Pożar wokół Małysza i PZN. Dostał strzał po oczach. “To mnie przeraża”
– Córka mi prowadzi media społecznościowe, więc ona czasem czyta komentarze. Mówię jej, żeby tego nie robiła, ale mimo wszystko musi, bo czasem trzeba na coś odpisać. Więc ją to na pewno mocno dotknęło. Sam nie czytałem żadnego i byłem zdrowszy – mówi Sport.pl o ostatnim zamieszaniu wokół siebie i Polskiego Związku Narciarskiego Adam Małysz….
– Córka mi prowadzi media społecznościowe, więc ona czasem czyta komentarze. Mówię jej, żeby tego nie robiła, ale mimo wszystko musi, bo czasem trzeba na coś odpisać. Więc ją to na pewno mocno dotknęło. Sam nie czytałem żadnego i byłem zdrowszy – mówi Sport.pl o ostatnim zamieszaniu wokół siebie i Polskiego Związku Narciarskiego Adam Małysz.
W ostatnich tygodniach wokół Małysza wszystko się wali i pali. Po jego krytyce w mediach ze związku odszedł Alexander Stoeckl, który twierdzi, że nie dało się z nim dłużej współpracować. Małysz oberwał za to mocno w mediach i wśród kibiców. A na głowie miał też choćby sporą dyskusję o wyjeździe na mistrzostwa świata Kamila Stocha, którego do Trondheim nie zabrał Thomas Thurnbichler.
W rozmowie ze Sport.pl prezes PZN zdradza szczegóły swojego spojrzenia na sprawę odejścia Stoeckla i czy wiedział, że Austriak w trakcie pracy w Polsce był także związany z dwoma firmami w Norwegii. Podsumowuje całe zamieszanie i to, jak je odebrał, czy odczuwa, jak bardzo na nim stracił. Wskazuje też, czy został twarzą buntu przeciwko prezesowi Polskiego Komitetu Olimpijskiego Radosławowi Piesiewiczowi – w końcu jako pierwszy podpisał list, który nakłania go do rezygnacji.
Sytuacja nie jest łatwa, patrząc na to, co dzieje się w związku, zwłaszcza pod kątem zawodników. Nie mamy takiego typowego lidera. Dotąd można było powiedzieć, że ciągnął nas trochę snowboard, ale Ola Król ma problem z ręką, a u Oskara Kwiatkowskiego po kontuzji jest możliwy zabieg po sezonie.
Tutaj, na MŚ, też nie jest lekko. Cały czas coś się dzieje. Jak nie Alex Stoeckl odchodzi, to Kamil Stoch nie jedzie na mistrzostwa świata. W samym Trondheim nie jest tak źle, bo myślę, że ludzie nie wierzyli, że jest tu dla nas możliwość zdobycia medalu. Pawłowi Wąskowi, który jest najbliżej czołówki, mimo wszystko tych paru metrów cały czas brakuje. Ten medal byłby tu niespodzianką, choć ciągle liczę, że może się pojawi.
Zatrzymajmy się przy Stoecklu. Żal panu, że to wszystko tak się skończyło?
– Obiecałem sobie szeroko nie komentować tego podczas mistrzostw. Powiem tylko, że z jednej strony szkoda mi, że odszedł, a z drugiej, gdy patrzę na to, w jaki sposób to się odbyło, to mnie jest przykro.
Alex usłyszał od pana: “przepraszam”?
– Rozmawialiśmy, gdy wysłał maila po mojej wypowiedzi, wtedy do niego dzwoniłem. On stwierdził, że jest już za późno. Że już podjął decyzję i nie chce się więcej wypowiadać na ten temat. Przedstawiłem mu swoją opinię, później łączył się też z nami na zarządzie. I zarząd też się przekonał, że nie kłamię, tylko raczej coś tu było na rzeczy. Bo to jednak dziwne, że akurat przed samymi mistrzostwami świata dyrektor rezygnuje i to przez – można powiedzieć – tak błahą sprawę. Na pewno nie chodziło tylko o moje słowa.
Wiedzieliście w związku, że ma drugą pracę? Że choć jest u was dyrektorem skoków i kombinacji to jednocześnie pomaga w norweskiej firmie budowlanej?
– Nie.
Nie?!
– Miał w umowie tylko, że może prowadzić z Norwegami badania naukowe. Przyszedł do nas i powiedział, że chce współpracować z uniwersytetami. Wspominał też o jakiejś firmie, ale pod kątem naukowym. I mówił, że to nam się też może przydać.
A o jego własnej firmie prowadzonej z żoną też nie wiedzieliście? Tej, gdzie ma wspierać innych poradami coachingowymi.
– Wiedzieliśmy, że ma firmę, bo wystawiał nam faktury. Ale zakładaliśmy, że to jego działalność, że ma ją pod kątem rozliczeniowym i funkcjonalnym.
Za kulisami mówi się, że odszedł, bo nie umiał załatwiać pewnych spraw związanych z ministerstwem sportu. To prawda?
– Alex? Ale on się nie widział ani z ministrem sportu ani nawet nikim z ministerstwa.
Chodziło raczej o sprawy papierkowe – o to, że dużo na niego spadało, także od strony współpracy z ministerstwem.
– A, to tak. Mówił, że wiele jest tej biurokracji, która zajmuje za dużo czasu i tak dalej. Ale myślę sobie: czy on to odczuł? Myślę, że nie. Że on nawet jednej dziesiątej tego nie odczuł. Był nową osobą, dlatego większość rzeczy biuro za niego robiło. Myślę, że gdyby zobaczył, ile faktycznie jest tych papierów, wniosków, ale później i rozliczeń, to mógłby się jeszcze bardzo zdziwić.
Z jakim nastawieniem przyleciał pan do Trondheim? Ma pan jakąś strategię działania? Na Turniej Czterech Skoczni jechał pan podobno rozjuszony, ale później uspokoiły pana dobre wyniki Wąska. To na MŚ dotarł pan wyciszony, rozjuszony, a może coś pomiędzy?
– Chyba bardziej pomiędzy. Z jednej strony widzę, w jakiej sytuacji jesteśmy i że musiałby się chyba jakiś cud zdarzyć, żeby wywalczyć medal, ale nigdy nie mów nigdy. Zawsze wolę mówić, jak się już coś wydarzy niż przedtem. Choć rozumiem, że fani skoków czy dziennikarze mają wątpliwości i zastanawiają się, co będzie dalej. Powiem szczerze, że na dzisiaj sam też nie wiem, co będzie dalej. I jak to ma wyglądać.
Oczywiście fajnie by było, jakby się przydarzyła ta niespodzianka i gdyby jednak udało się wywieźć stąd medal. Bo też, jakby nie było, to Marius Lindvik, czy nawet Andreas Wellinger z medalami na normalnej skoczni, to jest niespodzianka. Niemcy mieli zadyszkę, a nagle znów pojawili się w czołówce.
Stefan Horngacher wyciągnął ich z kryzysu, ale też wyciągnął odpowiednie narzędzia. Bardzo widoczne na skoczni, prawda?
– Akurat te nagłówki w mediach widziałem. Że kombinezony jak worki, czy śpiwory i tak dalej. A według mnie to jest trochę wojna z wiatrakami. Bo możesz sobie robić co chcesz, możesz gdzieś tam wyrażać swoją opinię, ale niektórych to zupełnie nie rusza. Dopóki nie wprowadzą regulacji, że kombinezony mają być faktycznie całkiem obcisłe, tak jak alpejskie, albo nie puszczą tego wolno i będą sprawdzać np. tylko wysokość kroku, żeby nie był do kolan, to już zawsze będą z tym problemy. Ja bym to właśnie tak zrobił. Przecież kiedyś były dużo większe te kombinezony i wolniej się leciało.
Niektórzy nawet przypominają te z pana czasów. Że to też były worki, choć oczywiście z zupełnie innego materiału.
– No dokładnie. I to też nie jest tak, że każdy kombinezon, który jest duży, będzie dobry. To trzeba naprawdę umieć nie tylko go uszyć, ale też go obskakać. Sprawdzić swoje stroje tak, żeby być pewnym tego, co będzie najlepsze.
Czego możemy się spodziewać po zakończeniu MŚ? A może jakichś ruchów jeszcze tutaj, w Trondheim?
– W zarządzie rozmawialiśmy na ten temat i wszyscy uznali jednogłośnie, że do końca sezonu żadnych nerwowych kroków nie można podejmować. Bo to nawet nie ma większego sensu. Oczywiście jest dużo takich spraw, które nie do końca podobają się zarządowi, ale to trzeba dobrze przeanalizować, żeby nie popełnić błędu, którego później będziemy żałować.