Bez gwiazd, ale z ambicją. Polacy znów zagrają z Japonią w Lidze Narodów
Nikola Grbić kręcił głową i unosił brwi, gdy Japończycy mieli piłkę setową na 2:0 w meczu z Polską. Wtedy uratował nas Wilfredo Leon. Dziś go w kadrze nie ma. Czy mimo braku największych gwiazd zdołamy rozegrać kolejne zacięte spotkanie z wicemistrzami Ligi Narodów?
W środę w chińskim Xi’an polscy siatkarze rozpoczęli sezon reprezentacyjny. W pierwszym meczu Ligi Narodów 2025 pokonali Holendrów 3:1 (25:22, 22:25, 25:22, 25:22). To solidne otwarcie, ale prawdziwy sprawdzian czeka ich w czwartek o 14:30 czasu polskiego, gdy zmierzą się z reprezentacją Japonii. To srebrni medaliści VNL z ubiegłego roku i brązowi sprzed dwóch lat. Niewiele brakowało, by na igrzyskach w Paryżu sprawili sensację – w ćwierćfinale prowadzili z Włochami 2:0 w setach i 24:21 w trzecim, lecz nie wykorzystali aż czterech piłek meczowych i ostatecznie przegrali 2:3.
Japończycy mogą też pamiętać swoją niedawną bolesną porażkę z Polską.
Kapitan Kurek – wtedy lider, wcześniej kibic
W zeszłym roku w Fukuoce Polacy rozgromili Japończyków 3:0 – do 17, 15 i 20. Znakomicie spisał się wówczas kapitan Bartosz Kurek. Rok wcześniej, gdy z powodu kontuzji tylko kibicował kolegom, mecz z Japonią był znacznie trudniejszy. W półfinale VNL 2023 w Gdańsku rywale wygrali pierwszego seta aż 25:19, a Polacy mieli poważne problemy z grą. Przestoje, błędy serwisowe, dziury w bloku i nieskuteczność w ataku sprawiały, że trener Nikola Grbić z niedowierzaniem obserwował wydarzenia na boisku.
Wtedy postawił wszystko na jedną kartę – za Bartosza Bednorza wprowadził Wilfredo Leona. I to był strzał w dziesiątkę. Choć pierwszego seta nie udało się odrobić, to w drugiej partii, przy stanie 26:25 dla Japonii i ich piłce setowej, Leon odwrócił losy gry. Najpierw wyrównał atakiem, potem dołożył punkt blokiem, a po świetnym serwisie Mateusza Bieńka, przechodzącą piłkę skończył Łukasz Kaczmarek. Polska wyrównała stan meczu, a potem przejęła nad nim pełną kontrolę.
Zgasili pożar, zagrali koncertowo
Po wyrównaniu w setach nasza kadra zaczęła grać swoją najlepszą siatkówkę. Trzecią partię wygraliśmy 25:17, a czwartą 25:21. Dzień później Polacy pokonali USA 3:1 i zdobyli złoto Ligi Narodów, a Japończycy sięgnęli po brąz, pokonując Włochów 3:2.
Warto przypomnieć, że bohaterem tamtego półfinału był właśnie Leon, który zdobył 23 punkty – 21 atakiem i 2 blokiem – kończąc aż 21 z 29 piłek. Otrzymał wówczas od redakcji Sport.pl maksymalną notę – „szóstkę”, a jego gra określona została mianem „kosmicznej”.
Dziś Leona w kadrze nie ma. Trener Grbić daje odpocząć swoim najważniejszym zawodnikom, szykując ich na kolejne etapy sezonu i najważniejsze wyzwanie – wrześniowe mistrzostwa świata na Filipinach.
Nowe twarze, nowa nadzieja
Wobec nieobecności największych nazwisk trudno oczekiwać, by Japończycy czuli taki respekt jak dwa lata temu, gdy Leon demolował ich blok. Ale oni również nie grają w swoim najmocniejszym składzie.
Po środowym meczu z Holandią w polskich kibicach może tlić się optymizm – być może ktoś nowy, jak atakujący Kewin Sasak, zapisze się w pamięci rywali. O ile oczywiście dostanie szansę, bo Grbić znany jest z szerokiej rotacji i trudno przewidzieć, jak będzie wyglądał czwartkowy skład.
Jedno jest pewne – przed nami kolejny emocjonujący rozdział w rywalizacji z zawsze groźną i niezwykle waleczną Japonią.