Koniec podwyżek dla Polaków. To wcale nie musi być zła wiadomość
Na te dane ekonomiści czekali szczególnie. Po tym, jak we wrześniu sprzedaż detaliczna była tak zła, że analitycy przecierali oczy ze zdumienia, teraz chcieli zobaczyć, czy rzeczywiście polski konsument umarł. I październik potwierdził, że nie! Polski konsument trochę się przebudził, ale stawanie na nogi idzie mu ciężko. Bo wiadomo już, że zapowiadanego na ten rok…
Na te dane ekonomiści czekali szczególnie. Po tym, jak we wrześniu sprzedaż detaliczna była tak zła, że analitycy przecierali oczy ze zdumienia, teraz chcieli zobaczyć, czy rzeczywiście polski konsument umarł. I październik potwierdził, że nie!
Polski konsument trochę się przebudził, ale stawanie na nogi idzie mu ciężko. Bo wiadomo już, że zapowiadanego na ten rok boomu konsumpcyjnego nie ma i nie będzie. Zamiast tego konsument woli patrzeć, jak rosną mu na koncie oszczędności i boi się, że kiedy przyjdą kolejne wyższe rachunki za prąd, gaz, wodę, czynsze, a w sklepach zobaczy znów szybciej rosnące ceny żywności, będzie musiał po te oszczędności sięgnąć. A wolałby zachować je sobie na przyjemności.
Polski konsument umarł?
Kondycję polskiego konsumenta ekonomiści starają się wyczytać z comiesięcznych danych o sprzedaży detalicznej w sklepach. Znamy już te najnowsze, za październik, ale za nim w nie zajrzymy, cofnijmy się o miesiąc. Bo wrzesień przyniósł tak złe dane o kondycji polskich konsumentów, że aż wprawiły ekonomistów w osłupienie. Sprzedaż detaliczna we wrześniu zanurkowała, a analitycy pisali, że to najgorsze dane, jakie kiedykolwiek widzieli, a nawet, że “polski konsument umarł”. Po części tak zły wynik wynikał z efektów statystycznych, ale nie zmienia to faktu, że jest gorzej, niż spodziewano się jeszcze kilka-kilkanaście miesięcy temu. I potwierdzają to wspomniane najnowsze dane za październik.
To nie wszystko, co mamy dla Ciebie w TOK FM Premium. Spróbuj, posłuchaj i skorzystaj z oferty “taniej na zawsze”. Wejdź tutaj, by znaleźć szczegóły >>
Alarm odwołany – piszą ekonomiści Pekao SA. Okazało się, że sprzedaż detaliczna w październiku wzrosła o 1,3 procent w skali roku. Choć to mizerny wynik, w tym roku to najsłabszy – z okolic sześciu procent wyhamowaliśmy do niespełna półtora. Na czele wzrostów sprzedaży ponownie znalazła się motoryzacja, która odnotowała wzrost o jedną czwartą w skali roku. W danych za październik widać też początek jesienno-zimowego sezonu chorobowego, bo o 10 procent wzrosła sprzedaż farmaceutyków. To te branże, w których widać wzrosty. A gdzie widać spadki?
Czego nie kupują Polacy?
Przede wszystkim – w paliwach. Ale to może być efekt statystyczny, bo rok temu w październiku tankowaliśmy na zapas w przedwyborczej promocji, którą – wbrew wszystkim panującym na rynku warunkom – zafundował państwowy Orlen. Po drugie, i to już długa historia, spada sprzedaż odzieży i obuwia. Taki może być efekt ocieplającego się klimatu: cieplejsza jesień nie skłaniała nas do zakupów swetrów, kurtek i płaszczy. I po trzecie, sprzęty gospodarstwa domowego. Sprzedaż w tej kategorii obniża się cały czas, bo nakupiliśmy ich sporo w pandemii i ciągle te kilkuletnie sprzęty nam służą, to raz, a dwa – zastój na rynku sprzedaży nowych mieszkań powoduje, że nie ma czego urządzać.
Jednocześnie cały czas zarabiamy więcej. Oczywiście statystycznie: w październiku przeciętna pensja w średnich i większych firmach, które bada Główny Urząd Statystyczny, wzrosła o ponad 10 procent w skali roku. Pracownicy wciąż domagają się podwyżek, a pracodawcy im ulegają, choć tempo wzrostu płac już hamuje. W kwotach może wyglądać imponująco: średnia krajowa przekroczyła 8300 złotych brutto, ale już połowę podwyżek zjada znów rosnąca inflacja. Czyli pracownicy dostają więcej, ale inflacja na poziomie pięć procent o tyle zmniejsza siłę nabywczą zarobionych pieniędzy. I w przypadku wynagrodzeń ekonomiści patrzą już ostrożniej: w przyszłym roku ich dynamika ma hamować. I ta na pierwszy rzut oka nie najlepsza informacja dla pracowników może okazać się całkiem niezła z punktu widzenia naszych portfeli. Dlaczego?
Koniec podwyżek dla Polaków
Bo rosnące pensje pracowników przekładają się na wyższe ceny, zwłaszcza usług. Czyli właściciel warsztatu samochodowego albo salonu fryzjerskiego musi zapłacić więcej swoim żądającym podwyżek pracownikom, a odbija to sobie w cenach dla swoich klientów. Kiedy presja płacowa zmaleje, wyhamować mogą też wzrosty cen usług. A to właśnie najprawdopodobniej z towarów na usługi przerzuciliśmy sporą część swoich wydatków. Wielokrotnie powtarzany przykład, w którym zamiast nowego telewizora wolimy pojechać na zagraniczną wycieczkę, dobrze oddaje nasze konsumenckie zachowania.
Ale jest jeszcze jedno wyjaśnienie, dla którego nie szalejemy w sklepach i nie wydajemy wszystkiego, co zarobimy. Otóż – oszczędzamy. W listopadowych danych GUS, które pokazały najsłabsze od roku nastroje konsumentów, wskaźnik odzwierciedlający deklarowane przyszłe oszczędności wzrósł do najwyższego poziomu w historii. Także Narodowy Bank Polski w swoich prognozach inflacyjnych potwierdza narrację o chęci odbudowy oszczędności. Dlaczego tak odkładamy?
Bo obawiamy się o przyszłość. Przede wszystkim o dalszy wzrost cen energii i żywności, które stanowią pokaźną część naszych miesięcznych wydatków. Gdy znajdujemy w skrzynkach pocztowych informacje o kolejnych podwyżkach rachunków, wolimy się zabezpieczyć. Tym bardziej że dla tych, którzy dodatkowo za swoje mieszkanie spłacają kredyty, ulga w ratach wynikająca z obniżki stóp procentowych jest wciąż pieśnią przyszłości, a comiesięczna kwota oddawana bankowi jest cały czas bardzo wysoka. W tej sytuacji pamiętamy, jak nasze portfele pustoszyła galopująca inflacja, i wolimy się zabezpieczyć. I zamiast na lewo i prawo szastać pieniędzmi w sklepie, wolimy sobie czegoś odmówić, a mieć na koncie zaskórniaki na trudniejsze czasy. I od czasu do czasu zafundować sobie fajne przeżycie – wycieczkę albo wspólne wyjście z bliskimi do restauracji.
Na koniec dobra informacja. Polski konsument nie umarł, ale przyczaił się i jest ostrożniejszy w wydatkach. I woli się zabezpieczyć, żeby przy kolejnych gospodarczych wstrząsach ta finansowa poduszka złagodziła turbulencje.