Katastrofa polskiej kadry na MŚ w Trondheim. To musiało się tak skończyć
To się nie mogło udać i się nie udało. Polki zajęły przedostatnie, jedenaste, miejsce w drużynowym konkursie skoków narciarskich na MŚ w Trondheim. Lata lecą, a Polki nie. Niestety. Dwa lata temu na MŚ w Planicy polskie skoczkinie zajęły w konkursie drużynowym dziewiąte miejsce. Na dziesięć startujących ekip. W 2021 roku na MŚ w Oberstdorfie…
To się nie mogło udać i się nie udało. Polki zajęły przedostatnie, jedenaste, miejsce w drużynowym konkursie skoków narciarskich na MŚ w Trondheim. Lata lecą, a Polki nie. Niestety.
Dwa lata temu na MŚ w Planicy polskie skoczkinie zajęły w konkursie drużynowym dziewiąte miejsce. Na dziesięć startujących ekip. W 2021 roku na MŚ w Oberstdorfie nasz damski zespół był siódmy w 12-zespołowej stawce. Już wtedy byliśmy rozczarowani, że polskie skoki kobiet się nie rozwijają, że panuje w nich marazm, że trener Łukasz Kruczek nie potrafł osiągać z kadrą znaczących wyników i przez to cała dyscyplina nie trafia do wyobraźni dziewczynek w kraju w takim stopniu, w jakim przebija się do serc chłopców dzięki licznym sukcesom Kamila Stocha, Piotra Żyły i Dawida Kubackiego. Ale dziś jeszcze gorzej, niż było wtedy.
Cztery lata temu Polki miały siódme miejsce wśród 12 drużyn, a dziś w również 12-zespołowej stawce potrafiły pokonać tylko ekipę Kazachstanu. Tak naprawdę niewiele brakowało, a teraz na MŚ w Trondheim w ogóle Polki w drużynówce by nie wystartowały.
Dla Polek to sukces, że w ogóle wystartowały
Na MŚ w Seefeld w 2019 roku, czyli na pierwszych w historii z udziałem Polek, w takich zawodach nie mieliśmy żadnych emocji, bo wtedy wysłaliśmy na mistrzostwa tylko dwie zawodniczki: Kamilę Karpiel i Kingę Rajdę. Dziś już żadna z nich nie skacze. W ogóle mamy tak ubogą kadrę, że w Trondheim wystawiamy po trzy zawodniczki do kwalifikacji konkursów indywidualnych, a drużynę zestawiliśmy tylko dzięki temu, że pomogła Joanna Kil, na co dzień dwuboistka. A że w tym dwuboju jej lepszą stroną jest bieganie, a nie skakanie, to za dużo wynikowo nie pomogła.
– Belka w zawodach skoczkiń jest ustawiona o jakieś 15 pozycji niżej niż u nas, także już po serii próbnej wiedziałam, że nic z tego nie będzie – mówiła Kil na gorąco reporterowi Eurosportu, Kacprowi Merkowi. W serii próbnej Kil skoczyła 59 metrów i była ostatnia, razem z pięcioma innymi zawodniczkami, w tym ze wszystkimi Kazaszkami. One, Kil i jedna Czeszka, Klara Ulrichowa, miały w serii próbnej zerowe noty. W konkursie Kil wylądowała jeszcze bliżej – na 57,5 metra – i tym razem wniosła jakieś punkty do noty drużyny tylko dzięki temu, że w zawodach do noty ogólnej dochodzą oceny od sędziów, za styl. Ale 26,2 pkt Joanny Kil to była nota lepsza tylko od dwóch Kazaszek – Ruljowej o zaledwie 1,3 pkt i Szyszkiny o 4,8 pkt.
Już ten pierwszy skok Kil potwierdził nam to, co wiedzieliśmy nawet jeszcze przed serią próbną – że to się nie może udać, że nasza drużyna nie będzie w stanie zrobić nic więcej niż zająć przedostatniego miejsca.
Nie miało większego znaczenia to, że Pola Bełtowska skoczyła o wiele dalej niż Kil – 77 metrów, nota 63,7 pkt. Ani to, że Nicole Konderla uzyskała podobny wynik do Bełtowskiej – 76,5 metra i 62,3 pkt. To było dużo za mało, żeby liderka kadry Anna Twardosz miała o co i z kim powalczyć. Nasza jedyna zawodniczka z piątkowego konkursu indywidualnego (Bełtowska i Konderla się do niego nie zakwalifikowały) w nim była 29., a teraz w drużynówce znów pokazała, że zdecydowanie przerasta swoje koleżanki – skoczyła 84,5 metra i uzyskała notę 86,7 pkt. Indywidualnie miała 23. wynik w pierwszej serii, w której wystartowało 48 zawodniczek. Ale w sumie dało to Polsce tylko 238,9 pkt. To nota tak słaba, że sklasyfikowane na dziesiątym miejscu Czeszki były lepsze o prawie 30 punktów, a do top 8 (ósme na półmetku są Amerykanki), czyli do wejścia do drugiej serii brakowało nam aż 60 punktów.
To się nie mogło udać i się nie udało. Polki zajęły przedostatnie, jedenaste, miejsce w drużynowym konkursie skoków narciarskich na MŚ w Trondheim. Lata lecą, a Polki nie. Niestety.
Dwa lata temu na MŚ w Planicy polskie skoczkinie zajęły w konkursie drużynowym dziewiąte miejsce. Na dziesięć startujących ekip. W 2021 roku na MŚ w Oberstdorfie nasz damski zespół był siódmy w 12-zespołowej stawce. Już wtedy byliśmy rozczarowani, że polskie skoki kobiet się nie rozwijają, że panuje w nich marazm, że trener Łukasz Kruczek nie potrafł osiągać z kadrą znaczących wyników i przez to cała dyscyplina nie trafia do wyobraźni dziewczynek w kraju w takim stopniu, w jakim przebija się do serc chłopców dzięki licznym sukcesom Kamila Stocha, Piotra Żyły i Dawida Kubackiego. Ale dziś jeszcze gorzej, niż było wtedy.
Cztery lata temu Polki miały siódme miejsce wśród 12 drużyn, a dziś w również 12-zespołowej stawce potrafiły pokonać tylko ekipę Kazachstanu. Tak naprawdę niewiele brakowało, a teraz na MŚ w Trondheim w ogóle Polki w drużynówce by nie wystartowały.
Dla Polek to sukces, że w ogóle wystartowały
Na MŚ w Seefeld w 2019 roku, czyli na pierwszych w historii z udziałem Polek, w takich zawodach nie mieliśmy żadnych emocji, bo wtedy wysłaliśmy na mistrzostwa tylko dwie zawodniczki: Kamilę Karpiel i Kingę Rajdę. Dziś już żadna z nich nie skacze. W ogóle mamy tak ubogą kadrę, że w Trondheim wystawiamy po trzy zawodniczki do kwalifikacji konkursów indywidualnych, a drużynę zestawiliśmy tylko dzięki temu, że pomogła Joanna Kil, na co dzień dwuboistka. A że w tym dwuboju jej lepszą stroną jest bieganie, a nie skakanie, to za dużo wynikowo nie pomogła.
– Belka w zawodach skoczkiń jest ustawiona o jakieś 15 pozycji niżej niż u nas, także już po serii próbnej wiedziałam, że nic z tego nie będzie – mówiła Kil na gorąco reporterowi Eurosportu, Kacprowi Merkowi. W serii próbnej Kil skoczyła 59 metrów i była ostatnia, razem z pięcioma innymi zawodniczkami, w tym ze wszystkimi Kazaszkami. One, Kil i jedna Czeszka, Klara Ulrichowa, miały w serii próbnej zerowe noty. W konkursie Kil wylądowała jeszcze bliżej – na 57,5 metra – i tym razem wniosła jakieś punkty do noty drużyny tylko dzięki temu, że w zawodach do noty ogólnej dochodzą oceny od sędziów, za styl. Ale 26,2 pkt Joanny Kil to była nota lepsza tylko od dwóch Kazaszek – Ruljowej o zaledwie 1,3 pkt i Szyszkiny o 4,8 pkt.
Już ten pierwszy skok Kil potwierdził nam to, co wiedzieliśmy nawet jeszcze przed serią próbną – że to się nie może udać, że nasza drużyna nie będzie w stanie zrobić nic więcej niż zająć przedostatniego miejsca.
Nie miało większego znaczenia to, że Pola Bełtowska skoczyła o wiele dalej niż Kil – 77 metrów, nota 63,7 pkt. Ani to, że Nicole Konderla uzyskała podobny wynik do Bełtowskiej – 76,5 metra i 62,3 pkt. To było dużo za mało, żeby liderka kadry Anna Twardosz miała o co i z kim powalczyć. Nasza jedyna zawodniczka z piątkowego konkursu indywidualnego (Bełtowska i Konderla się do niego nie zakwalifikowały) w nim była 29., a teraz w drużynówce znów pokazała, że zdecydowanie przerasta swoje koleżanki – skoczyła 84,5 metra i uzyskała notę 86,7 pkt. Indywidualnie miała 23. wynik w pierwszej serii, w której wystartowało 48 zawodniczek. Ale w sumie dało to Polsce tylko 238,9 pkt. To nota tak słaba, że sklasyfikowane na dziesiątym miejscu Czeszki były lepsze o prawie 30 punktów, a do top 8 (ósme na półmetku są Amerykanki), czyli do wejścia do drugiej serii brakowało nam aż 60 punktów.