Co dalej z przyszłością Adama Małysza? Prezes PZN zabrał głos. Padły słowa o Thomasie Thurnbichlerze i Kamilu Stochu
Rzeczywiście Adam Małysz trafił na trudny czas. Zwłaszcza w skokach narciarskich. Akurat jesteśmy świadkami zmiany pokoleniowej i Polska przechodzi przez etap nie bez problemów. W biegach narciarskich od dawna się nie liczymy, ale od dwóch lat trwa budowanie solidnych podstaw na bazie szwedzkiego systemu. Jedni to krytykują, a inni zachwalają. Dawid Kubacki o swojej roli…
Rzeczywiście Adam Małysz trafił na trudny czas. Zwłaszcza w skokach narciarskich. Akurat jesteśmy świadkami zmiany pokoleniowej i Polska przechodzi przez etap nie bez problemów.
W biegach narciarskich od dawna się nie liczymy, ale od dwóch lat trwa budowanie solidnych podstaw na bazie szwedzkiego systemu. Jedni to krytykują, a inni zachwalają.
Dawid Kubacki o swojej roli na MŚ w Trondheim. “Nie przyjechałem tu jako faworyt”. WIDEO/Tomasz Kalemba/TV Interia
Adam Małysz: Nie wiem, czy będę kandydował. Poważnie się nad tym zastanawiam
Najlepiej dzieje się w snowboardzie, który od pewnego czasu zaczyna odnosić duże sukcesy.
Największą uwagę wszystkich skupiają jednak skoki narciarskie, które przez lata były motorem napędowym związku. Od dwóch sezonów jednak w tej dyscyplinie sportu widać wyraźny regres. Wielu obwinia za to Thomasa Thurnbichlera, trenera kadry. Jaka zatem jest jego przyszłość? O tym Małysz mówił w rozmowie z Interia Sport. Odniósł się też do decyzji Austriaka o tym, by nie zabierać na mistrzostwa świata Kamila Stocha, która wywołała burzę w Polsce.
Tomasz Kalemba, Interia Sport: Trudny czas dla ciebie.
Adam Małysz: – Zdecydowanie.
Ataki suną z każdej strony, ale też nie ma powodów do optymizmu. Skoki wyraźnie spuściły z tonu, a o biegach narciarskich czy kombinacji norweskiej lepiej nie wspominać. Broni się tylko snowboard.
– Atakują i co mam zrobić. W ostatnim czasie staram się nie zaglądać do mediów. Nie jest to łatwe słuchać różnych złych rzeczy na swój temat. Nie zawsze ta druga strona zna sytuację, a jednak podejmuje się ocen. Tak jest łatwo. Przez tych kilka lat uodporniłem się już na to wszystko.
Myślisz o tym, by kandydować na jeszcze jedną kadencję?
– Nie wiem. Powiem szczerze, że poważnie się nad tym wszystkim zastanawiam. Kiedy kandydowałem ostatni raz, to nie chciałem się wycofywać z obietnicy danej pewnym osobom. Poza tym chciałem też zrobić coś dla polskiego narciarstwa. Rzeczywistość pokazała, że to wcale nie jest takie proste, choć wydarzyło się wiele rzeczy. Przeprowadziliśmy wiele reform, ale jednak całe narciarskie środowisko wciąż rzuca kłody pod nogi. Dlatego wiele razy się zastanawiałem, po co mi to było.
Trafiłeś też na trudny czas. Zwłaszcza w skokach. W 2022 roku jeszcze jako dyrektor w Polskim Związku Narciarskim dokonałeś zmiany na stanowisku trenera i to po tym, jak Dawid Kubacki zdobył medal igrzysk w Pekinie. Teraz z perspektywy czasu, podjąłbyś inną decyzję?
– Chyba nie. Przecież kolejny sezon naszych skoczków był naprawdę bardzo dobry. Piotrek Żyła został mistrzem świata, a Dawid Kubacki walczył o Kryształową Kulę i też zdobył medal mistrzostw świata. To był naprawdę dobry sezon dla polskich skoków. Na to, że teraz jest taka, a nie inna sytuacja nałożyło się wiele rzeczy. W skokach mamy zmianę pokoleniową. To kiedyś musiało przyjść. Każdy mógł przewidzieć to, że takich złotych lat może już nie być. Tu wiele zależy od zawodników i ich podejścia, a dzisiaj młodzież ma zupełnie inne podejście do sportu i do tego, co chce osiągnąć. Oczywiście oni bardzo często mają wysokie cele, ale chcą do nich dojść możliwie najmniejszym nakładem sił. W sporcie tak się nie da. By osiągać sukcesy, trzeba być w pełni profesjonalistą i to jeszcze nie zawsze jest gwarantem.
Pewnie, że o medale może być w przyszłości trudno, ale taka sytuacja, kiedy jedyny bułgarski skoczek – nie ujmując nic Władimirowi Zografskiemu, którego trenuje Grzegorz Sobczyk – jest wyżej w mistrzostwach świata od wszystkich polskich zawodników, to jednak jest powód do niepokoju.
– To samo sobie pomyślałem. Zawsze jest jednak łatwiej trenować jednego zawodnika niż całą grupę, bo można się na nim skupić. Grzesiek Sobczyk do tego pracuje razem ze Stefanem Horngacherem. Zawsze byli blisko siebie. Ma zatem dostęp do pewnych niemieckich technologii, bo im nie szkodzi udostępnić to jednemu zawodnikowi. Pewnie gdyby chodziło o większą liczbę skoczków, to już mogłoby być z tym ciężko. Dotarły do mnie zdjęcia niektórych niemieckich skoczków, którzy na normalnej skoczni mieli na sobie worki, a nie kombinezony. To jest trochę przykre. Jeśli dalej pójdzie to w tym kierunku, to za moment skoki kompletnie nie będą nikogo interesowały. Ludzi to zaczyna już denerwować. Najprościej byłoby chyba, gdyby skoczkowie skakali w gumie, jaką mają alpejczycy albo puścić totalnie wolno te stroje. Oczywiście musiałby być mierzony krok, ale jeśli chodzi o wielkość kombinezonu, to są pewne granice. Jeśli on będzie też za duży, to za bardzo nie pomoże. Dziwię się, że FIS nie poszła w kierunku zerowej tolerancji, bo kiedyś były takie testy. Tam był problem tylko z tym, że ten kombinezon nie trzymał w drugiej fazie. To jest jednak kwestia przyzwyczajenia. Musiałby się tylko zmienić wówczas trochę styl skakania. To nie byłby jednak problem, a znacznie ułatwiłoby to kontrolę, gdyby ten kombinezon przylegał do ciała.
Ten konkurs na normalnej skoczni był szalony. Kiedy zobaczyłeś, jak Piotrek Żyła skoczył 104,5 metra i przeskoczył ten obiekt, to pomyślałem, że nasi skoczkowie przygotowali formę na medal?
– Wiedziałem, że Piotrek miał mocny wiatr z przodu. Byłem zadowolony z tego, jak skoczył i liczyłem na to, że inni też to pokażą. Na treningu w Polsce Piotrek nie skakał dobrze, ale na mistrzostwach świata się zmobilizował. Nie osiągnął super wyniku, ale pokazał, że zmienił coś w swoich skokach. One wyglądały o wiele lepiej.
Marius Lindvik pokazał, że nie trzeba być w wysokiej formie w sezonie, choć w ostatnich tygodniach stanął na podium, by zostawać mistrzem świata.
– To prawda. Na mistrzostwa świata przebudzili się też Niemcy, którzy mieli zadyszkę. Pomijam już kwestię kombinezonów, ale pokazali też dobre skoki. Na Lindvika wszyscy stawiali przed sezonem, bo latem pokazywał wielką formę. Tymczasem miał bardzo trudny sezon zimowy. Przebudził się dopiero w ostatnich tygodniach. Pojechał do Japonii, gdzie stanął na podium i od razu dostał skrzydeł. Skakał u siebie i znał tę skocznię. Do tego on dysponuje potężnym odbiciem. I to pewnie miało wpływ na to, że znalazł to coś.
Jego przykład może pomóc naszym skoczkom? Oni też mają trudny sezon, ale potrafili wskakiwać do “10”. Przed dziesięcioma laty w Falun też nie liczyliśmy na medal, a jednak drużyna go zdobyła.
– Obawiam się tylko jednego. Nasi skoczkowie odpuścili starty w Pucharze Świata i skupili się na mistrzostwach świata. Kiedy przed laty tak robiliśmy, to na główną imprezę jechaliśmy po to, by walczyć o medale. Teraz u naszych zawodników po takich zgrupowaniach nie widać wielkiej zmiany. I to boli. Kibice też to widzą. Takie zapewnienia mieliśmy w tym sezonie ze strony sztabu Kamila Stocha. Opuszczał starty, by potrenować, ale wracał do rywalizacji i wielkiej zmiany nie było widać. Tu jest coś nie tak. Nie działa to, jak powinno.
“Można było zabrać więcej zawodników, ale to trener decyduje”
Skoro nawiązałeś do Kamila Stocha, to nie uważasz, że powinno się znaleźć miejsce w składzie dla tak wielkiego mistrza? Przecież nic nie stało na przeszkodzie, by zabrać sześciu skoczków do Trondheim. Oczywiście Kamil nie dał wielkich sportowych argumentów, ale nie odstawał do reszty. Dla wizerunku i otoczki wokół kadry to chyba lepszym rozwiązaniem byłoby zabranie Stocha na mistrzostwa świata. Tym bardziej że to mogły być jego ostatnie mistrzostwa świata.
– Było bardzo dużo rozmów na ten temat, jak Thomas przysłał skład o zatwierdzenia zarządowi PZN. Zastanawialiśmy się, co z tym zrobić, bo rzeczywiście można było zabrać więcej zawodników. Oczywiście dwóch skoczków już nie skakałoby od wtorkowego treningu na dużej skoczni. Pojawiły się wątpliwości, jak to rozwiązać. Thomas wnioskował o pięcioosobowy skład. Bardzo mocno podkreślił to, że to jest decyzja całego sztabu. Uznał, że nie chce na miejscu decydować o takich rzeczach. Tym bardziej że Kamil stanowi tak naprawdę osobny team. Pokazał też argumenty za tym, by Kamil nie jechał. Gdyby on w Sapporo wskoczył w którymś z konkursów do “10”, to nie byłoby tematu. Na pewno pojechałby na te mistrzostwa świata. Tego jednak nie zrobił. Trener zatem zdecydował. My, jako zarząd PZN, po to zatrudniamy trenera, by on odpowiadał za takie sprawy. Wiele razy rozmawialiśmy na ten temat w ministerstwie sportu, że o składzie powinien decydować trener, a nie działacze. I to było kilka razy bardzo podkreślone. Pewnie, że dobrze byłoby widzieć Kamila na tych mistrzostwach świata, ale musimy też dać mu wolną rękę, bo to on decyduje o takich rzeczach.
Wspominałeś już o tym, że pierwszy sezon Thomasa w Polsce był bardzo dobry. Odnoszę jednak wrażenie, że w tej drużynie nie ma jednak atmosfery sukcesu, jak kiedyś. Oczywiście tę w dużej mierze generują wyniki, ale jednak bez niej też niewiele da się zrobić.
– Rozmawiałem na ten temat z Thomasem, z zawodnikami i z Alexem Stoecklem. Cały czas uspokajali, że wszystko jest w porządku. Z zewnątrz to rzeczywiście wygląda tak, jakby w tej drużynie nie było dobrej atmosfery. Porobiły się w tej ekipie różne grupki. Może problemem jest to, że zagraniczni trenerzy zarabiają w Polsce więcej od naszych szkoleniowców i to generuje problemy. Poza tym Thomas otrzymał duży kredyt zaufania. Wiele razy przekonywał nas do swoich decyzji i zawsze dostawał to, czego chciał. Stąd tak wiele osób z zagranicy w naszym sztabie.
Ten kredyt zaufania się kończy? Może to być ostatnia zima Thurnbichlera w Polsce?
– Wiem, że zaczyna tracić zaufanie niektórych kibiców i działaczy, ale zarząd PZN jest za tym, by dać mu czas i poczekać do końca sezonu. Zarząd nie chce wykonywać nerwowych ruchów na rok przed zimowymi igrzyskami olimpijskimi. Trzeba dokończyć ten sezon, a potem zastanowić się, co zrobić, by zmienić sytuację. Mamy obecnie Pawła Wąska, któremu jest najbliżej do światowej czołówki. On w stu procentach zaufał Thomasowi. Na pewno czekają nas trudne rozmowy.
Kiedy w Polsce był Stefan Horngacher, to od naszych skoczków biła pewność siebie. Teraz tego nie widać u nich. Tak, jakby się obawiali, co może ich spotkać. To martwi.
– Stefan nie brał jeńców. To był bardzo stanowczy trener. Nie było z nim rozmowy. On decydował, że ma być tak, a jak komuś się nie podobało, to mógł wracać do domu. Thomas kiedy ma być kolegą, to powinien nim być, a kiedy trzeba opierdzielić, to powinien to robić bez skrupułów. Zaczął nad tym pracować i widać, że coś się zmieniło. Sytuacja jest jednak trudna. Kiedy nie idzie, to ci zawodnicy, którzy odnosili sukcesy, zaczynają się frustrować. Chcą wrócić do swoich korzeni, ale z tej drogi nie ma odwrotu, bo skoki się zmieniają i cały świat idzie do przodu. Thomasowi może brakuje trochę doświadczenia w tym wszystkim. Moim zdaniem to jest jednak bardzo dobry szkoleniowiec. Ma to coś w sobie. Mam nadzieję, że on jeszcze wiele da tej drużynie. Marzy mi się jednak, żebyśmy w końcu mieli dobrych polskich trenerów.
– Nie mamy zbyt wielu wykształconych trenerów. W wielu krajach oni bazują na własnych trenerach. Oczywiście czasami ze wsparciem zagranicy, głównie Austrii. Stworzenie takiego systemu, jak mają inne kraje, to jest proces na lata. Największym problemem jest to, że w Polsce uwolnionych zostało wiele zawodów, w tym ten trenera. Każdy może nim być. I nasi trenerzy nie chcą się przez to szkolić. To jest wielki problem polskich skoków. Uruchomiliśmy Akademię Trenerską w ubiegłym roku i na samym początku byłem bardzo rozczarowany. Zapisało się na taki kurs czterech albo pięciu trenerów ze skoków. Więcej było tych z narciarstwa alpejskiego i biegów narciarskich. To jest przykre. Mamy wielu młodych i zdolnych trenerów, ale nie mają oni wykształcenia. Niewielu szkoleniowców ma rzeczywiście papiery trenerskie, które uprawniałyby ich do prowadzenia kadry według naszych wewnętrznych regulacji.
W Trondheim – rozmawiał Tomasz Kalemba,
Adam Małysz/Tomasz Jastrzębowski/Reporter
Thomas Thurnbichler/Marcin Golba/NurPhoto/AFP
Kamil Stoch/Marcin Golba/NurPhoto/AFP