Szaranowicz zaskoczył ws. Świątek. Nagle zaczął mówić o jej ojcu
Ma 75 lat i latem był na dwudziestych igrzyskach olimpijskich w karierze. Włodzimierz Szaranowicz to legenda. Niestety, ze względu na kłopoty zdrowotne kilka lat temu komentator odszedł z zawodu. Z okazji plebiscytu Momenty Roku zgodził się porozmawiać ze Sport.pl i podzielić się tym, co w ostatnich 12 miesiącach najmocniej poruszyło go w polskim sporcie. W…
Ma 75 lat i latem był na dwudziestych igrzyskach olimpijskich w karierze. Włodzimierz Szaranowicz to legenda. Niestety, ze względu na kłopoty zdrowotne kilka lat temu komentator odszedł z zawodu. Z okazji plebiscytu Momenty Roku zgodził się porozmawiać ze Sport.pl i podzielić się tym, co w ostatnich 12 miesiącach najmocniej poruszyło go w polskim sporcie.
W plebiscycie Sport.pl wybieramy Moment Roku 2024 w polskim sporcie. Głosowanie na jedno z dziesięciu nominowanych przez nas wydarzeń – w sondażu pod tym tekstem. Ogłoszenie wyników – 31 grudnia.
Łukasz Jachimiak: Latem zaszczycił pan wszystkich swoją obecnością na igrzyskach olimpijskich w Paryżu. Dla pana to były już 20. igrzyska w życiu – czy dobrze się domyślam, że to na nich wydarzyło się coś, co wskaże pan jako moment roku 2024 w polskim sporcie?
Włodzimierz Szaranowicz: Zdecydowanie najmocniej w tym roku poruszyła mnie Iga Świątek. Poruszyła mnie dwojako. Raz, że osiągnęła kolejne wspaniałe sukcesy i znów pokazała, jakim jest zjawiskiem. To przedziwne, że ktoś taki się urodził w kraju bez kultury tenisa. A druga sprawa, która mnie szalenie poruszyła, to kwestia tego jej niefortunnego zawieszenia. Bardzo mi przykro, że do takiej sytuacji doszło. Doping to coś zupełnie innego niż to, co się przydarzyło Idze. Ona nie jest z tych sportowców, którzy chcą dzięki dopingowi przekraczać bariery. Ona bez tego osiąga największe rzeczy.
W naszym plebiscycie połączyliśmy jej dwa najlepsze momenty, sprowadzając oba do wspólnego, paryskiego, mianownika. Pan potrafiłby je rozdzielić i wskazać ważniejszy – triumf w całym Roland Garros po spektakularnym odwróceniu meczu z Naomi Osaką w drugiej rundzie jest większy, mniejszy czy po prostu ma równie duże znaczenie, co medal olimpijski?
– Zawsze medal olimpijski ma szczególną moralną wartość. Jest czymś szczególnym. A w historii Igi duże znaczenie ma wdzięczność dla ojca, który był olimpijczykiem, reprezentował Polskę na igrzyskach w Seulu w 1988 roku, w wioślarstwie. Niewątpliwie o olimpijskim medalu w tej rodzinie rozmawiało się wiele razy. Dlatego Iga musiała mieć niesamowite nastawienie mentalne na walkę o olimpijskie podium. Krótko mówiąc: to bez wątpienia był jeden z najważniejszych celów w jej karierze.
Spotkałem pana w Paryżu w dniu ceremonii otwarcia igrzysk, natomiast na meczach Igi pana nie widziałem – był pan na tym o medal albo na jakimś innym?
– W Paryżu byłem tylko przez trzy dni. Byłem między innymi na ceremonii otwarcia igrzysk, która zresztą nie wypaliła przez padający deszcz. A z ciekawości – jaki moment pan uznaje za najważniejszy w polskim sporcie w mijającym roku?
Ja też na pierwszym miejscu stawiam to, co przeżyliśmy dzięki Idze Światek. I chyba ten medal olimpijski znaczy dla mnie nawet więcej niż już czwarty wygrany przez Igę Roland Garros. Pewnie zawsze będę pamiętał, jak bardzo Iga pragnęła olimpijskiego złota, jak po przegranym półfinale płakała i później mówiła, że czuła się, jakby miała żałobę, a wreszcie jak mentalnie się podźwignęła po utraconej szansie na złoto i już następnego dnia pewnie wywalczyła brąz.
– Tytuły wielkoszlemowe są ważne, ale to jest przecież zdecydowanie komercja. A tutaj jest jakiś aspekt etyczny.
Będąc na igrzyskach, wybrał się pan na jakiś występ polskich sportowców?
– Byłem na pierwszym meczu naszych siatkarzy, z Egiptem. I to by było na tyle.
Ale później śledził pan siatkarzy już z domu, przed telewizorem?
– Oczywiście, że oglądałem. I muszę powiedzieć, że lubię ten zespół!
Aż słyszę, jak się pan uśmiecha – głos się panu zmienił!
– Ten nasz zespół charakterologicznie przypomina mi legendarną drużynę Wagnera. Chociaż tam jeszcze większe zakapiory były!
Dobrze wyczuwam, że zmierzamy w stronę półfinałowego meczu z USA i przemowy Tomasza Fornala?
– Dobrze pan wyczuwa, podobały mi się te dosadne słowa, bo były po prostu potrzebne. Czasami trzeba wstrząsnąć drużyną. Dla mnie szokiem było tylko to, że w tak trudnym momencie zrobił to ktoś, kto jeszcze nie jest liderem, tylko jest pretendentem do tego, żeby ten zespół ciągnąć. Bardzo dobrze, że Fornal się na to zdecydował i że wybrał kilka takich słów od razu docierających do kolegów. W takich sytuacjach nie ma czasu na jakieś dłuższe przemowy. To był taki moment, jakie nasi siatkarze mieli i w Montrealu, w drodze do złota. Pamiętam, że wtedy takim facetem jak teraz Fornal był Skorek.
Dzień po finale rozmawiałem z Wilfredo Leonem i zdziwiłem się, gdy trochę przepraszającym tonem powiedział, że Tomek nie powinien użyć takich słów, bo przecież w Polsce transmisję oglądały małe dzieci.
– Ha, ha, ha! Niemożliwe!
Leon jest ojcem, ja jestem ojcem, poniekąd go rozumiem, ale jednak uważam jak pan – że Fornal, używając tych żołnierskich słów sprawił, że koledzy poczuli, jakby mieli do wykonania rozkaz.
– Właśnie o to chodzi. Nieraz w sporcie takie zachowania przynosiły dobry efekt.
Na moment roku wybrał pan paryski czas Igi Świątek, w pochwałach rozpływa się pan nad naszymi srebrnymi siatkarzami, a co z dumą polskiej lekkoatletyki? Pan kojarzy się kibicom pewnie przede wszystkim z lekkoatletyką, proszę więc o kilka słów o Natalii Kaczmarek.
– Jeszcze zanim zeszliśmy na temat siatkarzy, miałem zaraz po Idze wymienić Natalię. Jej nowy rekord Polski to jest fenomenalny rezultat. I to w ogóle jest fenomenalna sprawa, że po prawie 50 latach ktoś pobił rekord Ireny Szewińskiej. Pamiętam, że Irena w finale igrzysk w Montrealu miała kilkanaście metrów przewagi nad rywalkami. Wtedy jej wynik 49,29 [zmieniony nawet na 49,28 – red.] to było epokowe wydarzenie. Tamten bieg na zawsze został w pamięci. A Natalia, choć nie wygrywa, to zdobywa medale wszystkich największych imprez i pięknie przypomina, że my się w biegach liczyliśmy. A zatem jeśli mogę, wskazuję trzy momenty roku – tworzę swoje podium.