną przerwę od tenisa. Zgadzała się mowa ciała, nie brakowało woli walki, więcej było kończących uderzeń niż błędów, a to ważne dla kibiców, którzy pamiętają, że dopiero co przeciw Coco Gauff w Rijadzie Świątek potrafiła mieć tylko 15 winnerów przy aż 47 niewymuszonych pomyłkach.