To się nie mieści w głowie! El Clasico, które wstrząsnęło Montjuic
Barcelona w pigułce – tak można opisać ten niezwykły wieczór na Montjuic. Po zaledwie piętnastu minutach przegrywała z Realem Madryt 0:2, ale schodząc do szatni prowadziła już 4:2. Ostatecznie wygrała 4:3, a kibice przeżyli prawdziwy rollercoaster emocji – raz uszy pękały od hałasu, raz stadion spowijała przytłaczająca cisza. Wojciech Szczęsny długo zachowywał spokój, ale po ostatnim gwizdku i on nie powstrzymał łez. O wyjątkowym meczu opowiadają Dawid Szymczak i Dominik Wardzichowski.
Montjuic kipiało od emocji
Na kilka godzin przed rozpoczęciem meczu atmosfera w Barcelonie była już elektryzująca. Miasto tętniło życiem, śpiewami i okrzykami kibiców, którzy z nadzieją i ekscytacją wspinali się na wzgórze Montjuic. Każdy liczył na jedno – że Barcelona ponownie pokona Real Madryt i postawi pieczęć na mistrzostwie Hiszpanii. Nikt nie dopuszczał innego scenariusza. Uśmiechy mieszały się z nerwowym zerkaniem na zegarki – wszyscy czekali, by to już się zaczęło. Im bliżej stadionu, tym większy hałas i napięcie. Trudno było porównać tę atmosferę do jakiegokolwiek innego meczu – to był poziom wyżej. Sceneria godna finału ligi.
Koszmarne otwarcie – Real prowadzi 2:0
Cisza, która zapadła po drugim golu Realu, była niemal bolesna. Pau Cubarsi popełnił kosztowny błąd, a Kylian Mbappe bezlitośnie to wykorzystał. Wpadł w pole karne i został sfaulowany przez Wojciecha Szczęsnego – niemal identycznie jak w Superpucharze. Rzut karny pewnie wykorzystał sam poszkodowany, choć Szczęsny był bliski skutecznej interwencji. Chwilę później znów Mbappe, tym razem po świetnym podaniu Viniciusa, podwyższył wynik na 2:0. Real wyglądał na znakomicie przygotowany, jakby wreszcie odnalazł sposób na Barcelonę.
Katalończycy sprawiali wrażenie zdezorientowanych, jakby wciąż nie doszli do siebie po porażce z Interem. Hansi Flick stał bezradny przy linii bocznej, a nieliczni kibice Realu zaczęli świętować. – Puta Madrid! – skandowali fani Barcelony, wściekli i bezsilni.
Nagłe przebudzenie i eksplozja energii
I wtedy coś się zmieniło. Barcelona nagle ruszyła jak szalona – przebudzona, głodna, zdeterminowana. Zaczęła dominować, zmuszać Real do błędów, odzyskiwać piłkę błyskawicznie. Raphinha i Ferran Torres siali postrach, Lamine Yamal zdobył przepięknego gola, a stadion eksplodował z radości. W ciągu ostatniego kwadransa pierwszej połowy Barcelona zdobyła trzy gole i całkowicie odwróciła przebieg meczu.
Montjuic drżało w posadach. Okrzyki “ole!” niosły się z trybun przy każdej udanej akcji. Real był w szoku. Dziennikarze na trybunach prasowych wstawali z miejsc, łapali się za głowy – trudno było nadążyć za wydarzeniami.
W tym chaosie tylko jeden człowiek wydawał się całkowicie opanowany – Wojciech Szczęsny. Kiedy wszyscy przeżywali szaleństwo, on spokojnie pił wodę z bidonu. Zupełnie, jakby oglądał kolejny dzień w pracy. Kibice to zauważyli – jego stoicyzm był już tematem rozmów od kilku tygodni. Albo tak bardzo wierzy w swoich kolegów, albo po prostu wie, że takie szalone mecze to dla Barcelony norma.
Wielcy bohaterowie widowiska
Ten wieczór wykreował wielu bohaterów. Mbappe zdobył trzy gole dla Realu. Eric Garcia – choć zwykle w cieniu – strzelił gola kontaktowego, który dał impuls całemu zespołowi. Ferran Torres zanotował trzy asysty, Raphinha dorzucił dwa gole, a Lamine Yamal zdobył bramkę, o której będzie się mówić latami – uderzył z trudnej pozycji, spoza światła bramki, i trafił. Po tym trafieniu nawet dziennikarze zrywali się z miejsc i klaskali z niedowierzaniem.
Lamine Yamal, zaledwie siedemnastoletni, jest dziś twarzą Barcelony – na plakatach, banerach, w rozmowach kibiców. Jego nazwisko najczęściej pojawia się na koszulkach. Dźwiga ciężar, który dla większości rówieśników byłby miażdżący. A on? Po prostu gra, z uśmiechem. Gdy zapytano go niedawno, jak radzi sobie z presją, odpowiedział: „Zgubiłem strach kilka lat temu, w parku w rodzinnym Mataro”. W dniu meczu wrzucił na Instagram film z podpisem: „Największa siła to nie to, że nigdy nie upadasz, ale że zawsze się podnosisz” – idealne podsumowanie Barcelony po klęsce z Interem.
Szczęsny uratował zwycięstwo i… zapłakał
Robert Lewandowski cały mecz przesiedział na ławce, a Wojciech Szczęsny do 85. minuty przepuszczał każdy celny strzał. Ale nie były to łatwe do obrony sytuacje – to raczej pokaz jakości Mbappe i Realu. W doliczonym czasie gry Polak jednak błysnął – zatrzymał kolejny atak Mbappe, stanął z nim oko w oko i wygrał pojedynek, zachowując prowadzenie Barcelony.
Po końcowym gwizdku nie świętował jednak z kolegami. Kucnął samotnie przed własnym polem karnym, zamknął się w sobie. Potrzebował chwili, by dojść do siebie. Uronił łzy. Nie ma się co dziwić – miał być tylko obserwatorem tej historii, a tymczasem jest jej częścią. I za chwilę, razem z Barceloną, sięgnie po mistrzostwo Hiszpanii.
Barcelona biało-czerwona – polscy kibice na trybunach
Na trybunach tego dnia dominował język polski. Fani w koszulkach Lewandowskiego i Szczęsnego, z flagami, szalikami, z dumą świętowali udział rodaków w najważniejszym meczu świata. – Nie chcę mówić, ile wydaliśmy na bilety, ale nie żałuję ani grosza – mówił jeden z kibiców, który po raz pierwszy przywiózł syna na mecz do Katalonii.
Polska obecność w Barcelonie narasta od transferu Lewandowskiego, a po przyjściu Szczęsnego przybrała na sile. Widać ją wszędzie – przy ośrodkach treningowych, w sklepach klubowych, na konferencjach prasowych, wśród turystów i fanów. Niektórzy kibicują Barcelonie od lat, inni zakochali się w niej dopiero teraz, dzięki obecności Polaków. Dla wszystkich to jednak wyjątkowy czas. Lewandowski, który przez lata miał trafić do Realu, gra dziś dla Barcelony. Szczęsny, który miał zakończyć karierę, broni bramki Katalończyków.
Dla wielu z nich to coś więcej niż tylko piłka. To dumna opowieść o tym, że Polacy mogą być ważną częścią największego klubu świata. I że choć ta historia może się już nigdy nie powtórzyć, dziś wszyscy chcą być jej częścią.