Horngacher napluł wszystkim w twarz. “Zabrakło jaj”
Trenerzy kilku największych reprezentacji mają pójść na wojnę z Międzynarodową Federacją Narciarską (FIS) w sprawie oszustw podczas konkursu na normalnej skoczni – takie informacje usłyszałem w niedzielę. Od tego czasu w środowisku pojawiło się sporo dyskusji w sprawie kombinezonów Niemców i Norwegów, ale na koniec okazało się, że szkoleniowcom “zabrakło jaj”, żeby coś z tym…
Trenerzy kilku największych reprezentacji mają pójść na wojnę z Międzynarodową Federacją Narciarską (FIS) w sprawie oszustw podczas konkursu na normalnej skoczni – takie informacje usłyszałem w niedzielę. Od tego czasu w środowisku pojawiło się sporo dyskusji w sprawie kombinezonów Niemców i Norwegów, ale na koniec okazało się, że szkoleniowcom “zabrakło jaj”, żeby coś z tym zrobić. Wybrali spokój przed trzema kolejnymi konkursami na mistrzostwach świata w Trondheim. A prowadzący Niemców Stefan Horngacher znów triumfuje.
Po pierwszej walce o medale skoczków na tych MŚ najwięcej mówiło się nie o medalistach, czy sportowym poziomie rywalizacji, a tym, w czym tak daleko skakali. Najwięcej o stroju Karla Geigera, który przypominał śpiwór. Już na pierwszy rzut oka widać, że był zbyt duży. I pytanie: jakim cudem przeszedł kontrolę sprzętu, bo skoczek przyznał nam, że Christhian Kathol zatwierdził jego kombinezon. – Niemcy i Norwegowie mogą robić, co chcą – usłyszeliśmy po zawodach. I na tych pogłoskach się nie skończyło.
Miał być bunt trenerów. Austriacy mieli już nawet wewnętrzne spotkanie
Jeden z trenerów zapewniał nas, że możliwy jest bunt wśród szkoleniowców kadr z największych nacji. Że za kulisami rozważa się sprzeciw wobec tego, jak inne nacje oszukują. Potencjalnie zainteresowane takim ruchem miały być przede wszystkim Słowenia, Austria i Polska.
Słoweńcy już wcześniej dość ostro reagowali na dyskwalifikacje swoich skoczków podczas zawodów Pucharu Świata w Willingen i lotów w Oberstdorfie. Ostatecznie pomimo złości na to, co według nich wyprawiają Niemcy i Norwegowie, a także brak reakcji FIS, nie przystąpili do buntu.
– Cóż, widząc zdjęcia kombinezonów, które się pojawiły, to nie wygląda dobrze. Ale są kontrolerzy, którzy, mam nadzieję, wykonują swoją pracę w jak najlepszy sposób. Moim celem jest, żeby skupić się na tym, co my mamy do zrobienia. To dla mnie najważniejsze – mówi Sport.pl Mario Stecher, dyrektor sportowy Austriackiego Związku Narciarskiego. I może Austriacy faktycznie skupiają się na sobie, ale według naszych informacji o innych też myślą. Mieli przeprowadzić wewnętrzne spotkanie ws. protestu. Po nim zdecydowali jednak, że też odpuszczają.
A trener Andreas Widhoelzl był zainteresowany spotkaniem z Christianem Katholem także tuż po konkursie. Po coś czekał przed kabiną kontroli sprzętu kilkanaście minut. Nie widzieliśmy jednak, że obaj rozmawiali.
A Widhoelzl mówił nam wówczas, że nie widział żadnych zdjęć i nie chce komentować, czy ktoś powinien mieć mniejsze kombinezony. – Skupiamy się na sobie – przekonywał. Choć nie mógł ukryć wymownego uśmiechu, który pojawił się na jego twarzy, kiedy pokazaliśmy mu strój Geigera.
“Trenerom zabrakło jaj”
W przypadku Polaków Thomas Thurnbichler już po konkursie na normalnym obiekcie wspominał, że jego zdaniem kombinezon jest widocznie zbyt duży, ale jednocześnie jakoś musiał przejść kontrolę sprzętu. Wiemy, że on także zastanawiał się nad tym, czy nie zareagować w ostrzejszy sposób niż śmiechem na zdjęcia kombinezonów i wypowiedziami, które bezpośrednio nie uderzały w żadną z kadr ani FIS. Do niczego takiego jednak nie doszło.
Wygląda na to, że wszystkie kadry doszły do wniosku, że jest zbyt duże ryzyko pojawienia się echa takiego buntu czy protestu. Nie do końca wiadomo też, w jakiej formie mógłby się im powieść. Dlatego poprzestano na wewnętrznych rozmowach i konsultacjach. Nic z nich nie wyniknęło.
– Trenerom zabrakło jaj, żeby to zrobić. Boją się, że mogłoby to mieć negatywne skutki dla ich zawodników i sytuacji przed zawodami mikstów, a także drużynowymi i indywidualnymi na dużym obiekcie. Ci, którzy najbardziej tego chcieli, byli zresztą osamotnieni. Może coś stanie się po zawodach na dużej skoczni, gdy wszystko się skończy. Ale wtedy będzie już za późno, nikt nic nie wskóra – słyszymy.
Horngacher triumfuje. Rozwalcował rywali. A eksperci wyciszają temat
Zatem Stefan Horngacher wygrał i może triumfować. Austriacki szkoleniowiec, który odnosił wielkie sukcesy także z polską kadrą, znów wróci z mistrzowskiej imprezy z medalem. Innego scenariusza w jego karierze jeszcze nie było. To ewenement. Ale Horngacher zdobywa medale nie tylko dzięki swoim metodom i kunsztowi trenerskiemu. Także dlatego, że potrafi zaryzykować, gdy inni siedzą cicho. I za to należy mu się szacunek, stał się w tym mistrzem. Teraz znów, jak w okresie przed i w trakcie igrzysk w Pekinie trzy lata temu, napluł wszystkim w twarz. Wtedy zabronił Polakom korzystać z ich nowych butów, walczył ze Słoweńcami i ich płaskimi nartami, a na koniec wyciągnął ogromne kombinezony. Podobne, choć mniejsze niż te z Trondheim. Teraz poszedł jeszcze o krok dalej. Bo jego odwaga i charakter mu na to pozwalają. W taki sposób przejechał się po innych trenerach, po czym zatrzymał się, wycofał i jeszcze raz ich rozwalcował.
W przypadku Norwegów o ich sprzęcie od początku sezonu mówi się jako o jednym z tych najbliżej dopuszczalnych limitów. – Cóż, wierzę w to, że kontrole sprzętu są przeprowadzane odpowiednio – broni interesu Norwegów szef tutejszych skoków Jan-Erik Aalbu. Oni tworzą go jednak w zupełnie inny sposób, a wszystko nie jest tak oczywiste jak u Niemców. Tu przekraczanie zasad jest widoczne aż za bardzo. I nikt z tym nic nie robi. Ani FIS, ani trenerzy, którzy ponad zagrożenie ze strony łamiących zasady postawili swój interes. Nic w tym dziwnego, ale później ich słowa o tym, że chcą sprawiedliwej rywalizacji, brzmią śmiesznie. Żeby osiągnąć taką w obecnych okolicznościach, ktoś musi się wyłamać.
Norweskie media w śmieszny sposób ominęły oskarżenia odnośnie sprzętu ich kadry. Piszą tylko o Niemcach. Eksperci – Martin Schmitt, Johan Remen Evensen czy Andreas Stjernen – myślą o interesie skoczków z własnych krajów, a nie tego, jak wygląda sytuacja całego świata skoków. Pracują na rzecz wyciszenia tematu, zamiast omówić go tak, jak trzeba. A warto podkreślić, że znów na wielkiej imprezie dyskutujemy o sprzęcie. Po Pekinie 2022 FIS obrał cel: ograniczyć wątpliwości, być transparentnym i uspokoić sytuację. Nic z tego nie wyszło. I pozostaje tylko czekać, czy sprawa protestu z Trondheim nie została tylko odłożona, a nie zupełnie porzucona. Może się stać tykającą bombą, na którą FIS będzie musiał zwrócić szczególną uwagę.