Najpierw szaleństwo, później dramat. Myślał, że go zabił
To była ostatnia walka Polaka o pas mistrza świata wagi ciężkiej. 16 stycznia 2016 r. w Nowym Jorku Artur Szpilka bił się z Deontayem Wilderem. To była dobra walka. Do dziewiątej rundy, gdy Polak padł. Wielu myślało, że nie żyje. “Chyba nie wygrałem – pomyślał. – Coś poszło nie tak”. Kilka godzin później wyszedł ze…
To była ostatnia walka Polaka o pas mistrza świata wagi ciężkiej. 16 stycznia 2016 r. w Nowym Jorku Artur Szpilka bił się z Deontayem Wilderem. To była dobra walka. Do dziewiątej rundy, gdy Polak padł. Wielu myślało, że nie żyje. “Chyba nie wygrałem – pomyślał. – Coś poszło nie tak”. Kilka godzin później wyszedł ze szpitala na własne życzenie. W papierowej piżamie i pożyczonej kurtce. Wszystko opowiedział w napisanej z Hubertem Kęską książce “Zawsze ten sam”, której fragmenty publikujemy.
W hali było biało-czerwono. Wszyscy polscy kibice założyli narodowe barwy. Artur miał na twarzy chustę z orłem. Już nie czarną, także biało-czerwoną.
Gala w Barclays Center to było wielkie święto wagi ciężkiej. Dwie walki o tytuł, celebracja ostatnich (jak się okazało) urodzin Muhammada Alego. Waga ciężka wkraczała w nową erę – erę po braciach Kliczko.
Koło Kamili siedzieli Aleksander Powietkin i wymachujący marynarką Tyson Fury. W ringu czekali na Szpilkę Evander Holyfield, Mike Tyson, Riddick Bowe i Lennox Lewis – ten sam, który przepowiadał mu tytuł. Wielcy mistrzowie stali trzy, cztery metry od Artura i uśmiechali się do niego. To był najszczęśliwszy dzień w jego życiu.
Kiedy Jimmy Lennon Jr. wyczytał nazwisko “Szpilka”, Artur miał ciary. Kiedy zagrali mu hymn, miał łzy w oczach. Na szczęście przed wejściem do ringu założył tę długą czerwoną chustę z białym orłem i napisem PDW. Mniejsza zresztą o to, co było tam napisane. Ważne, że chusta była wysoko naciągnięta na twarz, zasłaniała łzy. Kilka łez popłynęło Szpilce po policzku. Kamila też płakała – przed walką, po walce, w trakcie. A Mike Tyson oczy miał czerwone, jakby zjarane – wciąż patrzył na Artura i wciąż się uśmiechał. Szpilka nie wierzył w to, co się dzieje. To było lepsze niż filmowe historie. Stał pośród bohaterów z dzieciństwa, postaci zza szklanego ekranu telewizora. Nie wyobraziłby sobie tego lepiej. Otaczało go tyle gwiazd. A sam walczył o mistrzostwo świata. Mistrzostwo świata w królewskiej kategorii!
Czuł się fenomenalnie, chciał zmienić historię. “Polska doczeka się wreszcie mistrza świata kategorii ciężkiej” – uderzył się w pierś rękawicą, wziął głęboki oddech i ruszył. Od pierwszej rundy widać było, jak bardzo jest zmotywowany. Wyszedł, by naprawdę to wygrać. Fiodor Łapin przy każdej możliwej okazji powtarzał Arturowi, że jest najlepszy, kiedy szanuje przeciwnika, bo wtedy jest skupiony na walce. Szpilka nie cenił umiejętności bokserskich Wildera, ale miał respekt przed jego gabarytami i siłą ciosu. Był skoncentrowany. Pamiętał o tym, co przerabiali w gymie z Ronniem. Cały czas wywierał presję, cały czas szedł w prawą stronę. Ta walka to było ukoronowanie kilkunastu lat jego pracy na sali. Moment spełnienia. Nie mógł sam siebie zawieść.
Artur Szpilka, Hubert Kęska
Artur Szpilka, Hubert Kęska (Foto: Materiały prasowe)
Był niewygodny dla Wildera. Obniżona pozycja, szybkie nogi, mańkut… Amerykanin nie miał doświadczenia z walk z leworęcznymi pięściarzami. Jego długie ręce nie mogły sięgnąć celu. “Jeśli Wilder mnie nie znokautuje, to nie wygra” – zapowiadał Polak i w pierwszych rundach tak to właśnie wyglądało. “The Bronze Bomber” chciał ustrzelić niższego o głowę Szpilkę, ale ten umiejętnie się odchylał, schodził z linii ciosu. Artur bił ciosy proste, sporo uderzał na dół, przepuszczał i kontrował Amerykanina. Dopóki był mobilny, Wilder sobie z nim nie radził. Próbował ustawić sobie Polaka, a jak nie wychodziło, to polował na nokautujący cios. Atakował wściekle, wkładał całą siłę w uderzenia. Te przecinały jednak powietrze – nie tylko jeden cios, ale i po dwa, trzy uderzenia z rzędu. Artur robił krok w tył, unik, zejście i jego przeciwnik tracił równowagę. Kilka razy się potknął, raz wywrócił. Momentami wyglądało to na lekcję boksu, jakiej doświadczony pięściarz udziela początkującemu osiłkowi. Mimo że to Deontay Wilder był medalistą olimpijskim i mistrzem świata.
Szpilka miał ciąg na rywala, a zarazem się pilnował. Po zadaniu ciosu automatycznie odchylał tułów. Długo był nieuchwytny dla Wildera. Przechodził płynnie z dystansu do półdystansu. Tam szukał sierpów. Robił zwód na górę, bił na dół. Skracał dystans podwójnym prawym prostym. To były akcje złożone z trzech uderzeń. Otwarcie rywala i bomba. Wilder zasłaniał się rękami, odskakiwał. Nie potrafił znaleźć skutecznej recepty na Polaka. Ten był pochylony, obchodził go i trafiał ciosami prostymi, sierpami za ucho. Większość z nich nie robiła natomiast wrażenia na mistrzu.
Wilder pokazywał Szpilce język i podnosił rękę w geście zwycięstwa. Szpilka odpowiadał tym samym. Unosząc rękawicę, kręcił łokciem, sugerując cios. Po celnym lewym-prawym Amerykanina Artur rozłożył ręce, jakby chciał powiedzieć: “Stary, nic mi się nie dzieje. Wcale tak mocno nie bijesz”.
Rozkładał tak ręce, ilekroć Wilder go trafił. To była zabawa w kotka i myszkę. Faworyt prowokował Szpilkę i spuszczał dłonie na kolana. Szpilka też rozluźniał łapy, ale te zaraz wracały mu do gardy.
Miał plan. Wiedział przy tym, że w walce życia nie może być zamknięty w schemacie, kunktatorski. Szczególnie że walczył z mistrzem, Amerykaninem w Stanach, na którego sędziowie z pewnością spoglądają przychylniejszym okiem niż na jakiegoś tam młodego chłopaka z Polski.
Walka była równa.
W piątej rundzie pięściarz z Wieliczki ulokował na głowie rywala dwa mocne ciosy: lewy sierpowy na skroń przy linach i kontrujący prawy prosty na szczękę. Po drugim z tych uderzeń “The Bronze Bomber” na moment stracił balans. Szpilka poszedł za ciosem, ale do wykończenia roboty było daleko.
Artur Szpilka – Deontay Wilder
Artur Szpilka – Deontay Wilder (Foto: AFP)
“Jeszcze bliżej niego. Łatwo przepuszczasz te kontry” – gestykulował w narożniku Ronnie Shields.
Artur zobaczył, że da się napocząć Wildera. W siódmej odsłonie strzepnął mu pot z twarzy lewym sierpowym. Uderzył nasadą, bo lewą ręką nie mógł już bić poprawnie. Od czasu, kiedy w Galerii Krakowskiej wgniótł antywiślakowi część kości czołowej do środka czaszki, miał nieustanne problemy z dłonią. W drugiej połowie walki o tytuł ból dłoni był tak duży, że paraliżował całą rękę, która wracała do obrony z opóźnieniem.
Artur czuł, że słabnie. Przez sześć, siedem rund udawało mu się być w nieustannym ruchu. Ale miesiąc na przygotowania to było za mało. W ósmej odsłonie nogi Artura Szpilki ewidentnie zwolniły. Szpilka odkrywał się, miał przestoje. Ta runda na pewno mu uciekła. Chociaż i w niej trafił dwoma sierpowymi.
“Ar-tur! Ar-tur!” – niosło się po widowni.
Artur dostrzegł grupę kibiców Wisły.
“Jesteśmy z toooobą! Hej Szpila jesteśmy z tobą”.
To byli ludzie, którzy zostali z nim nie bacząc na nic. Niewielka grupa chuliganów intonowała chóralne śpiewy. Ci, którzy nie mogli dotrzeć na walkę, wysłali Arturowi filmik pod tytułem “Braci się nie traci”. “Szpila! Co??? Mistrzostwo!!!” – piłowali głos przy akompaniamencie skrzących się rac i huku wystrzałów fajerwerków oraz petard. “Zorro” i “Misiek” z Bochni trzymali transparent z przekreśloną białą gwiazdą. Po tym, jak poszli za Arturem Szpilką, Wisła do nich jeździła, było grubo. Zrezygnowali z Wisły dla niego.
Artur spojrzał na biało-czerwoną flagę z napisem “SZPILA. TYLKO ZWYCIĘSTWO”.
“Z mistrzem trzeba wygrać wyraźnie…” – pomyślał, kiedy cutman między rundami przykładał mu do głowy lód. “Let’s go – krzyknął trener, wkładając mu szczękę. – Jeszcze mocniej, Champ!”.
Artur Szpilka – Deontay Wilder
Artur Szpilka – Deontay Wilder (Foto: AFP)
Artur podniósł się zmęczony z krzesełka. Wiedział, że zostało coraz mniej czasu, że musi zadawać więcej ciosów. Ale dominująca ręka bolała go już nawet przy ciosach prostych na dół. “Nie no, muszę się otworzyć. Trzasnąć go raz, a porządnie tym lewym sierpowym”. Nie miał innego pomysłu. Wiedział, że samą prawą ręką takiej walki nie wygra. Był rozochocony celnym i wyrazistym sierpem w okolice ucha, którym poczęstował Wildera po minucie dziewiątej odsłony. Prawy prosty i lewy sierp – po dwudziestu sekundach ta akcja weszła mu znowu. Przyspieszył. Deontay Wilder usypiał jego czujność, bił mało. To Artur Szpilka atakował, to on chciał wyszarpać zwycięstwo. Wyprzedził Amerykanina prostym. Ze środka ringu zaganiał go pod liny. Wyczuwający dystans prosty i cios na dół. Wszedł. Wilder był przy linach, a Artur Szpilka rzucił wszystko na szalę. Bujnął się w lewo, bujnął w prawo. Wszedł unikiem rotacyjnym pod lewą rękę mistrza, chciał zadać lewy sierp i… Wilder go wyprzedził. Trafił rozpędzonego Szpilkę prawym prostym, ten cios był szybki jak pocisk z karabinu. Siły nałożyły się na siebie jak przy zderzeniu samochodów.
Szpilka padł na wznak. Nieprzytomny.
Deontay Wilder myślał, że zabił Artura Szpilkę.
I rzeczywiście tak to wyglądało.
SZPITAL
Artur leżał na ringu jak zabity. Kiedy Wilder i jego liczna rodzina fetowali nokaut roku, Szpilka nie odzyskiwał przytomności. Wokół niego zrobiło się małe zbiegowisko. Ubrani w ciemne garnitury lekarze sprawdzali mu puls, odchylali powieki i świecili latarką w źrenice. Mama Artura Szpilki modliła się, żeby jej syn otworzył oczy. Oglądała walkę w Belfaście, gdzie wyjechała do pracy. “Boże, nie zabieraj mi syna!” – prosiła niebiosa. Jej najstarszy syn nadal się nie ruszał. Ta scena bezlitośnie się przedłużała, a ona żałowała, że zgodziła się na to, żeby Artur uprawiał boks. Przeżywała wewnętrzne tortury, była roztrzęsiona. Wyglądało to tak, jakby odchodził. “Niech zawiozą go do szpitala, zrobią trepanację czaszki, cokolwiek!” – myśleli najbliżsi pięściarza. Obawiali się najgorszego, stanęły im serca.
– Co mu jest? Andrzej… – pytała rozpaczliwie Andrzeja Fonfarę Kamila.
Jeszcze kilkadziesiąt sekund wcześniej śmiała się, krzyczała, biła brawo.
Teraz widząc, że Artur nadal nie podnosi się z desek, wpadła w amok. Wyrwała się siedzącemu przy niej Fonfarze, odepchnęła ogromną Murzynkę z ochrony i przeskoczyła przez wysoką barierkę, mimo że miała buty na obcasie. Ochroniarze nie mogli odciągnąć jej od ringu, jakby dostała super mocy.
Kamila wpadła pod ring zapłakana.
– Artur, Artur – resztką sił wykrztusiła z siebie.
Kiedy Artur Szpilka usłyszał jej głos, otworzył oczy.
– Mów do niego, mów. Ale po angielsku, żebyśmy słyszeli – nakazał Kamili główny lekarz. Chciał mieć wszystko pod kontrolą.
Artur otworzył oczy na sekundę, dwie i z powrotem je zamknął. Nie wiedział, gdzie jest, co się z nim dzieje. Ale obecność ukochanej go uspokoiła. Poczuł się bezpieczny i z powrotem odpłynął. Wiedział, że już może.
Gdy obudził się na dobre, zobaczył nad sobą światła i wielu ludzi.
“Chyba nie wygrałem – pomyślał. – Coś poszło nie tak”.
– Stop talking, stop – Kamila pogłaskała narzeczonego po głowie.
Artur Szpilka opuścił halę na noszach.
Karetką pojechał od razu do szpitala. Zabrali go tak, jak leżał – w czarnych spodenkach i złotych rękawicach. Na Brooklynie było zimno, mieszkańcy palili w beczkach.
W szpitalu oprócz Artura i Kamili pojawił się Andrzej Wasilewski oraz latynoski przyjaciel Szpilki, Edwin Rodriguez. Dojechał do niego też Kamil Wolnicki. Taksówką, którą niełatwo było złapać tej nocy.
Artur Szpilka i Kamila Wybrańczyk
Artur Szpilka i Kamila Wybrańczyk (Foto: Onet, Kamil Wolnicki / Onet)
– Jak to w ogóle wyglądało? – zapytał go Artur.
– A co z tego pamiętasz?
Szpilka do dzisiaj nie pamięta trzech ostatnich rund.
– Słuchaj, mam takie nagranie, jak wynoszą cię z ringu – powiedział Wolnicki. – Nie wiem, jak się z tym poczujesz, jeśli to gdzieś wyjdzie.
– A czemu miałoby nie wyjść? To się wydarzyło, taka jest prawda – odpowiedział dochodzący do siebie pięściarz.
Zaimponował tym dziennikarzowi.
W pomieszczeniu, w którym leżał Szpilka, byli też inni pacjenci. Szpital na Brooklynie nie posiadał mniejszych sal, stanowiska były oddzielone od siebie kotarami. W pewnym momencie lekarze przestali zajmować się Arturem, bo przywieźli im gości ze strzelaniny.
Artur Szpilka leżał w kołnierzu ortopedycznym. Lekarze zabezpieczyli mu ciało, ponieważ nie byli pewni, czy upadając, czegoś sobie nie złamał. Miał podpuchnięte oczy i rurkę wsadzoną w nozdrza. Kamila całowała go po głowie. W takiej pozycji zrobił im zdjęcie Kamil Wolnicki. Artur pokazuje na nim uniesiony w górę kciuk. “Ze zdrowiem wszystko jest okej” – zdaje się mówić.
Szpilka wrzucił to zdjęcie na fanpage i po trzech godzinach opuścił szpital. Lekarz chciał, żeby został na noc. Ale Artur myślał już o tatarze, który czekał na niego w lodówce w hotelu. Tatara przygotował mu Robert z polskiej restauracji w Nowym Jorku. Szpilka nie mógł się doczekać, kiedy go pochłonie i wypisał się ze szpitala na własne żądanie.
O czwartej był już w hotelu. Wszedł do niego w pożyczonej od Kamila Wolnickiego kurtce i w papierowej, szpitalnej piżamie. Lekko zmarznięty żartował, że jego penis zmniejszył się do wielkości guzika. W lobby czekali na Szpilkę przyjaciele, dziennikarze i trener.
– Sorry, coach… – spuścił głowę na widok Ronniego Shieldsa “Szpila”.
– No, man – objął go Shields. – I’m proud of you, man.
“I’m proud of you” – powtórzył.
Tutaj możesz kupić książkę Artura Szpilki “Szpila. Zawsze ten sam. Biografia” >>>