Wstydliwa porażka Polaków z Bułgarią. Grbić znów miał powody do wściekłości
Reprezentacja Polski siatkarzy miała w sobotnim meczu z Bułgarią zmazać plamę po kompromitującej porażce z Kubańczykami. Zamiast rehabilitacji, doszło jednak do kolejnego rozczarowania. Drużyna Nikoli Grbicia przegrała po dramatycznym spotkaniu 2:3 (25:17, 22:25, 23:25, 29:27, 13:15), a styl, w jakim to się stało, pozostawia wiele do życzenia. Szkoleniowiec, który już po poprzednim meczu był wyraźnie sfrustrowany, tym razem tylko utwierdził się w przekonaniu, że jego zespół ma poważne problemy.
Dobry początek i nagłe załamanie gry
Mecz zaczął się obiecująco. Polacy wyszli na parkiet w eksperymentalnym składzie: Bartłomiej Bołądź w ataku, Jan Firlej jako rozgrywający, Szymon Jakubiszak i Mateusz Poręba na środku, Artur Szalpuk i wracający po kontuzji Bartosz Bednorz na przyjęciu, a na libero Maksymilian Granieczny. Rywale długo dotrzymywali kroku, ale po błędzie ustawienia ich gra się posypała. Polacy natychmiast to wykorzystali – świetnie zagrał Bednorz (cztery punkty, w tym trzy przy 75-procentowej skuteczności), skuteczny był też Bołądź, a mocna zagrywka Leona przypieczętowała wygraną 25:17.
Wydawało się, że biało-czerwoni wrócili na właściwe tory. Niestety, był to tylko chwilowy przebłysk.
Powtórka z Kuby – końcówki znów nas pogrążyły
Drugi set to klasyczna sinusoida. Choć Bułgarzy prowadzili 8:5, Polacy szybko odrobili straty i wyszli na prowadzenie 11:9. Środkowi grali bardzo dobrze, a Bednorz utrzymywał solidny poziom. Jednak to, co wydarzyło się w końcówce, można nazwać katastrofą. Przy stanie 22:20 Polacy całkowicie się pogubili, tracąc sześć punktów z rzędu i przegrywając 22:25. Grbić wyglądał już nie na złego, ale na bezradnego. Zabrakło zimnej krwi, spokoju i skutecznego rozegrania – wszystko to, co powinno cechować drużynę tej klasy.
Trzeci set był jeszcze bardziej bolesny. Polska prowadziła 15:10 i 20:16, ale znowu wypuściła wygraną z rąk. Grbić próbował reagować – wprowadził Fornala, Sasaka i Leona – ale efektów nie było. Bułgarzy wykorzystali drugą piłkę setową i wyszli na prowadzenie 2:1. Styl, w jakim Polacy oddali kolejną końcówkę, był wręcz zawstydzający.
Twarda walka w czwartym secie i… chwilowa ulga
Na czwartego seta Grbić zostawił na boisku Leona, Sasaka i Fornala, a do gry dołączył Jakub Kochanowski. Polacy znów mieli inicjatywę – najpierw prowadzili 13:10, później 20:18. Jednak końcówka, jak to w tym meczu bywało, znów przyniosła ogromne emocje.
Bułgarzy mieli dwie piłki meczowe, ale Polacy się obronili. Najpierw Fornal uratował drużynę w długiej wymianie, później Bułgarzy zepsuli zagrywkę. Po serii nerwowych akcji Wilfredo Leon zdobył trzeciego setbola, a Jakub Kochanowski dołożył asa serwisowego, wygrywając 29:27. Był to pierwszy moment w tym meczu, gdy Polacy wyszli zwycięsko z kluczowej końcówki. Nadzieje wróciły.
Tie-break pogrzebał wszystko. Brakuje pewności i głowy do grania
Decydujący set zaczął się nieźle – Polska prowadziła 5:3. Jednak chwilę później wszystko się posypało. Bułgarzy zdobyli sześć punktów, odskakując na 9:6. Polacy wyglądali, jakby ciążyła na nich presja drugiej z rzędu porażki. Jeszcze próbowali odrabiać – szczególnie dobrze spisywał się Fornal, który pokazał swoją lepszą stronę w końcówkach. Niestety, to nie wystarczyło. Bułgarzy zyskali trzy piłki meczowe, a spotkanie zakończył efektowny as serwisowy Simeona Nikołowa.
Bolesna lekcja pokory przed meczem z Francją
To kolejna bolesna porażka Polaków w turnieju Ligi Narodów. Dwa mecze z rzędu – najpierw z Kubą, teraz z Bułgarią – zakończone przegraną i pełne nieporadnych końcówek to sygnał alarmowy. Zwłaszcza że mówimy o rywalach, którzy na papierze nie powinni być zagrożeniem dla jednej z najmocniejszych reprezentacji świata.
W niedzielę w Ergo Arenie Polacy zagrają ostatni mecz fazy interkontynentalnej – z aktualnymi mistrzami olimpijskimi, Francuzami. Początek o 20:30. Jeśli chcą zmazać plamę, muszą zagrać nie tylko skutecznie, ale przede wszystkim dojrzale i odpowiedzialnie. Inaczej ich sytuacja w turnieju może się skomplikować bardziej, niż ktokolwiek się spodziewał.