Co się dzieje, gdy wsadzisz rękę do ognia? Boli. I choć wielu z nas jako dzieci musiało się o tym przekonać na własnej skórze, to zazwyczaj nie powtarzaliśmy tego błędu ponownie. Szkoda, że tego samego nie można powiedzieć o reprezentacji Polski do lat 21. Ile razy można się sparzyć w ten sam sposób? W Trenczynie licznik wstydu mógł bić jeszcze dłużej, ale… trener Portugalii najwyraźniej się nad nami zlitował. Po przerwie zdjął z boiska 18-letniego Geovany’ego Quendę. Dobrze, że przed nami jeszcze mecz o honor, bo po takim laniu trzeba go odzyskać.
Relacja z Trenczyna
Mecz otwarcia, potem spotkanie o wszystko i na końcu o honor? Przed rozpoczęciem turnieju trudno było uwierzyć, że ten klasyczny schemat znów się ziści. Gruzja, pierwszy rywal, wydawała się absolutnie w naszym zasięgu. A jak się skończyło? Standardowo – niewykorzystane sytuacje, szkolne błędy, a na koniec kuriozalna bramka i porażka 1:2. Fatalny początek, a przecież dopiero przed nami były Portugalia i Francja.
Trenczyn przywitał reprezentację piękną pogodą, większą grupą kibiców i nadzieją na niespodziankę. Patrząc jednak na liczby, trudno było się łudzić. 18-letni Geovany Quenda miał wycenę taką samą, jak… cała nasza kadra.
“Gramy u siebie”, a po chwili… blamaż
Mecz rozpoczął się z animuszem. Kibice od razu ruszyli z dopingiem, a po chwili z krytyką pod adresem PZPN-u. Na boisku też nie było źle – nasi piłkarze rzucili się na Quendę z agresją. Pierwszy jego kontakt z piłką zakończył się faulem, ale przynajmniej nie pozwolono mu się rozpędzić.
Co więcej, mogliśmy nawet objąć prowadzenie. Filip Szymczak uderzał z pola karnego, a piłka minimalnie minęła słupek. Pierwszy kwadrans był naprawdę obiecujący – Polacy dobrze bronili, walczyli, zmuszali rywali do fauli. A potem… znów wszystko się posypało.
Jedna prosta akcja wystarczyła. Zagranie do przodu, błąd w defensywie i Quenda wpakował piłkę do siatki. Po chwili popisał się indywidualnym rajdem i strzelił kolejną bramkę. A po pół godzinie dorzucił jeszcze asystę. 0:3. Było po meczu.
Ambicja to za mało. I nie, to nie był mecz o honor
Faktycznie, Polacy stworzyli sobie kilka sytuacji. Mogli zdobyć dwie bramki przed przerwą. Tyle że poważna drużyna nie może stracić czterech goli w jednej połowie. Zaczęliśmy z dyscypliną, ale zbyt szybko postanowiliśmy „wymieniać ciosy” z zespołem pokroju Portugalii.
To jakby początkujący bokser ważący 60 kilogramów zaprosił na ring Tysona z najlepszych lat i próbował sprawdzić, kto pierwszy zaliczy deski. My spróbowaliśmy. Bolało. A najgorsze, że nie było nokautu – trzeba było jeszcze dokończyć mecz.
Portugalczycy nie musieli się specjalnie wysilać. Już w przerwie zaczęli oszczędzać siły – wiedzieli, że trudniejsze starcia dopiero przed nimi.
Kuriozum po przerwie. A miało być lepiej
Jeśli komuś było mało wstydu w pierwszej połowie, to początek drugiej go nie zawiódł. Przegrywamy 0:4, ale mamy rzut wolny z dobrej pozycji. Cóż z tego, skoro rozegranie na krótko kończy się stratą piłki, szybką kontrą i piątą bramką dla Portugalii. Trudno o większy blamaż. Portugalczycy zdobyli gola z taką łatwością, że trudno to nawet nazwać grą w piłkę.
– Nie zgadzam się, że mecz z Gruzją był beznadziejny – mówił przed starciem z Portugalią selekcjoner Adam Majewski. Po tym, co wydarzyło się w Trenczynie, bronić już nie ma czego. Chyba że… swojej posady. Bo przecież kontrakt przedłużono z nim jeszcze przed turniejem.