Minął tydzień od wielkiego triumfu Igi Świątek w finale Wimbledonu, który na długo pozostanie w pamięci kibiców. Polska tenisistka zadziwiła świat, niespodziewanie podbijając trawiastą nawierzchnię – tę samą, na której w poprzednich latach miewała spore trudności, nawet będąc w lepszej formie. Wielu ekspertów uważa, że to właśnie teraz w pełni ujawniły się efekty współpracy z trenerem Wimem Fissette’em. Belg w rozmowie z dziennikarzem Benem Rothenbergiem opowiedział o swoich emocjach przed finałem i w jego trakcie.
W sezonie pełnym nieoczekiwanych zakrętów, Świątek dokonała czegoś, czego mało kto się spodziewał. Gdy zawiodła ulubiona mączka, z której przez lata słynęła, Polka niespodziewanie została mistrzynią Wimbledonu – turnieju, który dotąd uchodził za jej najsłabszy wielkoszlemowy punkt. Tym razem jednak wszystko zagrało: lepszy serwis, skuteczniejsze przewidywanie sytuacji na korcie oraz znacznie pewniejsze poruszanie się po trawie. A przecież to właśnie praca nóg od zawsze była fundamentem jej sukcesów, a na tej nawierzchni wcześniej nie potrafiła w pełni jej wykorzystać.
W tym roku to się zmieniło. Iga wygrała ten turniej nie tylko dla siebie, ale i dla swojego trenera. Fissette – krytykowany po słabym występie Polki w Roland Garros – udowodnił, że jego metody mają sens. W rozmowie z Rothenbergiem opowiedział, jak podchodził do finału z Amandą Anisimową.
– Spodziewałem się trudnego meczu. Amanda ma zestaw umiejętności idealnie pasujących do trawy. Ale z drugiej strony Iga prezentowała się znakomicie już wcześniej – świetnie serwowała i returnowała. To dawało mi pewność. Poza tym miała już na koncie pięć zwycięstw w wielkoszlemowych finałach, a Amanda grała w takim meczu po raz pierwszy. I to jeszcze na Wimbledonie, przeciwko Idze – powiedział Fissette.
Czy pierwszy set 6:0 zapewnił spokój? Niekoniecznie
Choć wynik otwierającej partii sugerował totalną dominację Polki, belgijski trener nie był do końca spokojny.
– Wiesz, z tyłu głowy zawsze masz myśl, że mecz może się odwrócić. Po takim 6:0 często bywa 0:6. Wszystko potrafi się zmienić w mgnieniu oka. Dlatego aż do ostatniej piłki – no dobrze, może do 5:0 w drugim secie – nie czułem, że możemy już świętować. Dopiero wtedy poczułem ulgę i pomyślałem: “wygląda to dobrze, ale jeszcze chwila” – podsumował Fissette.