Nie minęło 200 sekund, a już były trzy kary. Polska z
Dla Polski już sam awans do drugiej fazy turnieju, zwanego w mistrzostwach Europy fazą zasadniczą, był sporym wydarzeniem. Sztuka ta udała się po raz pierwszy od 10 lat, aczkolwiek nie oznaczało to, że nagle włączymy się do walki o medale. Nie ma co ukrywać, Hiszpania w rywalizacji z nami była faworytem, ale potęgą już nie…
Dla Polski już sam awans do drugiej fazy turnieju, zwanego w mistrzostwach Europy fazą zasadniczą, był sporym wydarzeniem. Sztuka ta udała się po raz pierwszy od 10 lat, aczkolwiek nie oznaczało to, że nagle włączymy się do walki o medale. Nie ma co ukrywać, Hiszpania w rywalizacji z nami była faworytem, ale potęgą już nie jest. A tak można mówić choćby o Szwecji, która przecież grała tak w półfinale zeszłorocznych mistrzostw świata, jak i tegorocznych zmagań olimpijskich w Paryżu.
Od towarzyskich potyczek Polski ze Szwecją w Ystad i Lund nie minęły jeszcze dwa tygodnie, a obie ekipy znów stanęły w szranki, tym razem w Debreczynie. W zupełnie innym spotkaniu, z całkowicie inną stawką. Jedna i drugie zaczynają ten etap z zerowym dorobkiem, Polki miały zaliczoną porażką z Francją, Szwedki – z Węgrami. To jednak rywalki były pod ścianą – dla nich brak miejsca w półfinale będzie porażką. A przegrana z Polską byłaby klęską.
Polska – Szwecja w mistrzostwach Europy. Faworyt zaczął ostro, Polki odpowiedziały. Sensacyjny przebieg meczu w Debreczynie
Początek był zaś niepokojący, mimo że już po 74 sekundach na ławkę kar odesłana została Kristin Thorleifsdottir. Polska mogła chwilę grać w przewadze, ale serbskie sędzie dość zaskakująco wlepiły karę też Paulinie Uścinowicz. Jakby było mało, za moment Daria Marciniak ze skrzydła, z czystej pozycji, trafiła prosto w głowę bramkarkę Johannę Bundsen. A to też wiązało się z wykluczeniem – tym razem słusznym. Nie minęły więc trzy minuty, a już składy były mocno przetrzebione.
Sytuacja dla Polek układała się zaś bardzo źle. W 8. minucie przegrywały już 1:5, Arne Senstad poprosił o przerwę. Jednocześnie wprowadził dwie zmiany: w obronie przeszedł na 5-1, z wysuniętą Aleksandrą Rosiak, co zdało efekt w meczu ze Szwedkami w Lund. W ataku zaś wprowadził drugą obrotową, co również zaskoczyła rywalki. Tak samo jak w poniedziałek Hiszpanki.
Efekty przyszły szybko – w 14. minucie był już remis 7:7, a jeszcze sytuację sam na sam miała Dagmara Nocuń, trafiła w poprzeczkę.
Czwarty zespół igrzysk olimpijskich mógł być zaskoczony. Rzadko się zdarza, by w którejkolwiek drużynie bramkarki zmieniały się co kilka minut, a tak robił Senstad. Zaczęła Adrianna Paczek, później na chwilę pojawiła się Paulina Wdowiak, wreszcie zastąpiła ją Barbara Zima. A następnie dwie ostatnie wchodziły na boisko co kilka akcji.
Monika Kobylińska/ Marcin Bielecki /PAP
Polki zaś trzymały się dzielnie, Szwedki nie były w stanie uciec. W 24. minucie Nocuń dała w końcu Polsce prowadzenie (12:11). Jedynie genialna skrzydłowa Nathalie Hagman miałą sposób na polskie bramkarki, efektem było siedem trafień w pierwszej połowie. Niemniej na minutę przed końcem był jeszcze remis 15:15, była szansa na bardzo dobre zakończenie tej części gry. Tyle że Polki, w osłabieniu, pogubiły się. Najpierw raz, a później drugi. I Bundsen rzutami przez całe boisko do pustej bramki sprawiła, że faworyt prowadził 17:15.
Dwie bramki Szwecji po pierwszej połowie, Polki wciąż w grze. Pierwszy kwadrans po przerwie wszystko wyjaśnił
To nie był jeszcze zły wynik, dwie bramki różnicy w piłce ręcznej to tyle co nic. Biało-czerwone źle jednak weszły w drugą część meczu, tak jak w pierwszą. Pierwsze pięć minut wygrały 4:1, odskoczyły na 21:16. A Bundsen po raz trzeci rzuciła do pustej bramki, to rzadko sztuka dla bramkarki.
Aby walczyć z potentatem jak równy z równym, Polki musiały mieć świetną skuteczność. Tej jednak brakowało, Bundsen stawała się dla nich zaporą nie do przejścia. Gdy Adrianna Górna ze skrzydła rzuciła prosto w jej klatkę piersiową, ze złością popatrzyła na skrzydłową Zagłębie Lubin. Nie pomagało podopiecznym Senstada nawet to, że rywalki dostały dwie kolejne kary. Gorzej też od Bundsen wyglądały polskie bramkarki.
Trener Arne Senstad w drugiej połowie był rozczarowany grą drużyny/Marcin Bielecki/PAP
W 40. minucie przewaga Szwecji wzrosła do sześciu bramek – 23:17. Czegoś już wyraźnie brakowało, nawet szczęścia, bo odbite przypadkowo piłki i tak wpadały w ręce rywalek. No i przede wszystkim – nie wpadały do szwedzkiej bramki. Senstad zareagował przerwą już przy stanie 17:24, trochę późno.
Sygnał dała jeszcze Zima, broniąc rzut kary Hagman. Tyle że tu niezbędny był zrywa w ofensywie, bo dwie bramki Kobylińskiej i Michalak na 13 minut gry to było jednak zdecydowanie za mało. I w końcu coś tu ruszyło, ale Szwedki odpowiadały. Miały olbrzymią zaliczkę, spokojnie utrzymały ją do samego końca. Choć Senstad starał się pobudzić ambicję zawodniczek, miał tu spore wątpliwości. I zarządził “all-in”, jak powiedział: pełne ryzyko. I to jednak niczego nie dało.
Na dobrą sprawę Polki mogą już zapomnieć o grze w półfinale, musiały stać się cud. Takim cudem byłoby pokonanie Węgier – ten mecz już w piątek o godz. 20.30.
Szwecja – Polska 33:25 (17:15)
Szwecja: Bundsen 3 (10/29 – 34 proc.), Ryde (2/8 – 25 proc.) – Hagman 9, Roberts 6, Lindqvist 4, Lerby 3, Axner 2, Hansson 2, Löfqvist 2, Karlsson 1, Petersson Bergsten 1, Strömberg, Blohm, Dano, Thorleifsdottir, Hvenfelt.
Kary: 8 minut. Rzuty karne: 2/3.
Polska: Płaczek (0/4 – 0 proc.), Wdowiak (4/15 – 27 proc.), Zima (5/19 – 26 proc.) – Kobylińska 6, Kochaniak-Sala 4, Nocuń 4, Rosiak 2, Balsam 2, Urbańska 2, Górna 1, Drażyk 1, Nosek 1, Michalak 1, Uścinowicz 1, Olek, Matuszczyk.
Kary: 14 minut. Rzuty karne: 0/0.
Składy drużyn
4′ 8′ 14′ 23′ 25′ 25′ 28′
41′
Monika Kobylińska: Wierzymy w to, że możemy wygrać z Serbią. Wideo/Zbigniew Czyż/TV Interia
Aleksandra Rosiak kontra Johanna Bundsen/Marcin Bielecki
Nathalie Hagman kontra Barbara Zima/ Marcin Bielecki