Katastrofa w polskich skokach. Stoch przyszedł i ogłosił trenerom
Grzegorz Sobczyk to urodzony w 1981 roku były skoczek narciarski dobrze znany jako trener. Przez lata był asystentem głównych szkoleniowców reprezentacji Polski – Łukasza Kruczka, Stefana Horngachera i Michala Doleżala. W 2022 roku razem z Doleżalem musiał pożegnać się z naszą kadrą. Od sezonu 2022/2023 jest pierwszym trenerem reprezentacji Bułgarii, czyli tak naprawdę jednego skoczka…
Grzegorz Sobczyk to urodzony w 1981 roku były skoczek narciarski dobrze znany jako trener. Przez lata był asystentem głównych szkoleniowców reprezentacji Polski – Łukasza Kruczka, Stefana Horngachera i Michala Doleżala. W 2022 roku razem z Doleżalem musiał pożegnać się z naszą kadrą. Od sezonu 2022/2023 jest pierwszym trenerem reprezentacji Bułgarii, czyli tak naprawdę jednego skoczka – Władimira Zografskiego.
Zobacz wideo Coming out polskiego skoczka! Kosecki: Mega szanuję taką postawę
Łukasz Jachimiak, Jakub Balcerski: Grzesiu, na co będziemy kładli nacisk w tej rozmowie?
Grzegorz Sobczyk: No proste, na próg!
A już całkiem serio – nie masz problemu, żeby wracać do tego, co się działo, gdy Michal Doleżal i ty musieliście się żegnać z reprezentacją Polski?
– Ten etap zostawiłem za sobą, ale wy jesteście dziennikarzami, wy zadajecie pytania, a ja chętnie odpowiem na wszystkie.
Na pewno rozstanie z Polską pomogło ci zyskać bardziej sportową sylwetkę. Już mówiłeś w jakimś wywiadzie dwa czy trzy lata temu, że przez stres schudłeś wtedy ponad 10 kilogramów. Ale teraz chyba już nie przez stres wyglądasz dobrze, tylko zdrowiej się prowadzisz?
– Tak, staram się aktywnie prowadzić mój styl życia. Na pewno do tego, że sporo zrzuciłem przyczynił się ostatni sezon pracy z polską kadrą. Był ciężki, a dziennikarze też nie pomagali. Ale w porządku, znam swoją pracę i znam też waszą pracę.
Przejście z drugiego trenera w Polsce na pierwszego w Bułgarii to jest awans czy niekoniecznie?
– Jest to rozwój i kolejne nowe doświadczenie w mojej karierze trenerskiej. Ja doceniam każdego człowieka, który pracuje w grupie. Czy to serwismen, czy fizjoterapeuta, psycholog, asystent czy główny trener. Dla mnie to zawsze byli ludzie z jednej rodziny. Tacy, którzy razem pracują, razem rozwiązują problemy. Byłem asystentem u Piotrka Fijasa, Adama Celeja, Łukasza Kruczka, Stefana Horngachera, co uważam, że było dla mnie ogromnym krokiem do rozwoju osobistego.
Wieczny asystent.
– Tak, wieczny asystent. Ale taki, któremu ci wszyscy trenerzy pokazywali, że asystent to ktoś bardzo ważny. Od nich wszystkich się nauczyłem wzajemnego szacunku, tego, że każdy ma coś do powiedzenia, że z każdym trzeba się liczyć, że nie zawsze trener główny ma najlepszą ideę, za to trzeba wszystkich wysłuchać i jak najlepiej poskładać te klocki. Trener główny to tylko nazwa stanowiska. Teraz nim jestem, ale cały czas się staram otaczać ludźmi, którzy bardzo dużo mi pomagają i dużo dają. To ludzie nie tylko ze sportu, tak też jest w rodzinie, z niej też dostaję podpowiedzi, bo czytają, oglądają, słuchają.
Wiesz, że wyliczając trenerów u których byłeś asystentem nie wymieniłeś Michała Doleżala?
– Nie no, mówiłem! Czy nie mówiłem?
Nie mówiłeś, ale to nasza wina. Bo gdy wymieniłeś Horngachera, my wtrąciliśmy “Wieczny asystent”.
– No ładnie! I by było, że nie wymieniłem Michała celowo! Od niego też się uczyłem. Od każdego. I teraz mi się to przydaje.
Czujesz, że to jest dla ciebie awans? Nie odpowiedziałeś wprost. Rozumiemy, że nie przywiązujesz się do funkcji, ale z drugiej strony ani razu nie pomyślałeś sobie “No, wreszcie jestem szefem!”?
– Nie wiem, to trzeba zapytać ludzi, z którymi pracuję, czy oni czują, że jestem szefem. Chyba się nie zmieniłem. Chociaż wiadomo, że teraz odpowiadam za wszystkie ciężkie decyzje.
Polskie skoki mają nieudaną zimę, a jaką zimę masz ty – polski trener jedynego w Pucharze Świata Bułgara, który przez chwilę wydawał się być blisko ustabilizowania formy w okolicach Top 10, ale po krótkiej zwyżce ustabilizował się jednak bardziej w Top 30?
– On już raz w dziesiątce był [był ósmy w Engelbergu], apetyty nam na pewno wzrastają i jest różnica w porównaniu z poprzednimi sezonami, gdy trzeba się było stresować czy on będzie w top 50. To jest bardzo dobry zawodnik, ma bardzo duży potencjał, można powiedzieć, że ma potencjał na wygrywanie w Pucharze Świata. Ale musimy do tego dojść małymi kroczkami. Pamiętamy, że u Kamila Stocha czy Dawida Kubackiego też było tak, że musieli się tego nauczyć, Dawid też najpierw wygrywał latem, a zimą nie potrafił. Wiadomo, że Władi nie jest już młodym skoczkiem [w lipcu skończy 32 lata], ale jeszcze trochę czasu ma i sądzę, że idziemy w dobrym kierunku do spełnienia marzeń.
A czy Władi zaczął normalnie spać, czy wciąż tak bardzo stresują go zawody, że w przedkonkursowe noce nie może zmrużyć oka?
– Nadal jest ten problem, mimo że dużo ludzi starało się nam pomóc. W końcu z Grzegorzem Więcławem, naszym psychologiem, stwierdziliśmy, że ja i zawodnik przestajemy o tym rozmawiać. Oni się zajmują tematem, a zawodnikowi ma wystarczać energii na konkurs. Władi ma być tak przygotowany, żeby oddać trzy dobre skoki. On sam ma sobie tak to poukładać w głowie, żeby bez względu na wszystko był w stanie się rozgrzać, i przygotować do zawodów. A później od razu po konkursie może iść spać.
Zografski pracuje nad problemami ze snem tylko z psychologiem? Nie dostaliście pomocy od specjalisty w tym zakresie? Nie poszliście po prostu do jakiegoś trenera snu?
– W tym momencie pracuje nad tym psycholog, wcześniej próbowaliśmy tabletek, ale się nie sprawdziły, bo na drugi dzień Władi nie był w stanie się aktywować, tak bardzo był zamulony. Severin Freund chciał nam w tym pomóc i kontaktował nas ze zorientowanym w temacie lekarzem. Bo Severin widocznie miał podobny problem. Przez FIS też próbowaliśmy coś zrobić, dyrektor Pucharu Świata Sandro Pertile dał nam kontakt do specjalisty. Ale – niestety – ten lekarz okazał się strasznie drogi. Ani bułgarskiej federacji, ani zawodnika nie było stać na wyłożenie takich pieniędzy.
Jaka to była kwota?
– Około 30 tysięcy euro.
Tyle to Zografski pewnie nie wyskakał sobie z premii przez całą karierę.
– Pewnie tak. To jest kwota nie na realia skoków, tylko bardziej piłki nożnej. Jak ktoś ma rodzinę, zbiera sobie punkciki i coś tam dzięki temu zarabia, to takich pieniędzy nie ma. Poszukaliśmy więc pomocy gdzie indziej. I ważne, że poszło to do przodu.
W 2023 roku Zografski wygrał latem cały cykl Grand Prix. Za bardzo się po tym napalił na sukcesy w zimie?
– A to trzeba jego pytać.
Pytamy ciebie czy ty widziałeś, że się podpalił i myślał “No to teraz zima też będzie moja”, a wtedy głowa nie dojechała?
– Myślę, że trochę tak. Wiedział, że na dużo go stać. Okej, na początku cyklu brakowało najlepszych, ale w końcówce już startowali. I w gronie najlepszych też był wysoko – w Hinzenbach, w Klingenthal, w Szczyrku, gdzie też była dobra stawka. On wtedy uwierzył, że naprawdę potrafi skakać i wygrywać. My go chcemy przekonać, że teraz też go na to stać. Jestem dumny z tego, jak startował w Turnieju Czterech Skoczni. Rok temu musieliśmy się wycofać w trakcie z powodu jego słabej dyspozycji, a teraz wszędzie poza Innsbruckiem robił punkty, a na treningach i w kwalifikacjach pokazywał nawet poziom na top 15. On ma potencjał i robimy wszystko, żeby go pokazywał w zawodach.
Dlaczego dołączyliście do kadry Niemiec, a nie do kadry Polski? Stawiamy, że powodem nie jest to, że się z kimś u nas pokłóciłeś, tylko że współpracując z Niemcami, możesz więcej dla swojego zawodnika zyskać. I teraz byśmy chcieli od ciebie wyciągnąć co.
– Dlaczego pracujemy z Niemcami? Propozycja była jeszcze z innego kraju, ale od Polski takiej propozycji nie dostaliśmy. Nie było tematu. A ze Stefem [Horngacherem – głównym trenerem niemieckiej kadry], jak to ze Stefem – znamy się bardzo dobrze, mogę nawet powiedzieć, że jesteśmy przyjaciółmi, więc gdy zauważył, że jesteśmy mniejszą nacją, wyciągnął pomocną dłoń. I super, bo Władi ma się z kim porównać, ma kogo podpatrywać na treningach…
I ma lepszy kombinezon niż miał wtedy, gdy byliście sami…
– To też, na pewno. Ale pamiętajcie, że kombinezon sam nie skacze. Jest więcej ludzi do pomocy – serwis, fizjoterapeuta, kilku trenerów i każdy może coś podpowiedzieć, coś zauważyć. Ja lubię taką współpracę. Pytaliście czy jest dla mnie ważne, że w końcu jestem głównym trenerem – no jestem nim, ale jestem otwarty na różne propozycje i jeżeli ktoś mądrze mówi, to zawsze chętnie go posłucham i spróbuję jego wizję zrealizować.
Czyli jesteś głównym trenerem Zografskiego, ale bywa, że Horngacher popatrzy na twojego zawodnika i coś podpowie?
– Jest to współpraca obustronna, wymieniamy się swoimi poglądami, razem trenujemy i jeździmy razem na obozy. Oczywiście musimy się poddać pewnym zasadom, nie może być wyskoków w bok. Stefan tego nie lubi.
Wiemy, pamiętamy.
– Jeżeli idziemy jednym teamem, to mówimy jednym głosem. A jeżeli ktoś ma fajną ideę, to Stefan też go wysłucha.
Czyli ty jemu też podpowiadasz? Na przykład Stefan mówi: “Grzesiu, zerknij co tu się porobiło z tym Piusem [Paschke, byłym liderem Pucharu Świata], że już nie wygrywa”?
– Zawsze wszystkie skoki analizujemy razem. I na wieży trenerskiej, i później w pokoju, na wideo. Zawsze jesteśmy razem, nie siedzimy w oddzielnych pokojach. A w Kuusamo mieliśmy nawet jeden wspólny domek, w którym mieszkaliśmy ja, Stefan, jego asystent i Andrzej Zapotoczny [asystent Sobczyka]. Dużo się rozmawiało, wymyślało – byłem zaszokowany, że aż tak nas przyjęli, że nas wpuścili do siebie jak rodzinę. Współpraca jest świetna, Władi już nie jest osamotniony, otworzył się na tych chłopaków.
Mówicie po niemiecku?
– Ze Stefem rozmawiamy po polsku.
O! Nie zapomniał!
– Bardzo dobrze mówi, bardzo dużo rozumie. Jeżeli chcemy tak pogadać, żeby nikt nie zrozumiał, to przechodzimy na polski. A generalnie wszyscy rozmawiamy mieszanką niemieckiego, angielskiego i polskiego.
Skąd miałeś drugą ofertę dla siebie i Zografskiego? Od Norwegów czy od Austriaków?
– Rozmawiałem z Andreasem Widhoelzlem [to główny trener Austriaków]. To było w poprzednią zimę. W Lahti razem jechaliśmy wyciągiem na górę skoczni i powiedział, że jeśli chcę, to może nas przyjąć do grupy. Ale do omawiania szczegółów nie przeszliśmy. Nie wiem czy oni by się na nas otworzyli aż tak jak Stefan. Z nim się świetnie znam i on wie, że od nas nic z grupy nie wyjdzie.
Nie było oferty z Polski dla ciebie i Zografskiego, a była oferta tylko dla ciebie? Słyszeliśmy, że był pomysł, żebyś w tym sezonie pracował jako trener naszej kadry B.
– Były jakieś rozmowy z głównym trenerem, ale nikt z górnego szczebla się nie odezwał. Od Thomasa Thurnbichlera było pytanie czy bym nie wrócił, ale też nie było takiej propozycji, żebym wrócił z Władim, tylko była indywidualna oferta dla mnie. A ja jeżeli się czegoś podejmuję, to idę w to do końca i wierzę, że pracując z Władim zrealizujemy ten cel, żeby on cały czas szedł do przodu. Z mojej strony była taka wizja, żebyśmy dołączyli do chłopaków, z którymi znam się od lat i z którymi wiele przeżyłem – i dobre, i złe chwile. Dla mnie przyjemnie byłoby współpracować. Jestem przecież z Zakopanego, mógłbym przyjeżdżać na treningi i pomagać. Ale z Thomasem spotkałem się chyba trzy razy i na takim etapie to pozostało. To było w tamtym roku, po nim mi się kończył kontrakt. Ale na koniec zimy podpisałem nowy kontrakt z federacją bułgarską, do igrzysk olimpijskich w 2026 roku. I to skończyło sprawę.
Jaką masz relację z Adamem Małyszem? Może ostatni sezon twojej pracy w Polsce z Michałem Doleżalem tak tę relację zepsuł, może było tyle kwasów, że Małysz jako prezes po prostu teraz nie chciał mieć cię znowu w naszych skokach?
– Z mojej strony nie było żadnych kwasów. Na koniec pojechaliśmy się normalnie pożegnać do związku, nawet wypiliśmy szampana z prezesem Tajnerem. Adama wtedy nie było.
Adam był w Planicy na finale sezonu, ale wyjechał w trakcie tej całej zawieruchy, do jakiej doszło, gdy się okazało, że musicie odejść.
– Właśnie nie wiem, dlaczego wyjechał. Nigdy do tego nie wróciliśmy.
Czuł się przez was i przez zawodników zaatakowany. Przyznasz, że niektóre wypowiedzi były niesmaczne, że za dużo emocji było w słowach czy twoich, czy Kamila Stocha? Zwolnienie trenerów to decyzja, którą kierownictwo związku sportowego ma prawo podjąć, tymczasem z waszej strony powstała narracja, że to było wystąpienie przeciw zawodnikom.
– Nie zastanawiałem się nad tym za dużo, bo ja takie rzeczy staram się wyrzucać z głowy. Ale na pewno emocji było za dużo i ta narracja była prowadzona z obu stron. Sztab trenerski jak i zawodników postawiono przed faktem dokonanym. A czy z Adamem mamy dziś relację? Trzeba jego zapytać, mi się wydaje, że mamy taki sam kontakt, jak wtedy, gdy pracowałem w Polsce.
Nie udajecie, że się nie widzicie, gdy się gdzieś mijacie?
– Nie, wręcz przeciwnie! Czasem do siebie zadzwonimy, żeby sobie porozmawiać. Tak samo jest z ludźmi z PZN-u. Nie ma między nami złych emocji, z każdym rozmawiam i każdy przybije piątkę.
Uważamy, że sezon 2021/2022 wynikowo uratowaliście, bo po bardzo słabej pierwszej części na igrzyskach mieliście brązowy medal Dawida Kubackiego oraz czwarte i szóste miejsce Kamila Stocha, a po igrzyskach na podia Pucharu Świata wskakiwał Piotr Żyła. Ale wyniki to jedno, a drugie to że pewnie między wami a szefostwem związku podziało się za dużo emocjonalnie i tego się już nie dało odkręcić?
– Nie wiem.
Ale czujesz, że wyniki uratowaliście?
– Końcówkę mieliśmy dobrą, ale rozliczenie było za cały sezon. Zarząd, prezes, dyrektor sportowy, są od tego, żeby rozliczać za cały sezon. My na początku zrobiliśmy dużo błędów, a w Polsce jest bardzo ciężka praca, bo dziennikarze nie pomagają, gdy nie idzie.
Najbardziej czuliście wtedy brak cierpliwości?
– Tak. I przez to my też zaczęliśmy panikować. I iść nie w tym kierunku. Dopiero jak się uspokoiliśmy, przemyśleliśmy wszystko, porozmawialiśmy z zawodnikami, to poszliśmy w dobrą stronę. My wtedy chcieliśmy za dużo i za szybko zrobić, zawodnicy tak samo. W końcu powiedzieliśmy sobie, że dobra, nie nadrobimy tego, co już straciliśmy, że pewne rzeczy w sezonie już nam uciekły i trzeba się z tym pogodzić, żeby dalej móc spokojniej powalczyć. Uznaliśmy, że pójdziemy normalnym tempem. I weszło w to więcej luzu, panika ustąpiła, a zawodnicy zaczęli pokazywać to, na co byli przygotowani. Polska była wtedy topem w skokach. Dołek musiał przyjść, cierpliwości w narodzie brakowało, no i wszystko się tak posypało, że w końcu każdy z nas musiał sobie znaleźć nową ścieżkę zawodową.
A dlaczego i co się aż tak posypało po wcześniejszym sezonie? Przecież było świetnie, wydawało się, że po odejściu Horngachera Doleżal i ty będziecie w stanie prowadzić kadrę do sukcesów przez długie lata. I nagle nastąpił zjazd z czterech Polaków walczących o podia do braku jakiegokolwiek Polaka w Top 10.
– Wiecie dlaczego asystent ma przewagę? Bo to wasze pytanie nie jest do asystenta, tylko jest do głównego trenera. A ja byłem asystentem. Jednym z bodajże sześciu w tamtej kadrze.
To był problem, że było was aż sześciu?
– Nie.
Nie stało się tak, że zaczęliście sobie przeszkadzać i niezdrowo rywalizować? Pamiętamy, że były tarcia o to czy na Puchary Świata z Doleżalem masz jeździć ty czy Maciej Maciusiak, słyszeliśmy nawet, że ty i Maciusiak tak bardzo się pokłóciliście, że gdy Doleżal został poproszony o przygotowanie raportu naprawczego, to we dwóch stwierdziliście, że nie może tego zrobić, bo wtedy Maciusiak ukradnie pomysły i zrealizuje je jako nowy trener główny.
– A to tego nie słyszałem! Nie, nie nie, my z Maćkiem normalnie rozmawiamy.
Ale godziliście się? Była kłótnia?
– Nie było żadnej kłótni! Nie wiem skąd to wyszło. Michał Doleżal zawsze decydował, kto jeździ na jakie zawody. Ja też jeździłem na Puchar Kontynentalny.
Czyli podsumowując, to nie było tak, że po świetnym sezonie panom trenerom odbiła sodóweczka i tak się pożarli, że wszystko popsuli?
– Nie, nie, coś w planach treningowych było nie tak.
Nacisk był położony nie na to, co trzeba.
– No właśnie, nie na próg!
A może zawodnicy za dużo zarobili i zajęli się bardziej budową domów niż formy?
– Bardzo im dziękuję za ich ufność. Wykonywali wszystko, co kazał im trener główny albo co kazali asystenci. Zawodnicy skakali dobrze, tylko przez jakiś czas nie mogliśmy znaleźć klucza, żeby wszystko zaskoczyło. Tak było między innymi dlatego, że sprzętowo totalnie odpadliśmy od czołówki. Ale w pewnym momencie poszedł plan naprawczy też jeśli chodzi o sprzęt. To się nam udało przed igrzyskami.
Przed igrzyskami to wy sprzętowo schrzaniliście sprawę.
– No, zgoda. Stefan nam w tym “pomógł”, nie?
Na co wy właściwie liczyliście w tym Willingen, wyciągając superbuty kilka dni przed igrzyskami? Że Horngacher nie pójdzie z protestem? Że pomyśli “kolegom tego nie zrobię”?
– Dokładnie.
(chwila ciszy)A jak później rozmawialiśmy z Miką Jukkarą, który był kontrolerem sprzętu, to powiedział, że gdybyśmy wyciągnęli te buty tydzień wcześniej i mu pokazali, to byłoby wszystko okej.
Niby dlaczego? Lepiej było wyjąć przełomową nowinkę sprzętową dopiero na igrzyskach. Identycznie jak to Simon Ammann zrobił z przełomowymi wiązaniami w 2010 roku w Vancouver.
– Kontroler tak sobie powiedział, ale ja też mógłbym powiedzieć, że co by to zmieniło.
Wtedy Jukkara mógłby mówić, że powinniście to zgłosić wiosną, w przewidzianym dla nowinek trybie.
– To by całkiem nie miało sensu, bo wtedy do igrzysk by to już mieli wszyscy. Takie rzeczy robi się tuż przed igrzyskami. Od tego jest sztab szkoleniowy, żeby na igrzyska coś wykombinować. Nam nie wyszło, ale na igrzyskach i tak walczyliśmy i katastrofy moim zdaniem nie było.
Kubacki trzeci, Stoch czwarty i szósty – nie musisz tego nawet komentować, bo wyniki same się bronią.
– No dokładnie, trochę więcej szczęścia i mogłyby być nawet trzy medale dla Polski.
Może by były, gdyby wam dopuszczono te buty. Myślisz, że przegraniem walki o nie przegraliście sobie posady?
– W Polskim Związku Narciarskim? Nie wiem. Trudno mi na takie pytania odpowiadać. Trzeba pytać tych, którzy decydowali.
Pytamy, co słyszałeś.
– Ja to słyszałem dużo różnych rzeczy. Najczęściej, że rządziłem tą grupą, chociaż nie byłem głównym trenerem. To jest śmieszne. Jak były sukcesy, to ja nie dowodziłem, ale jak były kryzysy, to wtedy dowodziłem. Z Michałem do dziś się z tego śmiejemy, bo utrzymujemy kontakt.
Od lat powtarzasz, że nie wchodziłeś Doleżalowi w kompetencje i wierzymy, że świadomie tego nie robiłeś. Ale czy nie było ani jednej takiej sytuacji, że swoją osobowością go przytłoczyłeś, że zachowałeś się, jakbyś to ty był szefem?
– Widocznie swoją osobowością go nie przytłoczyłem, skoro nadal mamy świetne relacje. Nigdy nie przesadziłem. Mam taki charakter, że zawsze kontaktuję się z szefem.
Czyli jesteś lojalny?
– Jestem i nie ma szans, żeby było inaczej. Nawet teraz jak współpracujemy z Niemcami i mam jakiś pomysł dla któregoś skoczka, to nie biegnę do niego i mu nie mówię “zmień to, to i to”, tylko idę do głównego trenera, mówię, co widzę i razem to analizujemy. Nigdy nie decyduję, gdy to nie do mnie należy decydowanie. Bywało, że Michała tu nie było, wtedy dzwoniłem do niego, do Czech, i przekazywałem, że zawodnik na przykład źle się czuje na treningu i czekałem aż on zdecyduje, czy temu zawodnikowi odjąć jakąś jednostkę, czy nie. Nigdy nie postawiłem się ponad Michałem, on zawsze wiedział, co robimy i on miał decydujące słowo.
Wróćmy jeszcze do butów – wy sami, wewnątrz sztabu, zdecydowaliście, że dacie je skoczkom akurat w Willingen? Nie konsultowaliście tego z dyrektorem Małyszem albo z kimkolwiek innym z waszego szefostwa?
– Nie pamiętam, ale z tego, co kojarzę, Adam jako dyrektor ds. skoków był zawsze informowany o takich sprawach.
Jak traktowaliście Horngachera po tym jego proteście?
– Na pewno emocje wzięły górę. Było nam przykro, że to właśnie on tak zrobił. Już do końca sezonu było tak, że czasem nawet się nie odpowiedziało na jego “Cześć”. Ale dziś go rozumiem. Myślę, że teraz, będąc głównym trenerem, też bym tak zrobił. Są to zasady fair play.
Jak dużą mieliście satysfakcję, gdy w pierwszym olimpijskim konkursie w Pekinie medal wywalczył Kubacki, a żadnego Niemca nie było na podium? My dobrze pamiętamy, jak Wojciech Fortuna wysłał wtedy jednemu z nas zdję