Przed meczem z Finlandią Michał Probierz mówił górnolotnie o dobru reprezentacji. Tym właśnie tłumaczył swoje decyzje. Tymczasem to nie on, lecz Robert Lewandowski naprawdę zrobił coś dla drużyny.
Byłoby fatalnie, gdyby teraz – po jakichś zakulisowych mediacjach z prezesem PZPN – Lewandowski jednak wrócił do kadry, a Probierz pozostał na stanowisku. Już przed meczem pisałem, jaki naprawdę cel przyświecał kapitanowi reprezentacji. Robert nie odszedł z kadry, bo znudziło mu się granie z orzełkiem na piersi. On chciał jednego: odwołania selekcjonera.
Tak, Lewandowski zachował się egoistycznie. Ale…
Wbijanie selekcjonerom noża w plecy to w karierze Lewandowskiego nic nowego. Smuda, Brzęczek, Michniewicz – wobec nich działał delikatniej, ale przekaz do decydentów zawsze był jasny. Teraz użył ostatecznego środka – atomowej opcji.
Zgadzam się z tymi, którzy mówią, że to nie przystoi kapitanowi. Że żaden piłkarz nie powinien pokazywać, iż jest ważniejszy od drużyny – nawet jeśli tak jest. Zgadzam się też z głosami, że Lewandowskiemu brakuje klasy, że mógł rozegrać to inaczej, że nie ma wystarczających zdolności interpersonalnych, by być kapitanem. I przyjmuję do wiadomości, choć trudno to zweryfikować, że nie cieszy się w szatni wielką sympatią.
Ale to właśnie on zrobił więcej dla dobra drużyny niż Probierz przez cały swój czas w kadrze.
Bojkotem, który postawił sprawę na ostrzu noża, Lewandowski pokazał więcej odwagi niż wszyscy działacze razem wzięci. Brutalnie, bez owijania w bawełnę – jak budowlaniec z PRL-u, który nie będzie szorować okien rozpuszczalnikiem, tylko młotkiem usuwa zacieki, nawet jeśli przy okazji szyba pęknie. Tak i tu – coś się roztrzaskało, ale prawda wyszła na jaw.
I o Probierzu, i o Lewandowskim. Obaj grają na siebie. Obaj myślą głównie o własnym ego. Ale między nimi jest istotna różnica.
Reprezentacja Polski to nie Michał Probierz. To Robert Lewandowski.
To on przez kilkanaście lat dźwigał ją na barkach. Dzięki niemu były wielomilionowe umowy sponsorskie, wysokie pensje w PZPN, pełne stadiony, VIP-owskie pakiety, tłumy kibiców na treningach. On jest dla polskiej piłki kimś takim, kim Michael Jordan był dla NBA – nie osiągając tego samego na boisku, bo nie miał odpowiednich partnerów, ale komercyjnie? Absolutny fenomen. To on przyciągał kibiców, nawet tych, którzy piłką nożną się nie interesują.
Jordan też był arogancki. I też odszedł z powodu trenera.
Podobieństwa są uderzające. Jordan, choć legenda, był trudny we współpracy. Poniżał kolegów na treningach, walczył z zarządem. Gdy Chicago Bulls nie przedłużyli kontraktu z Philem Jacksonem, Jordan – mając 35 lat – powiedział „dość”. Lewandowski ma dziś 36. Może to ten wiek, gdy wielkie gwiazdy nie chcą już iść na kompromisy?
Może Robert naprawdę spogląda w lustro i mówi: „Reprezentacja to ja”? Jeśli tak, to nie jest w tym daleki od prawdy.
Dlatego jego decyzja była dobra. Nawet jeśli podjęta z egoistycznych pobudek.
Bo to, co dobre dla Lewandowskiego, bywa dobre też dla kadry. Mecz z Finlandią, jego wynik i styl gry, tylko to potwierdził.
Prezesie Kulesza, czas działać.
Lewandowski postawił sprawę jasno. Czasu nie ma. Zamiast mówić o mediacjach i pozostawianiu Probierza, prezes PZPN powinien już działać. Bo dopóki selekcjonerem jest Michał Probierz, Lewandowski do kadry nie wróci – a nawet jeśli, nie będzie grał dobrze.
Jeśli Cezary Kulesza chce jeszcze choć trochę skorzystać z obecności “Króla Słońce”, musi rozstać się z Probierzem. Dla dobra reprezentacji.
Rewolucja i tak nadchodzi. Po erze Lewandowskiego zostaną tylko zgliszcza. Ale to już nie będzie jego wina. To wina tych, którzy przez lata jechali na jego plecach, jakby jutro miało nie nadejść.