Cały świat widział ten skandal. “Tragifarsa”, po której nic się nie zmieni
Cały świat widział ten skandal. “Tragifarsa”, po której nic się nie zmieni Kuriozalna scena i kompromitacja na inaugurację sezonu. Do tego brak kibiców i reformy FIS, które przynoszą odwrotne efekty. Skoki narciarskie mają gigantyczny problem i nie widać działań, które mogą to poprawić. Bez tego będą umierały coraz szybciej. I tylko działacze zdają się tego…
Cały świat widział ten skandal. “Tragifarsa”, po której nic się nie zmieni
Kuriozalna scena i kompromitacja na inaugurację sezonu. Do tego brak kibiców i reformy FIS, które przynoszą odwrotne efekty. Skoki narciarskie mają gigantyczny problem i nie widać działań, które mogą to poprawić. Bez tego będą umierały coraz szybciej. I tylko działacze zdają się tego z jakiegoś powodu nie widzieć. Weekend w Lillehammer był tego bardzo dobrym dowodem, ale wyjaśnijmy po kolei, co zawiodło najbardziej.
Wyobraźmy sobie start corocznego cyklu, dopieszczanego od lat, wciąż poprawianego, w sporcie, za którym w niektórych krajach szaleją kibice. Powinno być więc tłumnie, a ludzie świetnie się bawić dzięki show, jakie zaprezentował im organizator, prawda? Może i tak, ale nie w skokach narciarskich. Weekend w Lillehammer, gdzie otwarto Puchar Świata 2024/25 udowodnił jedynie, że skoki to ubogi krewny w narciarskiej rodzinie. Pal licho, że Polacy skakali słabo lub bardzo słabo, co najlepiej pokazuje ocena, jaką wystawił kadrze prezes Polskiego Związku Narciarskiego Adam Małysz, mówiąc króciutko: “Dwója”. Ogólnie to była tragifarsa, a najgorsze, że nic się nie zmieni. A jeśli tak, to skoki będą umierały coraz szybciej.
Dalszy ciąg materiału pod wideo
Skandal i kompromitacja na belce w Lillehammer
Co ciekawe, organizatorom udało się stworzyć viralowe video, które pojawia się ludziom na całym świecie, ale wątpię, że o taki pokaz chodziło. Otóż jak wiadomo, w skokach teraz jury zmienia wysokość rozbiegu, żeby móc reagować na zmienny wiatr. To też było nieuniknione, żeby zawody mogły toczyć się sprawniej, choć ma swoje wady. W każdym razie tym razem, w sobotę podczas kwalifikacji, też opuszczono belkę. Kristoffer Eriksen Sundal na niej zasiadł i czekał na zielone światło, gdy nagle w plecy walnęła go z impetem wielka plansza reklamowa. W efekcie aż podskoczył i tylko on wie, jakim cudem złożył się do pozycji dojazdowej. Oddał nawet niezły skok, choć prawda jest taka, że wszystko mogło skończyć się tragicznie. Kto był na szczycie skoczni narciarskiej, wie, jak stromy jest rozbieg. Zawodnik w kombinezonie osiąga tam około 90 km na godz. Cóż, takiej sceny, jak w Lillehammer świat skoków jeszcze nie widział i wcale się nie dziwię, że Sundal na dole był wściekły. Podobno “błąd ludzki”. Zdarza się, wiadomo, choć tu jakby wpisuje się w większą całość… No i umówmy się, to po prostu skandal i kompromitacja.
Zobacz skandaliczną scenę z udziałem Sundala:
Kiedyś w Norwegii ludzie interesowali się skokami, ale to już przeszłość. FIS albo o tym nie wie, ma gdzieś albo inauguracja sezonu to żadne święto. Potężne trybuny wokół zeskoku były puste. Na dole stało trochę ludzi, w większości pracujących tam Polaków. I tak jest od lat. Norwegowie kochają biegi i biathlon, skoki nie za bardzo. Nie słyszałem o żadnych planach, żeby to zmienić. Jakiś czas temu sezon zaczynał się w Polsce i były tłumy. A jak brakowało śniegu, to go produkowaliśmy. Tłumy są też w Niemczech. Ale postawiono na Norwegię. A za tydzień karawana będzie w fińskiej Ruce i tam też będzie pusto także z tego prostego powodu, że Ruka, choć urokliwa i bez wątpienia z zimową magią, jest pośrodku niczego. A do tego ma bogate tradycje konkursów, w których warunki wypaczały wyniki.
Sandro Pertile wymyślił i… kłopoty
Kibiców jest coraz mniej z wielu powodów. Najwięcej generuje ich właśnie FIS swoimi reformami. Decyzja o wprowadzeniu przeliczników za wiatr wiele lat temu była prawdopodobnie nieunikniona, ale na pewno nie sprawiła, że skoki są bardziej czytelne. O belkach już było, ale są i kombinezony, a tu pole do cudowania jest przeogromne. Przed tym sezonem FIS, w którym twarzą skoków jest aktualnie Włoch Sandro Pertile wymyśliło sposób na to, żeby wyrównać szanse biedniejszych krajów w tym sporcie i ogłosiło, że zawodnik musi skakać w zawodach w jednym, zaczipowanym kombinezonie. Oczywiście od razu pojawił się też wyjątek! Otóż jury może zdecydować inaczej. No i tak, sezon zaczęliśmy właśnie od wyjątku.
Rozmawiałem po zawodach z Adamem Małyszem, który też się dziwił takiemu rozwiązaniu. A do zmiany przepisu i dopuszczenia zmiany kombinezonów doszło dlatego, że w Lillehammer padał śnieg. Doprawdy niebywałe, że w sportach zimowych na wolnym powietrzu to się zdarza, prawda? W efekcie znowu wygrali bogaci, bo z zasady mają więcej dobrego sprzętu. Inna sprawa, że ta reforma od początku była przestrzelona, bo bogaci poświęcili całe lato na setki testów sprzętu, żeby wybrać te najlepsze. Biednych na to nie stać. W zasadzie więc problem nierówności się pogłębia z powodu reformy wymyślonej zupełnie po co innego.
Swoją drogą, Małysz kilka dni temu na naszych łamach bronił trochę Pertile. – Twierdzę, że Sandro robi dużo, żeby było lepiej. Pytanie, czy to idzie w dobrą stronę? Czy ma dobrych, czy słabych doradców? Bo może jest wokół niego za dużo chaosu – mówił, ale i on wie, z jak wielkim kryzysem zmagają się skoki. A rozwiązań, które dawałyby oczekiwane efekty nie widać. A bez tego sytuacja będzie się sama nakręcała. Brak reform to mniej kibiców. To z kolei mniej zainteresowania mediów, sponsorów i pieniędzy. Dalszą część tej układanki łatwo sobie dopisać…