Legendarny trener nagle odmówił Małyszowi. To nie mogło mu przejść przez gardło
– Wygląda na to, że chce tu zostać do końca życia – mówi o Stefanie Horngacherze szef niemieckich skoków, Horst Huettel. Byliśmy w Titisee-Neustadt, jego miejscu na Ziemi, żeby spróbować odkryć prawdziwą twarz tak dobrze skrywaną przez byłego trenera Polaków. To zadanie okazało się niemal równie trudne jak to, przed którym właśnie staje Horngacher. Austriak…
– Wygląda na to, że chce tu zostać do końca życia – mówi o Stefanie Horngacherze szef niemieckich skoków, Horst Huettel. Byliśmy w Titisee-Neustadt, jego miejscu na Ziemi, żeby spróbować odkryć prawdziwą twarz tak dobrze skrywaną przez byłego trenera Polaków. To zadanie okazało się niemal równie trudne jak to, przed którym właśnie staje Horngacher. Austriak chce, żeby niemiecki skoczek wygrał Turniej Czterech Skoczni po raz pierwszy od 23 lat.
Przed Horngacherem, nie bójmy się tego określenia, największe wyzwanie w karierze. Austriacki szkoleniowiec od początku swojej misji w Niemczech ma pomóc w przełamaniu niemocy w Turnieju Czterech Skoczni. Żaden skoczek z tego kraju nie wygrał prestiżowej rywalizacji od 2002 roku i słynnego triumfu Svena Hannawalda, który jako pierwszy w historii wygrał wszystkie cztery konkursy w jednej edycji TCS.
Przed Horngacherem największe wyzwanie. Paschke może mu pomóc przełamać klątwę
Jeśli doprowadzi do tego Piusa Paschkego, swojego najlepszego aktualnie zawodnika, w Niemczech będą mu mogli stawiać pomniki. W światowych skokach już ma status trenera-legendy, ikony tego sportu, która osiągnęła w niej niemalże wszystko.
Dziennikarze, eksperci i kibice są jednak zgodni: czas, żeby jeszcze raz udowodnił swoją wartość i po tym, jak dwa razy poprowadził po Złotego Orła Kamila Stocha, teraz udało mu się dokonać tego samego z niemieckim skoczkiem.
Dzięki Paschkemu ma do tego świetną okazję. W końcu to on wygrał aż połowę – pięć z dziesięciu – konkursów rozegranych tej zimy. I nawet to, że rozchwiany technicznie Paschke w generalnej próbie przed Turniejem wypadł słabo, czy fakt, że jego forma w ostatnich latach często spada właśnie w trakcie tournee po niemieckich i austriackich skoczniach, ma mu nie przeszkodzić w skończeniu z 23-letnią niemiecką klątwą. Horngacher twierdzi, że jego zawodnik, wygrywając wcześniej zawody PŚ na własnej ziemi, wypracował sporo pewności siebie przed niemiecką częścią TCS. A z jakiegoś powodu to pokonanie presji własnej publiczności “Stef” uważa za kluczowy element, żeby fatalną passę wreszcie udało się odwrócić.
Trzy zwycięstwa na skoczni, którą Horngacher widzi z okna w salonie. Na to czekał aż 1358 dni
Ale temu, że Horngacher przypomina wielką formę Niemców z zawodów w Titisee-Neustadt nie ma co się dziwić. Trzy zwycięstwa w trzy dni? Austriak pod koniec pierwszej połowy grudnia rozbił bank. Jego kadra wzięła wszystko: najpierw Andreas Wellinger i Pius Paschke wygrali konkurs duetów, a następnie ten drugi, 34-letni lider klasyfikacji generalnej PŚ, zgarnął dublet indywidualnie.
Na taki sukces – trzy zwycięstwa w trakcie jednego weekendu zawodów Pucharu Świata – Horngacher czekał ponad trzy lata. Dokładnie 1358 dni, bo poprzednio wydarzyło się to w marcu 2021 roku w Planicy, gdy konkursy wygrywali Karl Geiger i niemiecka drużyna. W czasie, gdy był trenerem Polaków, Austriakowi ta sztuka się w ogóle nie udawała. Nie żeby miał do tego wiele okazji, bo to rzadki układ rozgrywania zawodów w PŚ w skokach, ale jednocześnie wykorzystanie takiej okazji, można traktować jak kolejny brylant do trenerskiego dorobku szkoleniowca. Choć to był wyjątkowy weekend dla Horngachera głównie z innego powodu.
W końcu te niezwykłe wyniki jego skoczkowie osiągnęli na skoczni, którą trener podobno widzi z okna we własnym salonie. To jego królestwo, wyjątkowe miejsce, w którym ułożył sobie życie. – To jego drugi dom, po Austrii. Wygląda na to, że chce tu zostać do końca życia. Ma kochającą rodzinę, do której się przeniósł, to dla niego najważniejsze – mówi Sport.pl szef niemieckich skoków, Horst Huettel.
Dlatego “Stef” odmówił Małyszowi. Jakby nie mogło mu to przejść przez gardło
– To był jego warunek, że mieszka tutaj i dzięki temu wszędzie, gdzie go akurat potrzeba będzie tylko dojeżdżał. Oczywiście tych wyjazdów jest całkiem sporo. Nie spędza tu większości czasu, odkąd pracuje w Niemczech, ale najwyraźniej bliskość tego miejsca mu wystarcza. A podzieliliśmy czas na jego obowiązki tak, żeby wszystko mu odpowiadało – dodaje Huettel. I podkreśla, że jego zdaniem to właśnie rodzina i możliwość mieszkania w Szwarcwaldzie razem z nią przeważyły, gdy w 2019 roku wybierał, gdzie będzie kontynuował pracę.
O tym mówiło się już oczywiście pięć lat temu, ale raczej w tle, podając to jako dodatkową okoliczność spełniania przez Horngachera jego wielkiego zawodowego marzenia. Tak od dłuższego czasu widziano to, jak bardzo chciał dostać się do niemieckiej kadry. Narracja, że to właśnie po to w 2016 roku namówiony przez Adama Małysza przyszedł do Polski, jest słusznym tokiem rozumowania, ale nie ujawnia całej prawdy.
Bo Horngacher wcale nie twierdzi, że od zawsze celował w prowadzenie Niemców. – Nie wiem, czy w tym zawodzie istnieje coś takiego jak wymarzona praca. Jestem trenerem skoków i tyle. Dużym krokiem naprzód był dla mnie czas, gdy wróciłem do Polski (Horngacher w latach 2004-2006 był trenerem polskiej kadry B, a od 2016 do 2019 roku zajmował się kadrą narodową – przyp.) i po raz pierwszy zostałem głównym trenerem. Sądzę jednak, że byłem dobrze przygotowany, bo czekałem z tym wiele lat. Miałem wiele ofert, ale odrzucałem je, bo żadna mnie aż tak nie zainteresowała. Nie tak jak ta z Polski. Jednocześnie nie mogłem tu zostać na całe moje życie. Dlatego, gdy z Niemiec odszedł Werner Schuster, skorzystałem z okazji i oferty związku – tłumaczył nam Austriak w wywiadzie sprzed roku.
– Odejście omawiałem też z rodziną. Może to nie był idealny moment, bo można było zostać jeszcze rok, czy dwa dłużej w Polsce… Kolejne lata w Polsce byłyby świetne, ale dwa, albo trzy lata później pewnie nie miałbym już możliwości pracy w Niemczech – dodał szkoleniowiec. Szkoda tylko stylu, w jakim wtedy żegnał się z polską kadrą i odmawiał Adamowi Małyszowi. Ówczesny dyrektor polskich skoków chwilami wręcz błagał go, żeby wreszcie powiedział, co zdecydował. A Horngacher wstrzymywał się z tym długi czas i ujawnił to dopiero na koniec sezonu. Wszyscy mieli podejrzenia, wiedzieli, co nadchodzi, ale Austriak niczego nie chciał zadeklarować. Jednocześnie takie, a nie inne pożegnanie pokazywało dobrze, jak trudna była dla niego ta decyzja. Wiedział, że jest słuszna, ale z jakiegoś powodu zdradzenie tego publicznie było dla niego aż tak niewygodne. Przywiązał się, choć wiedział, że w końcu będzie musiał przerwać tę współpracę.
– Przejście do Niemiec było dla mnie szansą. W Polsce żyło mi się ciężko, nawet bardzo ciężko. To był miły czas, świetni ludzie, dużo sukcesów i znakomici zawodnicy, ale… – tu Horngacher przerwał i w trakcie rozmowy miałem wrażenie, jakby chciał ominąć temat, ostrożnie dobrać słowa. One jakby nie chciały mu przejść przez gardło. Dlatego dokończyłem za niego: “Był pan daleko od rodziny”. A on przytaknął. – Teraz jestem zadowolony z miejsca, w jakim się znajduję. W Niemczech pracuje mi się dobrze i chciałbym tu zostać. Choć nie wiem, jak długo tu będę – uzupełnił “Stef”. Ale miał na myśli raczej samą pracę z niemiecką kadrą, bo z Titisee-Neustadt na razie raczej się nie rusza.
“Bestia z Hinterzarten” kontratakuje. To tam zamienia się w nią Horngacher
Dziś sam Horngacher nie chciał z nami rozmawiać nawet na temat Titisee-Neustadt, swojego miejsca na świecie. W ostatnich latach coraz częściej jednak unika dziennikarzy. Zwłaszcza z tymi spoza Niemiec nie dzieli się praktycznie w ogóle swoimi spostrzeżeniami, więc to nic nowego. Ale nietrudno nam go zrozumieć zwłaszcza biorąc pod uwagę, że gdy przyjeżdża do Schwarzwaldu, to raczej ucieka od świata presji i tego, z czym musi się mierzyć w codziennej pracy, a czego raczej nie lubi. I że zastosował to nawet, gdy wrócił tu cykl Pucharu Świata, też nie jest niespodzianką.