Robert Lewandowski tylko cieniem samego siebie. Zepsute święto Barcelony
Tuż po hucznych obchodach 125-lecia FC Barcelona doszło do sytuacji, jakiej w tym klubie nie widziano od ponad pół wieku. Aż 53 lata zespół UD Las Palmas czekał na zwycięstwo na stadionie Dumy Katalonii. Gdyby nie fakt, że to już trzeci ligowy mecz bez wygranej z rzędu, można by stwierdzić, że liderzy LaLigi wyglądali tak,…
Tuż po hucznych obchodach 125-lecia FC Barcelona doszło do sytuacji, jakiej w tym klubie nie widziano od ponad pół wieku. Aż 53 lata zespół UD Las Palmas czekał na zwycięstwo na stadionie Dumy Katalonii. Gdyby nie fakt, że to już trzeci ligowy mecz bez wygranej z rzędu, można by stwierdzić, że liderzy LaLigi wyglądali tak, jakby piątkowa uroczystość za bardzo ich pochłonęła. Nieswój był także Robert Lewandowski, który nie tylko nie oddał celnego strzału, ale nie był też zbytnio przydatny w elemencie, za który był tak chwalony w tym sezonie. Zresztą nie tylko to tego popołudnia na Montjuic szwankowało w drużynie wicemistrza Hiszpanii. I nie tylko u niej — po raz kolejny plamę dał sędzia. A na koniec okazało się, że Barcelona żyła po prostu w błędzie.
Koniec pierwszej połowy, realizator od razu pokazuje Lamine’a Yamala, który podnosi się z ławki. Już wcześniej nie było przesadą stwierdzenie, że 17-latek jest niezbędny, by Barcelona mogła wrócić na odpowiednie tory. “Yamalodependencia” wróciła. Tyle że Blaugrana potrzebowała tego piłkarza w najlepszym wydaniu.
Co prawda pomimo jego braku Duma Katalonii była w stanie dość łatwo wygrać z Brestem w Lidze Mistrzów, ale tamten mecz ustawił szybko strzelony rzut karny w wykonaniu Roberta Lewandowskiego. Tym razem takiego momentu zwrotnego Katalończycy się nie doczekali, a poza tym od początku prosili się o to, by w trzecim kolejnym ligowym występie nie sięgnąć po zwycięstwo.
Raphinha daje nadzieję Barcelonie, natychmiastowa odpowiedź Las Palmas:
Przy tak intensywnym stylu gry od początku sezonu zapaść fizyczna musiała w końcu przyjść. Już we wcześniejszych meczach piłkarze Barcelony nie byli w stanie utrzymać odpowiedniego tempa gry, ale w pierwszej połowie przeciwko Las Palmas przechodzili samych siebie.
Niestandardowa pora rozpoczęcia spotkania (14.00) nie jest dla piłkarzy Dumy Katalonii żadną wymówką. Obchody 125-lecia klubu w piątkowy wieczór także. Chyba że któryś z zawodników zawieruszył się gdzieś w katakumbach Gran Teatre del Liceu i wczesnym sobotnim przedpołudniem nie zdołał jeszcze dojść do siebie.
O takiej sytuacji mowy być oczywiście nie mogło. Tuż po uroczystościach Hansi Flick zebrał drużynę w hotelu, by ta przygotowała się należycie do kolejnego wyzwania. Margines błędu został wyczerpany już w poprzednich dwóch spotkaniach (łącznie jeden punkt), nie było miejsca na kolejną wpadkę.
Inny plan na to spotkanie mieli jednak goście. Tuż przed gwizdkiem rozpoczynającym drugą połowę zaczepiony przez reporterkę Alex Suarez rzucił, że przyjechali po zwycięstwo. Można by przyjąć to z uśmiechem politowania, gdyby nie fakt, że tego dnia Barcelona była naprawdę do ugryzienia.
Robert Lewandowski niewidoczny. Barcelona sama prosiła się o kłopoty
W pierwszej połowie najgroźniej pod bramką gości zrobiło się tuż przed przerwą. Po świetnym podaniu Gaviego Raphinha jednym zwodem ograł dwóch rywali w polu karnym i kropnął w poprzeczkę.
Większego pożytku nie było z występu jego kolegów z ofensywnego tria. Fermin Lopez niezmiennie pracuje na miano najbardziej irytującego piłkarza Barcelony. Niewiele jego decyzji było trafionych.
Ot, jak chociażby w 22. minucie, gdy Lewandowski dobrze rozprowadził do niego akcję, ale podania zwrotnego się nie doczekał. 21-latek połakomił się na strzał, a Polak tylko z dezaprobatą na niego spojrzał i złapał się za biodra.
To był jeden z niewielu momentów, w którym 36-latek był w centrum uwagi. Do przerwy miał tylko 12 kontaktów z piłką. Wynikało to także z tego, że — odróżnieniu od poprzednich spotkań — rzadziej pojawiał się w środkowej strefie boiska, skąd zwykł napędzać akcje ofensywne. Po zmianie stron ta statystyka poszła co prawda w górę, ale za to jedna pozostała niezmienna — liczba strzelonych goli.
Tego popołudnia Lewandowski ani razu nie zatrudnił bramkarza rywali. Oddał jeden niecelny strzał (choć trudno uznać to za strzał — po prostu musnął głową niedokładnie zagraną piłkę), a trzy jego uderzenia zostały zablokowane.
Długo nie zapomną mu zwłaszcza okazji z doliczonego czasu gry. Była siódma dodatkowa minuta, gdy Pau Victor wyłożył piłkę Polakowi, a ten nie zdecydował się na natychmiastowy strzał lewą nogą. Przełożył ją na prawą, obrońca jednak w porę zablokował uderzenie.
Sędzia znów skrzywdził Barcelonę. Duma Katalonii okradziona z karnego
Później Polak strzelał jeszcze głową, ale trafił w Javiego Munoza. Piłka odbiła się od ręki interweniującego w powietrzu obrońcy, ale sędzia nawet nie sprawdzał tej sytuacji na wideo. Trudno się było jednak spodziewać, że wskaże na “wapno”, skoro nie zrobił tego, gdy kilkanaście minut wcześniej Pau Cubarsi wyraźnie został nadepnięty w polu karnym. Zakrwawiona kostka mówiła wszystko.
Choć nie był to najlepszy dzień dla gospodarzy, i tak mogli schodzić z boiska z dorobkiem punktowym. W 82. minucie miejscowym kibicom postanowił przypomnieć jednak o sobie Jasper Cillessen. Były golkiper Dumy Katalonii w iście fenomenalnym stylu obronił uderzenie z rzutu wolnego Raphinhi.
Do wygranej gości jeszcze bardziej przyczynił się inny były piłkarz Blaugrany. Sandro Ramirez, który rozpoczynał karierę w La Masii, zdobył pierwszą bramkę dla gości.
Sandro Ramirez rozpoczyna strzelanie na Estadi Montjuic:
Już wtedy nie najlepiej spisała się defensywa Barcelony, a przy drugim trafieniu Las Palmas dała plamę po całości. W kwestii łapania rywali na spalonych Barcelona od początku sezonu funkcjonowała jak w zegarku, ale w 67. minucie coś ewidentnie się zacięło. Wystarczyło jedno podanie za plecy i zawahanie się Hectora Forta, by Fabio Silva przywrócił gościom prowadzenie.
18-latek pojawił się na boisku, bo kolejny słaby występ zaliczył Jules Kounde. Prawy obrońca Barcelony został ściągnięty już w 57. minucie. Na murawę wszedł wtedy m.in. Ferran Torres, który z powodu kontuzji pauzował od 6 października. Po tym, co pokazał w sobotnie popołudnie, trudno wyzbyć się wrażenia, że większy pożytek mieli z niego niedawno krajanie, gdy ruszył do Walencji, by pomagać w usuwaniu tragicznych skutków powodzi.
Swojej szansy nie wykorzystał także Pablo Torre. Według lubującego się w kreowaniu sensacyjnych wieści serwisu elnacional.cat, 21-latek miał okazywać swoje niezadowolenie z powodu swojej pozycji w klubie. Miało to skłonić Flicka do dania mu szansy.
Katalońskie medium tym razem trafiło ze swoimi przewidywaniami, ale bardziej dlatego, że i zepsuty zegar pokazuje właściwą godzinę dwa razy na dobę. Torre pojawił się na boisku w miejsce pauzującego za czerwoną kartkę Marca Casado. I skończyło się zmianą w przerwie
W jego miejsce wszedł Yamal, ale losów spotkania nie odmienił. 17-latek starał się rozrywać defensywę gości, ale albo brakowało mu dokładności (podania nie w tempo, nieudane przyjęcia piłki), albo decyzyjności.
Gdyby był w optymalnej dyspozycji, w 72. minucie pokusiłby się pewnie o strzał, a nie na zagranie do Lewandowskiego, które zostało zablokowane. Choć kilka chwil wcześniej skrzydłowy jednak uderzył i skończyło się udaną interwencją Cillessena.
Dało o sobie znać 27 dni absencji. Wydawało się, że po jego powrocie wszystko wróci do normy. Stało się jednak inaczej. Hansi Flick ma nie lada ból głowy.