Polka zrezygnowała z medalu igrzysk. Mówi nam: “Nie wypadało”
Agnieszka Niedziałek 27.11.2024 06:28 – To przykre. Przed igrzyskami byłam już m.in. medalistką mistrzostw świata, miałam realne szanse na medal olimpijski. Pytam więc: gdzie wtedy wszyscy byli? – mówi Sport.pl Klaudia Zwolińska. Teraz dobijają się do niej sponsorzy, przed srebrem w Paryżu ona odbijała się od zamkniętych drzwi. Popełniła błąd przy aukcji, na którą oddała…
Agnieszka Niedziałek 27.11.2024 06:28
– To przykre. Przed igrzyskami byłam już m.in. medalistką mistrzostw świata, miałam realne szanse na medal olimpijski. Pytam więc: gdzie wtedy wszyscy byli? – mówi Sport.pl Klaudia Zwolińska. Teraz dobijają się do niej sponsorzy, przed srebrem w Paryżu ona odbijała się od zamkniętych drzwi. Popełniła błąd przy aukcji, na którą oddała upragniony krążek. A po trudnym momencie, bez którego by tego medalu nie było, dochodziła do siebie przez rok.
Gdy poprzednio Polacy stanęli na olimpijskim podium w kajakarstwie górskim, Klaudia Zwolińska miała półtora roku. Minionego lata to ona zapoczątkowała zdobywanie medali przez Biało-Czerwonych podczas igrzysk w Paryżu i przypomniała rodakom o tym widowiskowym, ale niszowym sporcie. Teraz chce go dalej popularyzować na różnych spotkaniach, ale zabierać może na nie tylko kajak, bo srebrnego krążka wywalczonego w konkurencji K-1 już nie ma. Przekazała go na aukcję charytatywną, a celem była pomoc osobom zmagającym się z mukowiscydozą, na którą w Polsce choruje ok. 2400 osób. Z powodu tej ciężkiej choroby o podłożu genetycznym starszą siostrę stracił jej narzeczony Grzegorz Hedwig (również kajakarz górski), jego młodsza siostra też choruje. Przebojowa 25-latka nie tylko chce zwiększyć świadomość społeczną na temat mukowiscydozy, ale też sprawić, by więcej dzieci uprawiało sport. A w tym drugim przypadku – jej zdaniem – głównym problemem wcale nie jest konkurencja w postaci telefonów, telewizorów i komputerów.
Zobacz wideo Klaudia Zwolińska zdobyła srebro na igrzyskach. “Na dole trasy oddałam złoty medal”
Agnieszka Niedziałek: 101 000 złotych za oddanie symbolu życiowego sukcesu to satysfakcjonująca suma?
Klaudia Zwolińska: Udało się uzbierać nawet więcej – pewna grupa lekarzy dołożyła jeszcze fajną kwotę. Jestem bardzo szczęśliwa, bo nie chodziło mi o zebranie konkretnej sumy, tylko przede wszystkim o nagłośnienie problemu osób chorych na mukowiscydozę. Jedyne, z czego jestem nie do końca zadowolona, to to, jak zorganizowałam tę aukcję. Błędem było nieprzeprowadzenie jej od razu po powrocie z igrzysk. W ostatnim tygodniu licytacji przez południe kraju przetoczyła się największa fala powodziowa. Nie wypadało wtedy robić akcji promujących aukcję, bo ludzie tracili dobytki. Dużo różnych rzeczy się tu poskładało, mieliśmy też problemy systemowe. Na przyszłość, jakbym sprzedawała kolejny medal, to już będę wiedziała, jak się za to lepiej zabrać. Ale to tylko takie przemyślenia. Ogółem jestem dumna, że udało się to zorganizować.
Trudno było się rozstać z najcenniejszym medalem w karierze?
– Nie. Kupiła go pani Monika Koral, bardzo miła kobieta. Spędziłyśmy razem chyba trzy godziny, pogadałyśmy. Jedynie moment, gdy na koniec musiałam zostawić medal, był trochę smutny. Ale to uczucie szybko minęło. Pani Monika jest z Nowego Sącza, więc można żartobliwie powiedzieć, że mam blisko i mogę wpaść kiedyś w odwiedziny [Zwolińska pochodzi z tego miasta – red.].
Nie było przez te ostatnie miesiące chwili, by chciała pani wziąć ten krążek do ręki lub choćby spojrzeć na niego?
– Nie. To bardziej ludzie pytali, czy mogłabym go im pokazać. Mogłam wtedy tylko bezradnie rozłożyć ręce.
Jak zmieniło się pani życie po wicemistrzostwie olimpijskim?
– Mam troszeczkę więcej obowiązków, jestem bardziej niewyspana i zmęczona oraz nie do końca dobrze się odżywiam. Ale oczywiście ogółem jest dużo więcej plusów niż minusów.
Po powrocie z Paryża opowiadała pani w Kanale Sportowym o wcześniejszych latach frustrującego chodzenia na spotkania z potencjalnymi sponsorami. Koniec z tym proszeniem się?
– Wiadomo, teraz jest mi łatwiej. Te rozmowy wyglądają inaczej.
Na tyle inaczej, że to przedstawiciele drugiej strony się do pani dobijają?
– Tak. Zwłaszcza tuż po igrzyskach pojawiło się bardzo dużo propozycji, w których mogłam przebierać i przepuścić je przez takie sito. Wiem, że to nie będzie trwało wiecznie i że dotychczas o naszej dyscyplinie było głośno tylko podczas igrzysk. Ale sytuacja się zmieniła i mam nadzieję, że teraz będzie o niej głośno przez całe najbliższe czterolecie. Jesteśmy wiarygodni medialnie. Nie ukrywam jednak, że to przykre. Przed igrzyskami byłam już przecież m.in. medalistką mistrzostw świata, miałam realne szanse na medal olimpijski. Pytam więc: gdzie wtedy wszyscy byli?
Przekonanie, że poolimpijskie pięć minut kajakarstwa, które jest w Polsce niszowym sportem, potrwa aż do 2028 roku, to chyba bardzo optymistyczny wariant.
– Zrobię wszystko, żeby trwało. Nie tylko dla mnie, ale i dla całego kajakarstwa.
Jak wyglądało selekcjonowanie ofert od potencjalnych sponsorów, o którym pani wspominała?
– Myślę o sobie jako o sportowcu, który przygotowuje się do igrzysk w Los Angeles i biorę pod uwagę cały ten czteroletni okres. Nie chcę sobie zamykać żadnych dróg, a bardziej je otwierać. Szukam fajnych współprac, które mogą po prostu wspierać sport. Bym swoim wizerunkiem mogła promować pewne bliskie mi wartości. Takie było kryterium tego przesiewania.
Sponsorzy, nagrody za medal olimpijski i stypendia – jest pani spokojna o przyszłość pod względem finansowym?
– Tak. Od razu zaznaczę – wywodzę się ze sportu, w którym pieniądze nigdy nie były motywacją. Ale tak, na najbliższe cztery lata jak najbardziej czuję się spokojna. Potem – nie wiem. Wiadomo, jak wygląda teraz świat. Ale też nie potrzebuję do życia nie wiadomo jakiej sumy. Nie mam na razie dzieci, odpowiedzialności za kogoś. I powtórzę – pieniądze nigdy nie były moją motywacją.
Czy srebra w Paryżu nie byłoby bez gorzkich łez po piątym miejscu w Tokio?
– Na pewno. To bardzo fajne pytanie, bo uważam, że to był kluczowy moment w mojej karierze. Bardzo bolesny. Słyszałam, jak niektórzy sportowcy mówili o podnoszeniu się po porażce w igrzyskach. Niektórym to zajęło więcej czasu, innym mniej. Ja po Tokio podnosiłam się rok. Ale to był właśnie kluczowy moment.
Opowiadała pani już, że po tamtym starcie zaczęła współpracę z psychologiem.
– Tak. W Tokio też pracowałam z psychologiem, tyle że z innym. Przed igrzyskami mało korzystałam z takiej opcji i to był błąd.
To konieczny element, jeśli chce się liczyć w walce o medale olimpijskie?
– Tak, zdecydowanie. Tu nawet nie chodzi o samą pracę z psychologiem, ale po prostu o pracę nad sferą mentalną.
Czy coś teraz, w tych realiach “po medalu olimpijskim”, panią zaskoczyło bądź przytłoczyło?
– Aż tak to nie. Ale zainteresowanie mną rzeczywiście zrobiło się duże. Zapewne związane jest to też z tym, że był to pierwszy medal dla Polski. Ale nie określiłabym tego jako coś trudnego. Wiedziałam, że mam szansę, że to taka furtka, by zrobić coś fajnego. Dlatego mam zaplanowane teraz 20 czy 30 wizyt w placówkach, gdzie będę chodziła z kajakiem i pokazywała go dzieciom. Duże się dzieje, ale to takie pozytywne.
Docierają do pani głosy, że w Polsce zrobił się boom na kajakarstwo górskie? Rodzice zapisują dzieci na zajęcia w klubach?
– Tak, ale uważam, że głównym problemem – nie tylko kajakarstwa, ale całego polskiego sportu – nie jest brak chętnych dzieci. Nie chcę, żeby to źle zabrzmiało, ale potrzebujemy więcej dobrych szkoleniowców. Myślę, że nawet gdybym przed zdobyciem tego medalu w Paryżu poszła do szkoły podstawowej i pokazała kajak, to bym przyprowadziła kilkudziesięcioosobową grupę dzieci na trening. Tylko potrzebna jest odpowiednia osoba, która się nimi potem zajmie. To musi być ktoś z charyzmą, wiedzą, kto poprowadzi i wychowa tych następców. Z tym jest największy problem. Te dzieci są. Nie rozumiem, jak ktoś mówi, że brakuje dzieci i młodzieży do uprawiania sportu. To jest głupota. Dzieci są jak gąbka – błyskawicznie chłoną wszystko, co się im przekazuje. Dlatego fajnie by było stworzyć warunki dla trenerów, by się rozwijali i wychowywali nowych sportowców.
Od kilku lat dominuje raczej teza, że największym problemem jest oderwanie dzieci od telefonów, telewizorów i komputerów.
– Nie zgadzam się z tym. Uważam, że dzieci, które mają pasję, a którym dorośli czy wychowawcy poświęcają czas, nie trzeba od tego odrywać. One same lgną do sportu.
Mierzenie w medal we wszystkich trzech konkurencjach w Los Angeles to szaleństwo, ambicja czy realny plan?
– Moje największe rywalki są bardzo mocne w trzech konkurencjach, więc jest to realne. W Paryżu miałam realne szanse też na brąz w kanadyjce. Byłam przygotowana, ale w ogóle tego nie pokazałam – posypałam się po srebrze w kajaku. Za bardzo emocjonalnie do tego podeszłam, ucieszyłam się i całe to napięcie sportowe, taka gotowość zeszły. Ciężko mi było to odzyskać. Ale to już za mną. Teraz już wiem, jak sobie z tym radzić.