Fatalne wieści dla Stocha przyszły znikąd. To nie miało prawa się wydarzyć
Płakał, gdy zdecydował się pracować dla Polski. Już na starcie tej pracy oceniono, że przez niego zdyskwalifikowany został Kamil Stoch. Teraz Mathias Hafele też nie ma lekko, bo nasze skoki są w kryzysie. A od niego, podobno najlepszego sprzętowca na świecie, chcielibyśmy dostawać dla naszych zawodników same cudowne rozwiązania. Jak ich szuka? 6 listopada 2022…
Płakał, gdy zdecydował się pracować dla Polski. Już na starcie tej pracy oceniono, że przez niego zdyskwalifikowany został Kamil Stoch. Teraz Mathias Hafele też nie ma lekko, bo nasze skoki są w kryzysie. A od niego, podobno najlepszego sprzętowca na świecie, chcielibyśmy dostawać dla naszych zawodników same cudowne rozwiązania. Jak ich szuka?
6 listopada 2022 roku – Dawid Kubacki właśnie zwycięża po raz drugi w ten sam weekend otwierający nowy sezon Pucharu Świata. Z sukcesu cieszy się cały sztab, trener kadry Thomas Thurnbichler ma wymarzony debiut. Tylko jeden z jego ludzi wydaje się być nieobecny. Po zawodach Mathias Hafele wciąż jest zły na sytuację sprzed paru godzin. Nie chce się zgodzić, żeby ze mną porozmawiać, a po chwili widzę, jak wspina się po schodach w stronę pokoju kontrolera sprzętu.
Stoch poczuł się upokorzony. Hafele mówi wprost: “Jeden z najgorszych dni w życiu”
Tego dnia w kwalifikacjach do zawodów zdyskwalifikowany za kombinezon został Kamil Stoch. Był wściekły, a sytuację z Wisły zapamiętał jeszcze na długi czas. Bo mógł wtedy walczyć nawet o czołowe pozycje, a wykluczenie z wyników zawodów nie powinno się zdarzyć, zwłaszcza w takim momencie. Zdecydowanie mogło mu podciąć skrzydła. – Dyskwalifikacja dla mnie jest nawet upokarzająca. Czuję się, jakby ktoś mnie złapał na oszukiwaniu, jakbym miał to zrobić specjalnie, a przecież tak nigdy nie jest – mówił Stoch po kilku dniach podczas transmisji na swoim Instagramie.
Winę za to, co się stało, wziął na siebie sztab Polaków, co od razu zakomunikował Thomas Thurnbichler. I jasne stało się, że sporo odpowiedzialności leżało po stronie Hafele. – To był jeden z najgorszych dni w moim życiu – wskazuje nam dziś Austriak, wspominając o tej dyskwalifikacji, gdy pytamy go o moment, kiedy w trakcie pracy z Polakami uświadomił sobie, że zawalił. – Żadne wykluczenie z wyników to nie jest miła sprawa, ale one będą się zdarzały. Trzeba to zaakceptować, zawsze balansuje się blisko limitu. Nie robię takich samych pomiarów jak Christian Kathol, każdy kontroler czy sprzętowiec mierzy po swojemu. A on w tamten weekend był na swoich pierwszych zawodach Pucharu Świata w nowej roli. Ta sprawa nie była czarno-biała. Tam się liczyło sporo czynników, to był miks wielu zdarzeń. Nie było tylko tak, że kombinezon był źle przygotowany. Mocno to przeżyłem – przyznaje Hafele.
Jednak wątpliwości czy pracować dalej nie miał. Te pojawiały się w innych momentach. – Kiedy pracowałem w Austrii, miałem jeden wieczór, kiedy poczułem, że jestem pusty w środku. Miałem pusty bak i zero energii. Może nie podejmowałem w głowie decyzji, że kończę z tym i odchodzę, ale brakowało mi pozytywnych myśli. Podobnie miałem po tegorocznych mistrzostwach świata w lotach z Polakami. Niczego nie rozważałem, ale pracowałem sporo, żeby najważniejsza impreza sezonu wyszła, a ona skończyła się dla nas dyskwalifikacją w konkursie drużynowym. Kiedy dotarłem do domu, następne dwa dni praktycznie tylko spałem. Nie byłem w stanie normalnie funkcjonować – przytacza Austriak.
Płakał, gdy wybierał Polskę. Teraz ma stąd najlepsze wspomnienie w karierze
Trener techniczny Polaków miał trudne pierwsze chwile w nowym zespole. Być może tamtego dnia, gdy zdyskwalifikowano Stocha, przemknęła mu nawet z tyłu głowy myśl: “Czy dobrze zrobiłem, że tu przyszedłem?”. Hafele przeniósł się do Krakowa, gdzie teraz mieszka ze swoją żoną, ale wcale nie musiał być członkiem kadry Thurnbichlera.
Wcześniej sporo czasu pomagał Austriakom i to im przygotowywał sprzęt. Gdy podjął decyzję, że odchodzi, miał do wyboru ofertę z Międzynarodowej Federacji Narciarskiej (FIS) – żeby zostać kontrolerem sprzętu na zawodach Pucharu Świata, albo zmianę kadry i pracę w Polsce. Wybrał tę drugą opcję, choć na szansę, żeby zostać sprawdzającym sprzęt u skoczków czekał wiele lat. Gdy odmówił FIS, płakał. – Rozmawiałem z wieloma osobami, naradzałem się, myślałem o tym, rozważałem plusy i minusy. Wyszło na to, że polski projekt będzie lepszym wyborem i na to postawiłem. Czy coś bym zmienił? Nic – mówił w długiej rozmowie dla Sport.pl w pierwszych miesiącach pracy. Podjął chyba najtrudniejszą decyzję w swojej karierze i nie mógł mieć pewności, że postąpił słusznie. I już w pierwszy weekend mógł mieć wątpliwości.
Jednak teraz, gdy pytam go o najpiękniejszą chwilę, jaką przeżył podczas swojej pracy w skokach, wspomina złoty medal Piotra Żyły z Planicy. – To był sukces, z którego cieszyłem się najbardziej. Scena, kiedy Piotrek wrócił ze skoczni i wszyscy czekali na niego w hotelu na wspólne świętowanie, była wyjątkowa. Najśmieszniejsze w tym było, że Piotrek wziął jedną butelkę, oblewał skoczków, sztab i dziennikarzy, ale szybko ją wyczerpał. Wszyscy byliśmy mokrzy i myśleliśmy, że to tyle. Wznieśliśmy toast, aż tu Piotrek do nas wraca z drugą butelką i znów spryskuje nas szampanem. To było szalone. Zapamiętam te chwile do końca życia – wspomina Hafele.
Jechał po materiały przez pół Niemiec i szył całą noc. Ale nie to w pracy Hafele jest najważniejsze
Te mistrzostwa nie były sprzętowym popisem Hafele, mówi się, że nawet Thurnbichler nie był do końca zadowolony z tego, co Polacy mieli przygotowane na Planicę. Jednak wypracował sobie u Polaków pewnego rodzaju nić zaufania, którą widać, gdy razem pracują. A Austriak ma swój własny system, który wielu osobom wydałby się dziwny.
No bo jak to: specjalista od kombinezonów, który nie szyje ich Polakom? “Choć trenerem technicznym kadry A jest właśnie Mathias Hafele, to on nie jest odpowiedziany za szycie kombinezonów. On przygotowuje m.in. pomysły, podrzuca różnego rodzaju rozwiązania i dzieli się swoja ogromną wiedzą, ale wszystkie kombinezony szyte są w firmie Berdax z Poronina. Firma powstała w 2001, a w przeszłości szyła stroje np. dla Adama Małysza, Martina Schmitta czy Bjoerna Einara Romoerena” – pisał na Sport.pl już w lutym 2023 roku Piotr Majchrzak.
Oczywiście, to nie tak, że Hafele szyć nie potrafi, czy tego unika. Zasłynął już akcją podczas ostatniego Turnieju Czterech Skoczni, gdy przejechał niemal pół Niemiec w jedną noc po materiały na nowe kombinezony Polaków, a przez kolejną szył stroje, próbując zdążyć przed zawodami. Sam przyznaje, że już nie liczy, ilu nocy nie przespał, żeby odpowiednio przygotować sprzęt swoim zawodnikom. I że są ich już wręcz setki. Jednak nie to w pracy Hafele wydaje się najważniejsze.
Maszyny jak z filmów science-fiction i dotykanie materiałów. Oto kulisy pracy sprzętowca Polaków
Kwiecień tego roku, jedna z hal wystawowych centrum targowego we Frankfurcie. To tu spotykam się z Hafele, który chce jeszcze bardziej przybliżyć mi tajniki swojej pracy. Jesteśmy na targach techtextil, jednym z najważniejszych wydarzeń dla branży modowej i tekstyliowej. Idąc przez teren targów, podziwiamy z Austriakiem maszyny jak z filmów science-fiction. To one – roboty, ogromne silniki, czy mechanizmy uruchamiane jednym przyciski – mają pomóc używać nowych, rewolucyjnych rozwiązań dla branży.
Co w takim miejscu robi sprzętowiec polskich skoczków? Przecież to nie miejsce, gdzie prezentuje się nowe narty, wiązania, czy kombinezony. To prawda, mało jest tu bezpośrednich powiązań ze światem sportu. Ale to tu Hafele szuka nowych trendów, obserwuje zmiany w środowisku i próbuje się czymś zainspirować. Wszystko to później stara się wykorzystać. A pomóc w stworzeniu najlepszych materiałów do sprzętu dla skoczków mogą najmniej spodziewane rzeczy. Tak jak materiał podobny do struktury piłki golfowej, który kilka lat temu mieli Austriacy.