Decyzja ws. Kamila Stocha opłakana w skutkach? Były skoczek bije na alarm. “Czy ktoś o tym pomyślał?”
Czy twoim zdaniem wybory Thomasa Thurnbichlera do kadry na MŚ (26 lutego – 9 marca) w pełni się bronią i przyklaskujesz niepopularnej decyzji odnośnie Kamila Stocha, a może wręcz przeciwnie? Jan Ziobro, były skoczek: – Takie decyzje na pewno zawsze są trudne. Przeciwstawnych zdań już pada wiele, jedni są za trenerem, a inni za Kamilem….
Czy twoim zdaniem wybory Thomasa Thurnbichlera do kadry na MŚ (26 lutego – 9 marca) w pełni się bronią i przyklaskujesz niepopularnej decyzji odnośnie Kamila Stocha, a może wręcz przeciwnie?
Jan Ziobro, były skoczek: – Takie decyzje na pewno zawsze są trudne. Przeciwstawnych zdań już pada wiele, jedni są za trenerem, a inni za Kamilem. Powiem, jak ja bym się zachował w takiej sytuacji, gdybym był trenerem. Otóż zabrałbym na mistrzostwa świata sześciu zawodników.
Dlaczego?
– W momencie, gdy zdobywaliśmy w 2017 roku złoty medal na MŚ w Lahti w drużynie, wtedy sytuacja była jakby zupełnie inna, ale w pewnym sensie podobna. Jako zespół byliśmy na tyle mocni, że trener Stefan Horngacher początkowo nie mógł się zdecydować na najlepszą czwórkę, więc zabrał do Finlandii sześciu zawodników. Śmiem twierdzić, że jakkolwiek wówczas zestawiłby naszą drużynę, na przykład wybierając mnie, to złoto i tak byśmy zdobyli. Teraz mamy sytuację odwrotną, to znaczy nie za bardzo mamy kogo wstawić do drużyny, ale zawodnicy prezentują na tyle zbliżony poziom, że wybór również nie jest oczywisty i wywołał sporną sytuację. Jakby nie patrzeć, Kamil ma 88 punktów w Pucharze Świata, a Piotrek Żyła ma ich 66, co rodzi dyskusje.
Tyle, że Piotr broni tytułu mistrza świata.
– Zgadza się, to z pewnością odegrało kluczową rolę. Może Thomas już wcześniej ich informował, że Piotrek jest jakby poza konkurencją. Niemniej jednak na końcu chodzi tutaj o Kamila Stocha, naszą legendą. Kurcze, ja bym wziął sześciu zawodników i tam, na miejscu, dałbym im szansę w treningu, stawiając sprawę jasno: “panowie, kto skacze tu najlepiej, ten występuje w konkursie. I cześć”. Ja bym tak zrobił, jako trener.
To jest fakt, że poza okresem, gdy Paweł Wąsek był ewidentnie najjaśniejszym punktem reprezentacji, na dobrą sprawę nie mamy w tej chwili zawodnika, co do którego moglibyśmy powiedzieć, że praktycznie na sto procent “dowiezie” świetny wynik w Trondheim.
– To prawda, przy czym Paweł Wąsek jest tym jasnym punktem i jemu raczej nie powinno odbierać się pozycji oraz miejsca. Natomiast dwóch lub trzech zawodników mogłoby dostać sygnał, że miejsce mają pewne, by podchodzili do rywalizacji ze spokojniejszą głową, a jedno lub dwa pozostałe miejsca są do walki. W takiej sytuacji, jak mamy teraz, gdy poziom jest niski w przypadku znacznej części zespołu, to chyba nie byłoby głupie rozwiązanie. Ja tylko poddaję taką propozycję, a gdybym był obok Thomasa, to w ten sposób bym z nim porozmawiał.
Thomas w pewien logiczny sposób wyjaśnił, dlaczego dokonał takiego wyboru, kierując się klasyfikacją generalną Pucharu Świata i najlepszymi wynikami indywidualnymi w sezonie, inaczej tylko traktując obrońcę tytułu, czyli Żyłę. Natomiast tłumacząc, dlaczego nie zdecydował się wziąć Stocha jako szóstego, stwierdził, że nie chciał nakładać na drużynę dodatkowego napięcia i stresu, co jego zdaniem byłoby dodatkowym zagrożeniem.
– I tak mamy pięciu zawodników, którzy w komplecie nie są w stanie wystartować w drużynie. Więc tak czy siak, na potrzebę wyłonienia czwórki do konkursu zespołowego będzie trwała rywalizacja. Thomas ma świadomość, że za tę decyzję będzie w pełni rozliczany i z tego, co słyszę, on to bierze na klatę. Natomiast spróbujmy go też trochę usprawiedliwić.
W jaki sposób?
– Postawmy się na jego miejscu, w jego położeniu. Przecież on cały czas jest naciskany, nie ma za grosz spokoju, a spokój dla trenera także jest ważny. W skokach narciarskich nie jest najważniejsze tylko to, by na końcu siadając na belce spokojną głowę miał jedynie zawodnik, ale także całe jego szkoleniowe otoczenie. Wygląda mi tak, że Thomas cały czas jest w defensywie. On non stop musi się bronić, a w takich warunkach czasami dodatkowo można popełniać błędy. Nie oszukujmy się, w Polsce presja wokół skoków jest wielka, on ją z pewnością czuje i to także odciska na nim piętno. A w takiej sytuacji bardzo trudno podejmuje się decyzje. Domniemywam, że pewnie po sezonie będą chcieli go zwolnić. Pytanie, czy on sam w ogóle będzie chciał dłużej pracować w tym środowisku. My najczęściej, w naszych dywagacjach, widzimy tylko jedną stronę medalu.
Thurnbicher zapewnia, że na końcu, gdy waży decyzję w detalach, góry nie bierze rewanżyzm na Stochu za to, że okazał mu wotum nieufności, wybierając pracę z powołanym wokół siebie teamem szkoleniowym. Niemniej to może mieć wpływ?
– (chwila ciszy) Jest mi ciężko wypowiadać się na ten temat, bo nie wiem, jak te wszystkie ustalenia wyglądały od środka. A czasami diabeł może tkwić w szczegółach. Mogę jednak powiedzieć, jak ja bym postąpił. Według mnie tu na wstępie trzeba uznać klasę Kamila Stocha, to nie jest pierwszy lepszy sportowiec. A w pewnym momencie kariery zawodnik dochodzi do takiego poziomu, w którym musi mieć dookoła zaufanych ludzi. Daleko nie szukajmy, wróćmy się do czasów Małysza, który zrobił to samo, gdy szukał jeszcze najwyższej dyspozycji. Jest takie powiedzenie, że nie pamięta wół, jak cielęciem był. Patrząc przez pryzmat całej kariery Kamila, jego osiągnięć i tego, jaką ma za sobą historię, na pewne niestandardowe kroki trzeba mu pozwolić. I umieć się dogadać w danej sytuacji. Mam takiego kolegę, który kiedyś fajnie mi powiedział: “Janek, nie możemy zarobić wszystkich pieniędzy”. Czasami trzeba się z kimś dogadać i pójść na kompromisy, aby efekt był zadowalający dla obydwu stron. Czyli, w tym przypadku, dla Kamila i Thomasa.
W rozmowie z Interią Rafał Kot, członek zarządu PZN, powiedział że Thomas Thurnbichler miał wolną rękę i nikt nie wtrącał się do jego pracy. “Reguły były jasne. To jest jego wybór. Wszystko odbywało się według jego kryteriów. My widzieliśmy jego tabelkę, którą prowadził. Wszyscy zawodnicy łącznie z Kamilem o tym wiedzieli, zaakceptowali to. I Kamil w tej tabelce rzeczywiście się nie mieści” – stwierdził. Inne źródła twierdzą, że podobno były próby wpłynięcia na szkoleniowca, ale miał odnieść się do zapisu w kontrakcie, iż to wyłącznie jego kompetencja.
– Myślę, że prezes związku zawsze mógłby spróbować odegrać swoją rolę, w końcu to on jest nad wszystkimi w strukturach. Głośno zastanawiam się, czy gdyby rzucił słówko, to Thomas nie wziąłby pod uwagę optyki swojego przełożonego? Tej sprawy nie znam od środka, więc nie będę dywagował, bo jednego z nich mógłbym tutaj obrazić. Jednak, jak już wspomniałem, w tej wyjątkowej sprawie musimy brać pod uwagę to, że Kamil Stoch to jest legenda. Nie mieliśmy do tej pory lepszego, bardziej utytułowanego skoczka narciarskiego w historii. Nie mówię tutaj o faworyzowaniu Kamila, ale podejściu wobec mistrza sportu, który zasłużył na szacunek, liczenie się z nim i jego zdaniem. Przecież nasz Kamil jest już najprawdopodobniej u schyłku kariery.
Nawet nie prawdopodobnie, tylko raczej zdecydowanie.
– No i co teraz? Czy ktoś o tym pomyślał? Jeśli on wkrótce zakończy karierę zawodniczą, to dobrze by było mieć takiego człowieka w naszych szeregach. Być może on nie będzie chciał, ale dobrze rozstawać się z nim w takiej atmosferze, by krajowe skoki nadal były bliskie jego sercu. No zobaczcie, zaraz znowu pozbędziemy się kogoś, kto ma niesamowitą wiedzę i my z tej wiedzy nie będziemy korzystać. Bo on, za przeproszeniem, jeśli wie, że ktoś działał na jego niekorzyść, symbolicznie pokaże środkowy palec i pójdzie z Polski. Przecież jego weźmie każda nacja z pocałowaniem ręki. Przy takich postaciach cele są znacznie bardziej dalekosiężne, więc powinniśmy grać do jednej bramki. A dzięki temu korzystać z ludzi, którzy mają wiedzę i za ich sprawą rozwijać ten sport. Na razie lepiej wychodzi nam pozbywanie się fachowców, jak to właśnie ma miejsce z Alexandrem Stoecklem.
Wywołałeś temat numer dwa. Misja Stoeckla, dyrektora sportowego ds. skoków narciarskich i kombinacji norweskiej w Polskim Związku Narciarskim, zakończyła się po pół roku. Z pracy zrezygnował człowiek, który miał dostać duży kredyt zaufania, bo podjął się funkcji, która efekty daje w dłuższym okresie czasu. Jaka jest twoja optyka?
– Tak szczerze powiedziawszy, to ja nie wiem, jaka była misja i założenie ściągając Stoeckla do Polski. Niemniej jednak mogę przypuszczać, że celem było pozyskanie wiedzy i całego “know-how”, które przez lata przynosiło efekt w Norwegii. A jeśli tak, to na wstępie było oczywiste, że nie można go rozliczać po kilku miesiącach. W tak krótkim czasie nie sposób było zrobić właściwie nic, bo zaniechania, jakie mamy w tych wszystkich sportach zimowych, którymi zawiaduje Polski Związek Narciarski, są niesamowite. Dosłownie niesamowite! Ich nie da się wyprostować w pół roku, ani w rok. Na to potrzeba kilku dobrych lat. Śmiem twierdzić na chwilę obecną, że potrzeba 8-10 lat, aby to wszystko wyprostować. Za to naprawdę muszą wziąć się ludzie “łebscy”, z wielką wiedzą o sporcie i zacięciem biznesowym, aby to wszystko stanęło na nogach. I postawić system na wzór innych krajów, który przez dłuższy czas będzie funkcjonował. To nie jest przecież tak, że w Niemczech, Austrii czy Norwegii rodzą się talenty, a w Polsce nie. U nas również ich nie brakuje, tylko trzeba umieć odpowiednio o nie zadbać.
Kilka dni temu Wojciech Fortuna, mistrz olimpijski z Sapporo, w długim wywiadzie w “Przeglądzie Sportowym” wypowiedział takie słowa: “Wierzę w szkołę austriacką, bo przecież wszyscy, którzy robią dobre wyniki, mają w sztabach Austriaków. Zatrudniliśmy też dobrego trenera na stanowisku dyrektora sportowego, Alexandra Stoeckla. To jest autorytet”.
– No i co się podziało? Już nie mamy Stoeckla i to w tej chwili jest faktem. W tym czasie najprawdopodobniej nie pozyskaliśmy od niego zbyt wielkiej wiedzy. Mówiąc krótko: nie mamy Stoeckla, nie mamy jego wiedzy i jesteśmy ubożsi o pieniądze, które za ten czas płacił mu związek. Tyle w temacie. Tak działamy i jeśli nic się tutaj nie zmieni, to nadal nie będziemy mieć wyników. Możemy sobie opowiadać różne głodne kawałki, ale takie zarządzanie do niczego dobrego nie będzie zmierzało.
– Oczywiście tak powinno być, że najpierw odbywa się rozmowa w cztery oczy, wyjaśnienie problemu z próbą podjęcia wspólnej decyzji i działania, a dopiero później wyjście do mediów. Tak jak mówiłem wcześniej, gramy do jednej bramki, więc powinno nam zależeć na całokształcie, czyli dobru ogólnym. Niestety od lat tak to wygląda, a ja sam jestem przykładem, że w ten sposób się postępuje. Jak czytam te wiadomości, to aż coś mi się dzieje, bo sam byłem w środku. Niestety nawet w momencie, gdy rozmawia się w cztery oczy, z tego nie wynika nic. To znaczy sytuacja nadal pozostaje nierozwiązana. U mnie było analogicznie, mimo że parokrotnie zgłaszałem problemy, zwracałem uwagę na kilka spraw, to i tak nic się nie zmieniało. Teraz widzę, że ewoluowało to jeszcze bardziej. Nie rozmawia się w cztery oczy, tylko wyrzuca brudy na zewnątrz. Przykład Stoeckla może pokazywać, że nie ma już żadnej komunikacji. No to ja się pytam: naprawiamy czy psujemy dalej? Naprawdę tak to widzę. Gdy kończyłem karierę było źle, a teraz jest jeszcze gorzej. To równia pochyła, która toczy się przez wiele lat.
Polscy dziennikarze wyciągnęli z norweskich mediów, że Stoeckl od października jest zaangażowany w tym kraju w pracę w branży budowlanej. Ma pracować jako specjalista ds. rozwoju kadry kierowniczej jednej z firm. Z tekstu w “Drammens Tidende” wynika, że w nowym miejscu pracy “dużo pracuje przez Internet i telefon”. Być może ta praca zaczęła go angażować na tyle mocno, że postanowił zupełnie rozstać się ze sportem, a teraz tylko znalazł pretekst ku temu. I teraz ja mam problem z oceną, bo nawet nie sposób odpowiedzialnie postawić Stoecklowi taki zarzut, jako że on sam dostał okazję, by uzasadnić swoje “rzucenie papierami” nieprzychylnymi wypowiedziami Małysza.
– Dla mnie sprawa jest tutaj prosta i jeśli ktoś prowadzi taką narrację, to moim zdaniem jest to próba wybielania prezesa w taki sposób, aby jakąś łatkę przykleić Stoecklowi. I to jest pierwsza sprawa.
Myślisz, że to tak działa?
– Oczywiście. Przecież artykuły tego typu, że Adam Małysz w momencie, gdy Stoeckl próbował się skontaktować, miał problemy z telefonem… Moi kochani, pozostawię to bez komentarza. No komu takie informacje próbuje się wcisnąć? Ktoś, kto ma w głowie trochę logiki, śmieje się z tego. A po drugie mówimy, że Stoeckl podjął pracę w firmie z branży budowlanej i na tej podstawie próbuje się mu stawiać zarzut. Ale popatrzmy na to z drugiej strony.
Z jakiej?
– Firma budowlana widzi w Stoecklu potencjał, żeby szkolił kadrę pracowniczą. Czyli spójrzmy na błyskotliwość jej właściciela, który w człowieku z innej gałęzi zawodowej dostrzega wartościowe predyspozycje do biznesu. A to jest to, o czym mówiłem kiedyś, że sport z biznesem ma bardzo wiele wspólnego. Postawienie kreski na mnie było też spowodowane tym, że wielu ludzi w Polskim Związku Narciarskim twierdziło, że oba obszary nijak się mają do siebie. Jeszcze raz wróćmy do Stoeckla: jeśli więc ktoś obdarza go zaufaniem, by wyszkolił mu ludzi w innej branży, to teraz sobie pomyślmy, jaką wartość ma Austriak. A my mamy go w swoich szeregach, chcemy żeby nam pomógł w sportach narciarskich i skokach, a więc działał w swojej piaskownicy, na czym najlepiej się zna, po czym stwarzamy takie okoliczności, by się zawinął. Moi kochani, jak to wytłumaczyć? No jak? U nas problem jest następujący: nie szanujemy ludzi, którzy mają wiedzę i mogą pomóc. Takich bardzo szybko się pozbywamy. I tu rodzi się kolejne pytanie.
O nowych chętnych?
– Oczywiście. Kto teraz, po takiej sytuacji, do nas przyjdzie? Przecież w świat poszedł sygnał, co dzieje się w polskim sporcie.
Gdzieś przeczytałem takie zdanie: jak można oczekiwać, że PZN popchnie do przodu inne sporty, skoro nawet w tym, gdzie prezes czuje się największym fachowcem, nie ma końca kłopotów.
– No właśnie. Ja na to pytanie nie jestem w stanie optymistycznie odpowiedzieć. Natomiast chcę podkreślić jedno: nie możemy wszystkich ludzi, którzy pracują w PZN, wrzucić do jednego worka. Tam większość osób jest w porządku, niektórzy są dobrymi fachowcami. Chciałbym, żeby kibice to usłyszeli. Jednak musimy odpowiednio pociągać za sznurki i musimy mieć takiego dyrygenta lub przewodnika, który będzie potrafił tym wszystkim odpowiednio zawiadować. Mam tu na myśli prezesa i ludzi, którzy posiadają moc decydowania. To jest klucz do przyszłych sukcesów.
Z prezesem Adamem Małyszem to, twoim zdaniem, możliwa misja?
– Żeby on wyciągnął PZN na prostą?
Tak.
– (dłuższa chwila ciszy) Nie.
Pierwszy raz tak krótko odpowiedziałeś.
– Ta moja krótka odpowiedź, powiem szczerze, oby była dla niego wyzwaniem.
Rozmawiał: Artur Gac
Chcesz porozmawiać z autorem? Napisz: artur.gac@firma.interia.pl
Adam Małysz podsumował weekend w Zakopanem. „Będzie rozmowa ze sztabem”.