Niebywałe, co powiedział Małysz. Ta decyzja może pogrążyć Thurnbichlera
Polskie skoki znalazły się w rzeczywistości bez sukcesów Kamila Stocha, Dawida Kubackiego i Piotra Żyły: jest mrocznie, ale na końcu tunelu widać światło. Dopiero przekonamy się, czy to nadjeżdżający pociąg, który dobije Polaków, czy jednak podia nowych liderów kadry zapowiadane przez trenera Thomasa Thurnbichlera i wyjście na powierzchnię. Na razie musimy zaufać Austriakowi, choć już…
Polskie skoki znalazły się w rzeczywistości bez sukcesów Kamila Stocha, Dawida Kubackiego i Piotra Żyły: jest mrocznie, ale na końcu tunelu widać światło. Dopiero przekonamy się, czy to nadjeżdżający pociąg, który dobije Polaków, czy jednak podia nowych liderów kadry zapowiadane przez trenera Thomasa Thurnbichlera i wyjście na powierzchnię. Na razie musimy zaufać Austriakowi, choć już niedługo okaże się, czy jego słowa nie są tylko sprawnie uszytym przykryciem prawdziwych problemów – pisze dziennikarz Sport.pl, Jakub Balcerski.
Za nami trzeci weekend Pucharu Świata i nadal polski skoczek nie był na wyższym miejscu niż dziesiąte. To zdecydowanie nie wynik, którego byśmy oczekiwali, ale jednocześnie bez tragedii, którą obserwowaliśmy rok temu. Aż tak złych nastrojów nie mamy, ale to normalne, że w kraju tak zaangażowanym w skoki narciarskie jak Polska, takie rezultaty nigdy nie będą przyjęte z akceptacją. Raczej z niedosytem, a wielokrotnie z żalem i rozczarowaniem.
Cała kolekcja wybuchów radości Thurnbichlera. Kibiców mogło to denerwować
Gdy zapytałem Thomasa Thurnbichlera o to, czy stawia sobie samemu swego rodzaju ultimatum – czy wie, kiedy te wyniki będą lepsze – to, szczerze mówiąc, nie spodziewałem się usłyszeć konkretnej odpowiedzi. Austriak w czasie kryzysu stara się raczej zyskać czas niż go sobie i zawodnikom ograniczać, to jasne. Byłem jednak ciekaw jego reakcji. A że odpowiedź zaczął od zwrócenia się do mnie po imieniu, to już wiedziałem, że nie jest z tego pytania zadowolony. Szkoleniowiec pracuje tu już trzeci rok i wiem, że to coś w rodzaju jego instynktu obronnego.
– Jakub, wiesz, nie możemy tego zaplanować. Jest jednak wiele znaków wskazujących nam pozytywny kierunek. Dlatego to może się zdarzyć. Jesteśmy reprezentacją Polski, więc naszym celem muszą być miejsca na podium – zapewnił Thurnbichler.
I ta odpowiedź obrazuje dwie rzeczy: Thurnbichler jest pewny rozwoju, który stara się wykonywać ze swoim zespołem i jednocześnie świadomy, że ten wykonany do tej pory nie wystarczy. A przynajmniej stara się sprawiać takie wrażenie.
Kibiców mogły denerwować jego gesty na wieży trenerskiej. To była cała kolekcja wybuchów radości po skokach, które dawały Polakom co najwyżej średnie wyniki. Czasem wyglądały aż nienaturalnie, ale z drugiej strony takie obrazki z Wisły są dość normalne. Przecież trudno, żeby w obliczu próby dojścia do wyższej formy Thurnbichler, widząc coraz lepsze skoki swoich zawodników, zupełnie nie zwracał na nie uwagi, albo był niezadowolony. Z resztą reakcja na skok przychodzi na długo przed tym, gdy zna się końcowy rezultat skoczka. Gdyby Paweł Wąsek i Aleksander Zniszczoł byli na 8. i 9., a nie 11. i 12. miejscu w niedzielę, a Austriak przyjął ich skoki zupełnie spokojnie, to pewnie dzisiaj dziwilibyśmy się, czemu nie motywuje swoich zawodników pozytywnymi reakcjami.
Jednak w polskich skokach za dużo było w ten weekend właśnie gdybologii. Trener wyznaczył przed nim cel: dwa miejsca w Top10. W niedzielę było blisko i udałoby się, gdyby skoki były minimalnie dłuższe lub lepiej wylądowane. Albo gdyby dopisało więcej szczęścia z przelicznikami za wiatr. W sobotę sam Thurnbichler mówił, że Polacy oddali skoki z błędami i gdyby ich uniknęli i mieli takie warunki w powietrzu jak rywale, to byliby wyżej. Ciągle to “gdyby”. Choć może ono niedługo zniknie, na razie ustalmy jedno: wyniki jeszcze nie są na poziomie, którego przed sezonem oczekiwali kibice, eksperci i sam Thurnbichler.
Polacy zbliżyli się do czołówki, ale liczby pokazują, że nadal są jej tłem
Ale wyniki i realna ocena sytuacji to dwie różne sprawy. Przykład: nie ma co czepiać się np. że Wąsek i Zniszczoł nie byli w Wiśle w Top10, brakowało im punktu czy mniej, bo są w stanie o nią powalczyć. Naprawdę mają te pozycje w zasięgu. I dlatego w tej realnej ocenie sytuacji u większości osób musi się znaleźć zdanie: “Jest lepiej”.
Choć na pewno niewystarczająco lepiej. Poziom dyspozycji najlepszych polskich skoczków się podniósł. Problemem jest to, że nowi liderzy kadry – Paweł Wąsek i Aleksander Zniszczoł – nadal są daleko za czołowymi zawodnikami początku nowego sezonu PŚ. Już nie tak daleko jak w Ruce i Lillehammer, ale wciąż o co najmniej kilka metrów od tego, żeby mieć w zasięgu to upragnione przez Thurnbichlera podium.
Progres jest zauważalny, gdy wyliczymy średnią stratę w seriach ocenianych najlepszego z Polaków do poszczególnych pozycji podczas trzech pierwszych weekendów:
(miejsce zawodów – strata do zwycięzcy – strata do podium – strata do Top5 – strata do Top10)
– Lillehammer – 25 pkt – 17,6 pkt – 13,2 pkt – 12 pkt
– Ruka – 24,3 pkt – 15,7 pkt – 14,4 pkt – 6,2 pkt
– Wisła – 10,8 pkt – 7,3 pkt – 4,4 pkt – 0,4 pkt
Z drugiej strony wrażenie robi pewna historyczna statystyka – obecna strata Polaków do Austriaków, którzy zgromadzili po sześciu konkursach indywidualnych tej zimy 1471 punktów, to aż 1207 punktów. W XXI wieku to trzecia największa tego typu różnica na tym etapie sezonu. Gorzej było tylko poprzedniej zimy (1237 punktów) i w sezonie 2007/08 (1424 punktów).
Pewnie – to świadczy głównie o klasie rywali i skali ich trwającej dominacji. Ale gonienie za nimi już drugi sezon z rzędu z podobnej pozycji – bo 30 punktów różnicy to niewiele – zwyczajnie martwi. Sezon jest długi, ale czasu, żeby odbić się od obecnego stanu do tego, który chcielibyśmy widzieć już w okolicy Turnieju Czterech Skoczni, a potem PŚ w Zakopanem, jest niewiele. To tak naprawdę dwa weekendy skakania. W poziom maksymalny – dwójki liderów, Wąska i Zniszczoła – na miarę walki o miejsca w Top10, a może i ciut wyżej, można jeszcze uwierzyć. Ale celem dla kadry Thurnbichlera była konkurencyjność całej kadry.
Zresztą pomimo tego, że progres widoczny, jest on niższy niż u innych. Austria i Niemcy nadają tempo tegorocznej rywalizacji, więc ich możemy sobie wyodrębnić. Ale z grona pozostałych reprezentacji aż pięć – Szwajcaria, Norwegia, Estonia, Słowenia i Japonia – miały wyższe najlepsze dotychczasowe pozycje od Polski, a na równi z nami są jeszcze Stany Zjednoczone. To już za mocne wtopienie się w tłum. Bo efekt będzie taki, że zaraz zaczniemy się przyzwyczajać do przeciętności.
Małysz jak “Bolec”. Przed zawodami w Wiśle pokłócił się sam ze sobą
I obniżać oczekiwania. To poniekąd główny motyw weekendu w Wiśle. Od początku atmosfera wokół polskich skoczków nie była najlepsza. Raczej nerwowa i niewesoła. A większość osób wyglądała, jakby za uśmiechami ukrywała grymas niezadowolenia. Thomas Thurnbichler świetnie odnajdywał się w roli tego, który sprzedawał innym kit. Na koniec jego słowa o poprawie sytuacji na szczęście nieco obroniły wyniki. Skoczkowie jak mantrę powtarzali, że stać ich nawet na podium i to niestety okazało się mrzonką. A Adam Małysz brzmiał niczym “Bolec” grany przez Michała Milowicza w filmie “Chłopaki nie płaczą”. Jakbyśmy oglądali z nim “Śmierć w Wenecji” na skoczni i słyszeli: “Spokojnie, zaraz się rozkręci”.