Kwaśniewski zdradza, co przeżył przez Świątek. Nagle wspomniał o córce
– On był za inteligentny – mówi Aleksander Kwaśniewski o legendzie polskiego sportu. I podobne cechy, co u dawnego mistrza, dostrzega u Igi Świątek. To paryski wyczyn naszej tenisistki były prezydent uważa za Moment Roku 2024 w polskim sporcie. Choć wskazuje także dwa inne, równie ważne. W plebiscycie Sport.pl wybieramy Moment Roku 2024 w polskim…
– On był za inteligentny – mówi Aleksander Kwaśniewski o legendzie polskiego sportu. I podobne cechy, co u dawnego mistrza, dostrzega u Igi Świątek. To paryski wyczyn naszej tenisistki były prezydent uważa za Moment Roku 2024 w polskim sporcie. Choć wskazuje także dwa inne, równie ważne.
W plebiscycie Sport.pl wybieramy Moment Roku 2024 w polskim sporcie. Głosowanie na jedno z dziesięciu nominowanych przez nas wydarzeń – w sondażu pod tym tekstem. Ogłoszenie wyników – 31 grudnia.
Łukasz Jachimiak: Moment roku 2024 w polskim sporcie według Aleksandra Kwaśniewskiego to…
Aleksander Kwaśniewski: Mogę wskazać tylko jeden? Pytam, bo są różne kryteria.
Włodzimierz Szaranowicz chciał wybrać trzy momenty, tłumaczył, że chce stworzyć swoje podium, no i jak ja miałby panu Włodkowi odmówić?
– W takim razie ja też chętnie wskażę trzy momenty, jeśli mi pan nie odmówi. Z punktu widzenia wartości sportowej i rozgłosu nie ma żadnej wątpliwości, że momentem roku jest kolejny wygrany przez Igę Świątek Roland Garros. Oczywiście z tym niesamowitym meczem z Osaką po drodze. Tamta wspaniała walka Igi zapisała się w historii tenisa.
Jak się panu oglądało ten mecz?
– Oglądałem go z córką, która jest wielką fanką Igi. Oboje mocno to przeżywaliśmy i – co tu kryć – w pewnym momencie już zwątpiliśmy, sądziliśmy, że strata jest już dla Igi nie do odrobienia. Świetnie było widzieć, że ona się nie poddała. Pokazała niezwykłą waleczność, a najwspanialej, że po tym boju z Osaką wygrała cały turniej. To były wydarzenia odnotowywane na całym świecie. Iga Świątek niewątpliwie jest dziś polską sportsmenką numer jeden, jeśli chodzi o światową rozpoznawalność. Dlatego jej paryski triumf jest moim momentem roku numer jeden.
Wytrwaliście przed telewizorem do końca? Pytam, bo sam na trybunie medialnej cuciłem kolegę, a inny przyleciał dopiero na półfinały i finał i opowiadał, że w trakcie meczu z Osaką wyłączył telewizor, poszedł na rower i dopiero następnego dnia sprawdził wynik!
– Są różne reakcje, ale ja, na szczęście, mam zdrowe serce i biorę leki na nadciśnienie. Jestem ustabilizowany, więc mogę to oglądać!
Śmieje się pan.
– Bo i tak bardzo dużo mnie to kosztowało. Od pewnego momentu oglądałem ten mecz na stojąco. A córka oglądała to z jeszcze większym napięciem niż ja, ponieważ ona jechała na półfinały i finał do Paryża – kupiła bilety sobie i mężowi, mieli nadzieję jechać kibicować Idze. Gdyby to nie wyszło, wyjazd na pewno nie byłby tak przyjemny, bo kogo wtedy oglądać, komu kibicować? Ja może za długo jestem w sporcie czy blisko sportu, żeby się przejmować aż tak bardzo, jak niektórzy. Zdaje się, że kiedyś Rafael Nadal powiedział zapłakanej Idze, żeby dała spokój, bo to jest tylko tenis, tylko sport. Oczywiście mówią, że ze wszystkich rzeczy nieważnych sport jest najważniejszy, a ja się z tym zgadzam. Ale my, Polacy, musimy się uczyć rozumienia, że porażka to coś normalnego, że ona jest w sport wkalkulowana. Jeżeli porażka jest po walce, jeśli jest dlatego, że przeciwnik okazał się lepszy, to trzeba ją po prostu przyjąć. Bez tego po prostu nie byłoby sportu. Co innego, gdy porażka jest bez walki, gdy nie widzimy starań – to rzeczywiście może kibica zdenerwować. Ale jeśli trafiasz na trudnego przeciwnika, robisz wszystko, co się da, ale nie wygrywasz, to trudno. Po prostu. Trzeba pamiętać, że każdy ma lepsze i gorsze dni. I że sport kobiet jest dużo trudniejszy, dużo bardziej uwrażliwiony z oczywistych względów. Trochę dystansu i wyrozumiałości trzeba mieć. A gdy jest ogromny sukces, to trzeba umieć go docenić.
Docenia pan sukcesy Igi Świątek i czyje jeszcze?
– Jako numer dwa muszę wskazać to, co jest mi bliskie, jako człowiekowi, który od zawsze czuje się mocno związany z ruchem olimpijskim. Byłem kiedyś prezesem Polskiego Komitetu Olimpijskiego, mocno przeżywam każde igrzyska, więc bardzo doceniam złoty medal olimpijski Aleksandry Mirosław. Może dyscyplina jej jest świeża i nie wiadomo, na jak długo się w programie igrzysk utrzyma, ale złoto to złoto, a w tym przypadku ma tym większą wartość, że zostało zdobyte w niebywałym stylu – Mirosław biła w Paryżu własne rekordy świata. I teraz trzeci moment: prywatny. Jako kibic Barcelony niezwykle się cieszyłem z niedawnego 4:0 nad Realem w Madrycie. A Lewandowski odegrał tam kluczową rolę. Trochę tylko żal, że nie strzelił trzech bramek, bo ewidentnie mógł.
Wszyscy pamiętamy tę zmarnowaną przez niego setkę.
– To nie była setka, to była trzysetka! Podejrzewam, że gdyby drugi raz kazali mu w takiej sytuacji trafić w słupek, to miałby duży problem, nie zmarnowałby tego. Ale bardzo się cieszę, że z Lewandowskim Barcelona jest na drodze powrotu do wielkości.
Kiedy prosił pan o możliwość wskazania trzech momentów, to spodziewałem się, że wśród nich wymieni pan epicki półfinał olimpijski naszych siatkarzy. Nie wymienił pan meczu z USA, bo za nim nie poszło złoto?
– Tak, przy całym szacunku dla wyniku, tego złota brakuje. Gdyby siatkarze po tak wygranym półfinale zdobyli olimpijskie złoto, to tylko oni mogliby konkurować z Igą o to najważniejsze wspomnienie z 2024 roku. A myślę, że nawet nie tyle by konkurowali, co po prostu by wygrali – wtedy chyba wszyscy wskazywalibyśmy, że to oni dali nam najpiękniejszy moment. Przecież my tak długo czekamy na olimpijskie złoto w siatkówce [od igrzysk w Montrealu w 1976 roku], że taki triumf wyzwoliłby w nas najpiękniejsze emocje. Niestety, nasi siatkarze przegrali finał w sumie jakoś tak za łatwo. To był mecz bez historii. A podniecać się zwycięskim półfinałem w pełni można tylko wtedy, kiedy puenta jest taka, jak u Świątek, która po przełamaniu Osaki była już nie do zatrzymania.
Świątek po wygraniu French Open wróciła do Paryża na igrzyska olimpijskie i na nich najlepsza już nie była, ale znów przeżywaliśmy z nią dramaty i koniec końców docenialiśmy jej brązowy medal. Generalnie przyjemnie się patrzy na to całe paryskie lato w jej wykonaniu, prawda?
– Zgadza się. Swoją drogą uważam, że kryzys u Igi w drugiej połowie roku wywołało to, że ona nie wygrała igrzysk. Świątek tak bardzo chciała olimpijskiego złota, tak mocno wszystko temu podporządkowała, że poczuła ogromny ból, gdy złota nie wywalczyła. Oczywiście trzeba docenić, że po półfinałowej porażce była na tyle silna, że zdobyła brąz, ale myślę, że w niej ten przegrany półfinał będzie siedzieć chyba całe życie. Ona czuła, że niejako gra u siebie. Paryż to dla niej już więcej niż własne boisko.
Powoli Iga Świątek zaczyna być takim symbolem Paryża jak Rafael Nadal. Oczywiście jeszcze daleko jej do wygrania Rolanda Garrosa aż 14 razy, ale byłem w tym roku na obu paryskich turniejach Igi i słyszałem, jak dzień w dzień wszyscy powtarzają, że ona tam wręcz musi wygrywać i porównują ją właśnie do Nadala.
– Gdyby Iga w kobiecym tenisie zajęła pozycję, jaką w męskim tenisie miał Nadal, to wtedy bezdyskusyjnie stałaby się polskim sportowcem wszech czasów. To, co po sobie zostawił Nadal, jest niebywałe.