Gorąco w meczu Aryny Sabalenki na start WTA Finals! Decydowała jedna rzecz
Obie były niemal bezbłędne i stworzyły prawdziwy show na otwarcie WTA Finals. O wyniku spotkania Aryny Sabalenki i Qinwen Zheng decydowały pojedyncze błędy. Tak naprawdę wystarczyły dwa gorsze gemy serwisowe w wykonaniu Chinki, by liderka rankingu wypracowała przewagę. A pomógł jej w tym ogromny atut w postaci serwisu stojącego na kapitalnym poziomie. To również dzięki…
Obie były niemal bezbłędne i stworzyły prawdziwy show na otwarcie WTA Finals. O wyniku spotkania Aryny Sabalenki i Qinwen Zheng decydowały pojedyncze błędy. Tak naprawdę wystarczyły dwa gorsze gemy serwisowe w wykonaniu Chinki, by liderka rankingu wypracowała przewagę. A pomógł jej w tym ogromny atut w postaci serwisu stojącego na kapitalnym poziomie. To również dzięki niemu wygrała 6:3, 6:4, co jest bardzo złą wiadomością dla Igi Świątek.
Organizatorzy zapowiadali pompatyczne otwarcie z wyjątkową ceremonią, której nie można było przegapić. I tak też było — po części artystycznej, wzbogaconej przez efektowny pokaz świateł, rozpoczęły się WTA Finals. Choć tak naprawdę pierwszy mecz odbył się już przecież wcześniej, gdy na kort wyszły deblistki. Saudyjczycy wiedzieli jednak doskonale, że prawdziwe tłumy zbiorą się dopiero przy meczu Aryny Sabalenki i Qinwen Zheng.
I nie ma w tym zupełnie nic dziwnego, bo przecież mowa o dwóch najlepszych tenisistkach ostatnich tygodni. Sabalenka i Zheng świetnie skorzystały z nieobecności Igi Świątek, dzieląc się turniejowymi zwycięstwami (w Wuhan i Tokio). W pierwszym meczu fazy grupowej WTA Finals doszło do rewanżu za finał Australian Open, który miał ogromne znaczenie również dla… polskiej wiceliderki.
Ta bowiem miała szansę na powrót na szczyt rankingu, jednak poza dotarciem do finału sama musiała liczyć na to, że obecna liderka nie wygra więcej niż dwóch meczów w grupie. Ten przeciwko Zheng zapowiadał się chyba najtrudniej, bo przecież Chinka to już mistrzyni olimpijska i tenisistka ze ścisłej światowej czołówki. Mogliśmy liczyć wyłącznie na tenisowe delicje w postaci świetnego meczu. Fajerwerki nadeszły już na początku.
Kort w Rijadzie sprawiał wrażenie niezwykle szybkiego, co sprzyjało grze obu zawodniczek. Niespodziewanie to Zheng jako pierwsza stanęła przed szansą na przełamanie Sabalenki i w tym momencie mogliśmy przekonać się o pierwszej z niespodzianek przygotowanych przez organizatorów. Przy break pointach (i piłkach setowych) z głośników wydobywały się dźwięki imitujące przyspieszone bicie serca, co miało przypominać o ważnym momencie w meczu. Moment próby wytrzymała jednak Sabalenka, która utrzymała podanie.
Na przełamanie ostatecznie nie trzeba było czekać długo i tym razem swoją szansę znów wykorzystała Sabalenka. Przy stanie 3:2 i serwisie Zheng Chinka zdołała raz się wybronić, ale za drugim razem posłała piłkę w siatkę. Utrata serwisu mogła mieć kluczowe znaczenie, bo na tak szybkim korcie odebranie podania Sabalence wydawało się zadaniem o najwyższym stopniu trudności.
Dokładnie tak się stało. Po jednym słabszym gemie serwisowym złota medalistka z Paryża nie była już w stanie odrobić strat do zjawiskowo serwującej Sabalenki, przez co to właśnie liderka rankingu wyszła na prowadzenie 6:3. Należało przy tym wyróżnić zaskakującą liczbę niewymuszonych błędów po stronie Zheng. Jeśli się myliła, to zazwyczaj znacznie, nie minimalnie.
Druga partia rozpoczęła się podobnie do pierwszej. Bardzo wyrównana rywalizacja i kapitalna gra obu tenisistek mogła imponować kibicom w wypełnionej hali w Rijadzie. Tym razem Zheng chciała zrobić wszystko, by nie dać się przełamać ponownie i nie otworzyć przeciwniczce autostrady do pierwszego zwycięstwa w tegorocznych WTA Finals. O to Sabalenka wciąż musiała walczyć.
Kciuki za niżej notowaną z tenisistek trzymała większa część publiczności w Rijadzie. Trzeba jednak przyznać, że po takich zagraniach widzowie mieli pełne prawo zachwycać się i wiwatować.
Błędy? Nie, to był koncert!
Najważniejszym momentem drugiego seta był gem przy stanie 6:3, 4:4. To wtedy Sabalenka wypracowała sobie dwie kolejne szanse na przełamanie i w widowiskowy sposób wykorzystała drugą z nich. Po chwili mogła serwować po zwycięstwo, a przecież serwis był jej kluczowym atutem przez cały mecz. Nie zawiódł ją również tym razem i tym samym to pierwsza rakieta świata wygrała z Qinwen Zheng 6:3, 6:4.
Ten wynik to złe wieści dla Igi Świątek. Sabalenka znacznie przybliżyła się do awansu do półfinału, który zapewni sobie, jeśli wygra jeszcze jeden mecz. Dla Polki kluczowe jest jednak, by choć jedno z tych dwóch spotkań zakończyło się porażką rakiety numer jeden. W innym scenariuszu Świątek błyskawicznie straci szansę na powrót na szczyt kobiecego rankingu.
Obie były niemal bezbłędne i stworzyły prawdziwy show na otwarcie WTA Finals. O wyniku spotkania Aryny Sabalenki i Qinwen Zheng decydowały pojedyncze błędy. Tak naprawdę wystarczyły dwa gorsze gemy serwisowe w wykonaniu Chinki, by liderka rankingu wypracowała przewagę. A pomógł jej w tym ogromny atut w postaci serwisu stojącego na kapitalnym poziomie. To również dzięki niemu wygrała 6:3, 6:4, co jest bardzo złą wiadomością dla Igi Świątek.
Organizatorzy zapowiadali pompatyczne otwarcie z wyjątkową ceremonią, której nie można było przegapić. I tak też było — po części artystycznej, wzbogaconej przez efektowny pokaz świateł, rozpoczęły się WTA Finals. Choć tak naprawdę pierwszy mecz odbył się już przecież wcześniej, gdy na kort wyszły deblistki. Saudyjczycy wiedzieli jednak doskonale, że prawdziwe tłumy zbiorą się dopiero przy meczu Aryny Sabalenki i Qinwen Zheng.
I nie ma w tym zupełnie nic dziwnego, bo przecież mowa o dwóch najlepszych tenisistkach ostatnich tygodni. Sabalenka i Zheng świetnie skorzystały z nieobecności Igi Świątek, dzieląc się turniejowymi zwycięstwami (w Wuhan i Tokio). W pierwszym meczu fazy grupowej WTA Finals doszło do rewanżu za finał Australian Open, który miał ogromne znaczenie również dla… polskiej wiceliderki.
Ta bowiem miała szansę na powrót na szczyt rankingu, jednak poza dotarciem do finału sama musiała liczyć na to, że obecna liderka nie wygra więcej niż dwóch meczów w grupie. Ten przeciwko Zheng zapowiadał się chyba najtrudniej, bo przecież Chinka to już mistrzyni olimpijska i tenisistka ze ścisłej światowej czołówki. Mogliśmy liczyć wyłącznie na tenisowe delicje w postaci świetnego meczu. Fajerwerki nadeszły już na początku.
Kort w Rijadzie sprawiał wrażenie niezwykle szybkiego, co sprzyjało grze obu zawodniczek. Niespodziewanie to Zheng jako pierwsza stanęła przed szansą na przełamanie Sabalenki i w tym momencie mogliśmy przekonać się o pierwszej z niespodzianek przygotowanych przez organizatorów. Przy break pointach (i piłkach setowych) z głośników wydobywały się dźwięki imitujące przyspieszone bicie serca, co miało przypominać o ważnym momencie w meczu. Moment próby wytrzymała jednak Sabalenka, która utrzymała podanie.
Na przełamanie ostatecznie nie trzeba było czekać długo i tym razem swoją szansę znów wykorzystała Sabalenka. Przy stanie 3:2 i serwisie Zheng Chinka zdołała raz się wybronić, ale za drugim razem posłała piłkę w siatkę. Utrata serwisu mogła mieć kluczowe znaczenie, bo na tak szybkim korcie odebranie podania Sabalence wydawało się zadaniem o najwyższym stopniu trudności.
Dokładnie tak się stało. Po jednym słabszym gemie serwisowym złota medalistka z Paryża nie była już w stanie odrobić strat do zjawiskowo serwującej Sabalenki, przez co to właśnie liderka rankingu wyszła na prowadzenie 6:3. Należało przy tym wyróżnić zaskakującą liczbę niewymuszonych błędów po stronie Zheng. Jeśli się myliła, to zazwyczaj znacznie, nie minimalnie.
Druga partia rozpoczęła się podobnie do pierwszej. Bardzo wyrównana rywalizacja i kapitalna gra obu tenisistek mogła imponować kibicom w wypełnionej hali w Rijadzie. Tym razem Zheng chciała zrobić wszystko, by nie dać się przełamać ponownie i nie otworzyć przeciwniczce autostrady do pierwszego zwycięstwa w tegorocznych WTA Finals. O to Sabalenka wciąż musiała walczyć.
Kciuki za niżej notowaną z tenisistek trzymała większa część publiczności w Rijadzie. Trzeba jednak przyznać, że po takich zagraniach widzowie mieli pełne prawo zachwycać się i wiwatować.
Błędy? Nie, to był koncert!
Najważniejszym momentem drugiego seta był gem przy stanie 6:3, 4:4. To wtedy Sabalenka wypracowała sobie dwie kolejne szanse na przełamanie i w widowiskowy sposób wykorzystała drugą z nich. Po chwili mogła serwować po zwycięstwo, a przecież serwis był jej kluczowym atutem przez cały mecz. Nie zawiódł ją również tym razem i tym samym to pierwsza rakieta świata wygrała z Qinwen Zheng 6:3, 6:4.
Ten wynik to złe wieści dla Igi Świątek. Sabalenka znacznie przybliżyła się do awansu do półfinału, który zapewni sobie, jeśli wygra jeszcze jeden mecz. Dla Polki kluczowe jest jednak, by choć jedno z tych dwóch spotkań zakończyło się porażką rakiety numer jeden. W innym scenariuszu Świątek błyskawicznie straci szansę na powrót na szczyt kobiecego rankingu.