Świątek tylko spojrzała, potem frustracja sięgnęła zenitu
Spojrzenie Igi Świątek w kierunku reszty reprezentacji Polski i bicie się ręką po udzie było wyrazem niemocy, jaka towarzyszyła jej długimi fragmentami w meczu z Jasmine Paolini w półfinale Pucharu Billie Jean King. Początkowo wydawało się, że będąca rewelacją sezonu włoska tenisistka mogła wyrzucić do kosza logikę i butlę z tlenem Polek w tym turnieju….
Spojrzenie Igi Świątek w kierunku reszty reprezentacji Polski i bicie się ręką po udzie było wyrazem niemocy, jaka towarzyszyła jej długimi fragmentami w meczu z Jasmine Paolini w półfinale Pucharu Billie Jean King. Początkowo wydawało się, że będąca rewelacją sezonu włoska tenisistka mogła wyrzucić do kosza logikę i butlę z tlenem Polek w tym turnieju. Ale tę drugą Świątek złapała.
Iga Świątek w sobotę nie tylko przedłużyła szanse Polek w ćwierćfinale Pucharu Billie Jean King z Czeszkami, wygrywając spotkanie singlowe, ale i dołożyła swoją cegiełkę do zdobycia decydującego punktu w deblu. Dwa dni później miała to samo trudne zadanie w meczu z Włoszkami. Początkowo wydawało się, że już pierwsza przeszkoda w postaci walecznej Jasmine Paolini może być za trudna, choć wszystko lub niemal wszystko przemawiało na korzyść wiceliderki światowego rankingu. Ostatecznie górą była jej determinacja, dzięki której wygrała 3:6, 6:4, 6:4, dając Biało-Czerwonym jeszcze jedną szansę.
Rywalka Świątek tenisowym late bloomerem. Włoski robot
Polscy kibice mogli przecierać oczy ze zdumienia już na początku poniedziałkowego pojedynku Świątek i Paolini. W każdym z ich trzech wcześniejszych spotkań zawodniczka z Italii była w stanie zapisać w sumie na swoim koncie zaledwie trzy gemy. Teraz cztery miała już w połowie pierwszego seta, po 36 minutach gry (prowadziła 4:3).
Żeby nikogo nie zmylił ten dotychczasowy bilans. Paolini to – obok Chinki Qinwen Zheng – największa rewelacja tego sezonu w kobiecym tenisie. Zaczynała go pod koniec czołowej “30” światowego rankingu, a kończy jako czwarta rakieta globu. A wielkie wrażenie robi nie tylko tempo tej wspinaczki, ale też fakt, że dotyczy tenisistki, którą wiele osób już skazało na pozostanie na zawsze tłem dla czołowych zawodniczek. Tymczasem mierząca zaledwie 1,63 m Włoszka polskiego pochodzenia rozkwitła błysnęła dopiero jako 28-latka.
A rozbłysła naprawdę mocno, bo zagrała w dwóch wielkoszlemowych finałach w singlu (Roland Garros i Wimbledonu), w Roland Garros wystąpiła również w finale debla, dwa miesiące później zaś na paryskiej mączce dołożyła jeszcze olimpijskie złoto w grze podwójnej. Paolini odnosiła w tym sezonie sukcesy w obu konkurencjach, a to sprawiło, że grała naprawdę bardzo dużo. Jako jedyna w tym roku w WTA Finals rywalizowała zarówno indywidualnie, jak w duecie.
Jak wyliczył jeden z obecnych w Maladze dziennikarzy, spotkanie deblowe w ćwierćfinale z Japonkami było 110. meczem Włoszki w tym sezonie. Dla porównania Świątek rozegrała ich do tego czasu “tylko” 76. Wydawało się więc, że 28-latka z Italii w poniedziałek będzie już na oparach. Do tego w pojedynkach z młodszą o pięć lat rywalką dotychczas ewidentnie jej nie szło, a do tego Polka – mimo końcówki sezonu – ma w sobie więcej świeżości niż większość zawodniczek za sprawą niedawnej dwumiesięcznej przerwy w grze. Fakt, straciła przez nią rytm meczowy, ale dzięki WTA Finals i dwóm wcześniejszym meczom w Pucharze BJK miała szansę go nieco odzyskać. Choć zarówno poniedziałkowy występ, jak i poprzednie w Maladze pokazały, że w rywalizacji z topowymi przeciwniczkami wciąż szuka stabilności.
Paolini była nie do poznania. Wymowne reakcje Świątek i przezwyciężony kryzys
Paolini pobiła w ostatnich miesiącach serca wielu kibiców nie tylko sukcesami, ale i wielką walecznością oraz szerokim uśmiechem prezentowanym w trakcie meczów oraz podczas wywiadów. Biegała po całym korcie, walczyła do ostatniej chwili, nieraz nawet przegrywała, ale wciąż się uśmiechała. Widać było, że naprawdę cieszy się każdą minutą spędzoną na korcie.
I dlatego właśnie można było się nieco zdziwić, gdy obserwowało się ją w poniedziałek. Na kort wyszła pełna powagi, nie pomachała nawet tradycyjnie kibicom. Uśmiech mignął na jej twarzy tylko podczas pozowania do wspólnego zdjęcia przed meczem, a potem znów było tylko całkowite skupienie. Na początku drugiego seta, gdy Świątek zaczęła stawiać większy opór, po wywalczeniu ważnego punktu Włoszka zacisnęła pięść i krzyknęła. Potem, po wygraniu innej istotnej dla losów gema akcji, głęboko odetchnęła z ulgą.
Mowa ciała Polki też była wymowna. Pod koniec pierwszej partii, w której popełniała sporo niewymuszonych błędów, spojrzała wymownie na koleżanki z kadry i członków sztabu. Gdy operatorzy zaś pokazywali resztę polskiej ekipy, to widać było na ich twarzach duże napięcie. Drugą odsłonę, w której Świątek pokazała już dużo lepszy tenis, oglądali już właściwie cały czas na stojąco, głośno ją dopingując. Emocji wtedy też nie brakowało – pod koniec, po wpakowaniu piłki w siatkę, druga rakieta świata zaczęła ze złością uderzać się w udo.
Ale przetrwała i ten moment, odparła też wszystkie ataki Paolini w decydującej partii. Na koniec to ona mogła się uśmiechnąć, na pewno z dużą ulgą. Bo po jej spotkaniu Polki po raz drugi z rzędu w Maladze mogły powiedzieć: “Żyjemy”. Ale by to stwierdzenie nie miało boleśnie krótkiego terminu ważności, to trze zwieńczyć dzieło jeszcze znów w deblu.
Spojrzenie Igi Świątek w kierunku reszty reprezentacji Polski i bicie się ręką po udzie było wyrazem niemocy, jaka towarzyszyła jej długimi fragmentami w meczu z Jasmine Paolini w półfinale Pucharu Billie Jean King. Początkowo wydawało się, że będąca rewelacją sezonu włoska tenisistka mogła wyrzucić do kosza logikę i butlę z tlenem Polek w tym turnieju. Ale tę drugą Świątek złapała.
Iga Świątek w sobotę nie tylko przedłużyła szanse Polek w ćwierćfinale Pucharu Billie Jean King z Czeszkami, wygrywając spotkanie singlowe, ale i dołożyła swoją cegiełkę do zdobycia decydującego punktu w deblu. Dwa dni później miała to samo trudne zadanie w meczu z Włoszkami. Początkowo wydawało się, że już pierwsza przeszkoda w postaci walecznej Jasmine Paolini może być za trudna, choć wszystko lub niemal wszystko przemawiało na korzyść wiceliderki światowego rankingu. Ostatecznie górą była jej determinacja, dzięki której wygrała 3:6, 6:4, 6:4, dając Biało-Czerwonym jeszcze jedną szansę.
Rywalka Świątek tenisowym late bloomerem. Włoski robot
Polscy kibice mogli przecierać oczy ze zdumienia już na początku poniedziałkowego pojedynku Świątek i Paolini. W każdym z ich trzech wcześniejszych spotkań zawodniczka z Italii była w stanie zapisać w sumie na swoim koncie zaledwie trzy gemy. Teraz cztery miała już w połowie pierwszego seta, po 36 minutach gry (prowadziła 4:3).
Żeby nikogo nie zmylił ten dotychczasowy bilans. Paolini to – obok Chinki Qinwen Zheng – największa rewelacja tego sezonu w kobiecym tenisie. Zaczynała go pod koniec czołowej “30” światowego rankingu, a kończy jako czwarta rakieta globu. A wielkie wrażenie robi nie tylko tempo tej wspinaczki, ale też fakt, że dotyczy tenisistki, którą wiele osób już skazało na pozostanie na zawsze tłem dla czołowych zawodniczek. Tymczasem mierząca zaledwie 1,63 m Włoszka polskiego pochodzenia rozkwitła błysnęła dopiero jako 28-latka.
A rozbłysła naprawdę mocno, bo zagrała w dwóch wielkoszlemowych finałach w singlu (Roland Garros i Wimbledonu), w Roland Garros wystąpiła również w finale debla, dwa miesiące później zaś na paryskiej mączce dołożyła jeszcze olimpijskie złoto w grze podwójnej. Paolini odnosiła w tym sezonie sukcesy w obu konkurencjach, a to sprawiło, że grała naprawdę bardzo dużo. Jako jedyna w tym roku w WTA Finals rywalizowała zarówno indywidualnie, jak w duecie.
Jak wyliczył jeden z obecnych w Maladze dziennikarzy, spotkanie deblowe w ćwierćfinale z Japonkami było 110. meczem Włoszki w tym sezonie. Dla porównania Świątek rozegrała ich do tego czasu “tylko” 76. Wydawało się więc, że 28-latka z Italii w poniedziałek będzie już na oparach. Do tego w pojedynkach z młodszą o pięć lat rywalką dotychczas ewidentnie jej nie szło, a do tego Polka – mimo końcówki sezonu – ma w sobie więcej świeżości niż większość zawodniczek za sprawą niedawnej dwumiesięcznej przerwy w grze. Fakt, straciła przez nią rytm meczowy, ale dzięki WTA Finals i dwóm wcześniejszym meczom w Pucharze BJK miała szansę go nieco odzyskać. Choć zarówno poniedziałkowy występ, jak i poprzednie w Maladze pokazały, że w rywalizacji z topowymi przeciwniczkami wciąż szuka stabilności.
Paolini była nie do poznania. Wymowne reakcje Świątek i przezwyciężony kryzys
Paolini pobiła w ostatnich miesiącach serca wielu kibiców nie tylko sukcesami, ale i wielką walecznością oraz szerokim uśmiechem prezentowanym w trakcie meczów oraz podczas wywiadów. Biegała po całym korcie, walczyła do ostatniej chwili, nieraz nawet przegrywała, ale wciąż się uśmiechała. Widać było, że naprawdę cieszy się każdą minutą spędzoną na korcie.
I dlatego właśnie można było się nieco zdziwić, gdy obserwowało się ją w poniedziałek. Na kort wyszła pełna powagi, nie pomachała nawet tradycyjnie kibicom. Uśmiech mignął na jej twarzy tylko podczas pozowania do wspólnego zdjęcia przed meczem, a potem znów było tylko całkowite skupienie. Na początku drugiego seta, gdy Świątek zaczęła stawiać większy opór, po wywalczeniu ważnego punktu Włoszka zacisnęła pięść i krzyknęła. Potem, po wygraniu innej istotnej dla losów gema akcji, głęboko odetchnęła z ulgą.
Mowa ciała Polki też była wymowna. Pod koniec pierwszej partii, w której popełniała sporo niewymuszonych błędów, spojrzała wymownie na koleżanki z kadry i członków sztabu. Gdy operatorzy zaś pokazywali resztę polskiej ekipy, to widać było na ich twarzach duże napięcie. Drugą odsłonę, w której Świątek pokazała już dużo lepszy tenis, oglądali już właściwie cały czas na stojąco, głośno ją dopingując. Emocji wtedy też nie brakowało – pod koniec, po wpakowaniu piłki w siatkę, druga rakieta świata zaczęła ze złością uderzać się w udo.
Ale przetrwała i ten moment, odparła też wszystkie ataki Paolini w decydującej partii. Na koniec to ona mogła się uśmiechnąć, na pewno z dużą ulgą. Bo po jej spotkaniu Polki po raz drugi z rzędu w Maladze mogły powiedzieć: “Żyjemy”. Ale by to stwierdzenie nie miało boleśnie krótkiego terminu ważności, to trze zwieńczyć dzieło jeszcze znów w deblu.