Thurnbichler przyjechał do Zakopanego. I się zaczęło. “Polskie piekiełko”
Less than a year before the Olympic Games, skokacha revolution came in Polish jumps: PZN fired coach of the main team of jumpers Thomas Thurnbichler and replaced him with his current assistant, Maciej Maciusiak. It is not yet clear whether the Austrian will not stay in Poland as junior coach, President Adam Małysz presented him…
Less than a year before the Olympic Games, skokacha revolution came in Polish jumps: PZN fired coach of the main team of jumpers Thomas Thurnbichler and replaced him with his current assistant, Maciej Maciusiak. It is not yet clear whether the Austrian will not stay in Poland as junior coach, President Adam Małysz presented him with such an offer, but he still did not receive a response on the future of the trainer.
View the video Polish jumpers have a new coach. Thurnbichler said goodbye
We talk about these great changes, but also “surcharge” around Polish jumps or relations with Adam Małysz and Thomas Thurnbichler with the vice-president of the Tatra Ski Association and Rafał Kot. It’s a character who has become the media face of the board, and many people will say too much about it. In the interview with Sport.pl, there were also threads inconvenient for the activist, PZN and the entire jump environment in Poland.
Jakub Balcerski: Honestly, how many times have you talked to coach Thomas Thurnbichler?
Rafał Kot: A couple of times. Paradoxically, we saw the most when he embraced the Polish staff as he was appointed. Later, as the World Cup started, these were very sporadic meetings.
Did you like his vision of running a team of Polish jumpers?
– Nie tylko mnie, ale całemu zarządowi podobała się ta wizja. Dokonując wyboru pierwszego trenera jako zarząd Polskiego Związku Narciarskiego, musieliśmy najpierw poznać jego wizję. I ona naprawdę nam się podobała.
To co się zmieniło, że teraz trzeba było z Thurnbichlera zrezygnować?
– To nie jest tak, że ta wizja nam się nagle przestała podobać. To się troszeczkę rozjechało. Rozjechała się, nie ma co ukrywać, atmosfera w grupie, która była spowodowana nie jakimiś może jego błędami, jeżeli chodzi o warsztat trenerski, tylko frustracją zawodników. Szczególnie tej starszyzny, która była przyzwyczajona do innych wyników. Ich ambicje były większe.
Niestety, Thomasowi nie do końca udało się zmienić styl skakania u tych starszych zawodników. Było to dużo prostsze na przykład u Pawła Wąska, który od A do Z podporządkował się tej wizji nowego skakania Thomasa. I przyniosło to bardzo dobry efekt. Mało tego, to jest dalej rozwojowe. To nie są ostatnie słowa Pawła. Bo to jest w tej chwili niekwestionowany lider naszej reprezentacji. To samo powiedział Thomas. Że jeszcze wszystko przed nim i na to liczymy.
Natomiast innym brakowało cierpliwości. Były powątpiewania w te zmiany, które chciał wprowadzić Thurnbichler. To powodowało frustrację, mniejszą wiarę w wynik. No i to się tak po prostu rozjechało. A przed nami sezon olimpijski i, jako zarząd Polskiego Związku Narciarskiego, nie chcieliśmy ryzyka. Chcieliśmy to jakoś załagodzić, żeby zawodnicy z nową werwą przystąpili do przygotowań, żeby to jakoś wszystko odbudować. A najbliższy zespołowi był Maciek Maciusiak. Pracował z nim, jest bardzo dobrym, powiedziałbym, że w tej chwili najlepszym naszym trenerem. Dlatego wybór był naturalny.
Mówi pan, że nie chcieliście ryzyka. A w zasadzie to jaką macie pewność, że to nie jest ryzykowny wybór?
– Znaczy ryzyko jest zawsze. Ale najmniejsze ryzyko i najwięcej plusów na tę chwilę miał trener Maciusiak. Jeżeli byśmy szukali trenera zagranicznego, to zanim on by się wdrożył w polskie warunki, w to nasze “piekiełko”, to mielibyśmy połowę sezonu przygotowawczego za nami. Na to sobie nie mogliśmy pozwolić. Wydawało się nam, i dalej jesteśmy tego pewni, że najlepszym wyborem dla kadry jest w tej chwili Maciusiak.
Jest naszym trenerem, zna to środowisko, ma poparcie u zawodników, u Polskiego Związku Narciarskiego. Pracował z wieloma świetnymi trenerami, teraz rok z Thomasem, a wcześniej choćby z Hannu Lepistoe. Prowadził samodzielnie kadrę B i wyciągał już z niejednego kłopotu naszych zawodników, między innymi Dawida Kubackiego czy Maćka Kota. Wierzymy w niego i ma nasze szerokie poparcie.
Mówił pan o tym, że trochę musieliście się posłuchać starszyzny. Pod tym kątem, że pięciu z sześciu zawodników, z którymi pracował Thurnbichler, po prostu nie chciało tej współpracy kontynuować. Z drugiej strony to ten jedyny Wąsek jest naszym najlepszym zawodnikiem. On tę drogę Thurnbichlera obrał i ona mu pasowała. Nie jest trochę tak, że w polskiej kadrze ogon macha psem?
– Poniekąd tak jest. Tak może to wyglądać. Natomiast ja jeszcze wracam do tego, co powiedziałem przed chwilą: że mamy sezon igrzysk olimpijskich i nas naprawdę na jakieś rewolucje nie stać.
Dobrze, a ilu z tych zawodników, ze starszyzny, jest w stanie pojechać na igrzyska? Mamy w tym momencie trzy miejsca w kadrze.
– I nie dopuszczamy możliwości, że nie będzie czwartego. Tego na razie nie bierzemy w ogóle pod uwagę.
W porządku, ale na chwilę weźmy pod uwagę, że pojechałoby jednak tylko trzech Polaków. Wąsek w tym momencie miałby niemal pewne miejsce. Aleksander Zniszczoł jest pewnie za nim, ale on i tak trenował z Maciusiakiem, nawet gdy ten był w roli asystenta. I zostaje nam jedno miejsce dla tego zawodnika, dla którego obraliście cały ten kierunek zmian. Nie jest tak?
– Jest. Tutaj może być na pierwszym miejscu bym wymienił Piotrka Żyłę, który jest zawodnikiem nieobliczalnym. Wszelkie prognozy jego skakania biorą w łeb. On ma swój świat i jeżeli się znajdzie w tej swojej bańce, to może wrócić na szczyt jednym skokiem.
Potem jest Dawid Kubacki, który wyraźnie nie chciał pracować z Thurnbichlerem. Mówił o tym najwcześniej, najgłośniej i najdosadniej.
– Zobaczymy, co będzie i jak sobie poradzi z tym trener Maciusiak. Czy jednak przekona go do tego nowego stylu skakania.
Ja bym powiedział, że co do trzeciego zawodnika na igrzyska, to widzę przede wszystkim szansę dla Kamila Stocha. On trenuje z kimś innym, idzie nieco inną drogą, więc może mieć większe możliwości niż zawodnicy zamknięci na zmiany w swoich skokach. Zgadza się pan?
– Tak, oczywiście. Tylko, że w tej chwili to już tak nie będzie. Bo założeniem tej nowej kadry jest, żeby Kamil nie trenował już tak całkiem z boku z Michalem Doleżalem. Będą razem. To daje dużo, bo będą się wymieniać tam doświadczeniami. Trener Maciusiak powiedział, że nie widzi problemu. Że nawiążą odpowiednią współpracę i już są po rozmowach.
A z kolei Doleżal pomoże mu z kombinezonami, bo na tym się zna bardzo dobrze i tu nie ma żadnych wątpliwości. Po to go też Niemcy ściągali, tu jest jego mocna strona. No i myślę, że to się zazębi, tylko zobaczymy jak. Według mnie skakanie Kamila będziemy w stanie ocenić już na początku sezonu. Na ile to się poprawiło, bo w tym roku, wprawdzie możemy powiedzieć, że ta Planica była trochę lepsza, że były przebłyski, ale mimo że nawet Kamil często starał się uśmiechać, to do jego ambicji i do tego, czego wszyscy oczekują, jest daleko. To jest za mało. Tacy zawodnicy jak on oczekują od siebie dużo więcej.
Poza tym, powiem to bardzo mocno, dla takiej nacji i potęgi w skokach, jaką my byliśmy i myślę, że dalej będziemy, na igrzyska olimpijskie i mistrzostwa nie jedzie się po ideę coubertinowską. Tam się jedzie po medale. Koniec, kropka.
Wróćmy na chwilę do tego, jak zapadła decyzja o zwolnieniu Thurnbichlera. Bo z jednej strony Adam Małysz powiedział o tym, że on wam przedstawił te wszystkie wyniki rozmów z zawodnikami i trenerami, a potem ustaliliście wspólnie, co zrobicie, a z drugiej strony wiceprezes Wojciech Gumny powiedział, że Małysz przyszedł i już w zasadzie przedstawił decyzję. I tylko ją przegłosowaliście. To jak było z pana perspektywy?
– Powiem, jak było. Na zarządzie było została przyjęta uchwała i tak jest zapisane – że na wniosek prezesa, myśmy jako zarząd przegłosowali i przychyliliśmy się do wniosku o zmianę trenera. Ktoś to musiał zaproponować. Zaproponował Adam i na wniosek prezesa zostało to zatwierdzone.
Czyli to w dużej mierze jest decyzja zasugerowana przez Małysza?
– No częściowo na pewno tak.
Czy to jest dobry krok, żeby rok przed igrzyskami stawiać na weteranów, którzy skakali ostatnio słabo, zamiast postawić na Wąska, który jasno mówił, że wolałby pracować z Thurnbichlerem? Nie jest tak, że na to wpływ mają też naciski z zewnątrz, że ktoś – choćby sponsorzy – sugeruje, na kim mają się opierać polskie skoki?
– Musimy patrzeć na szerszą perspektywę. Pierwsza sprawa: igrzyska. Bo to już jest bardzo niedaleko i przygotowania, które zaczną się już od połowy kwietnia, są podyktowane w dużej mierze tym, jak chcemy wszystko zaplanować w kierunku igrzysk. Nie możemy sobie pozwolić na jakąś większą rewolucję, bo mogłoby to ten domek z kart zburzyć.
Druga sprawa: skoro zarzucają nam, że ogon kręci psem, to proszę mi pokazać, kogo możemy dać za tych starszych zawodników. Nie ma na chwilę obecną nikogo. I to właśnie na kandydatów, którzy mogliby do tej kadry pukać, miałby – jeżeli się zgodzi zostać – pracować Thomas. Z tą najzdolniejszą młodzieżą, zapleczem. A to i tak potrwa jeszcze z dwa lata, więc będzie już po igrzyskach, do widzenia.
I na co musimy się patrzeć? Na ekonomię. Jeżeli my pozwolimy sobie na krach finansowy w polskim związku, to wszystko się spali. Nie będzie na szkolenie, na sprzęt, na wszystko. Trzeba będzie poobcinać wydatki i wtedy zacznie się kryzys, taki prawdziwy. I w tej chwili prawda jest taka, że sponsor da pieniądze na słabo skaczącego zawodnika, ale takiego, który jest na świeczniku, który ma nazwisko, a nie na najlepszego z młodzieży, który jest jeszcze nieznany. Takie są prawa rynku.
Zacytuję panu słowa, które powiedział pan przed mistrzostwami świata w Trondheim. “Na razie nie rozważamy żadnej możliwości rozstania z Thomasem Thurnbichlerem”, rozmowa z WP Sportowe Fakty z 1 marca. Co się przez ten miesiąc zmieniło, że nagle trzeba było trenera Thurnbichlera jednak zwolnić?
– Tylko że to jedynie mój głos. I tak to ja sobie mogę z panem rozmawiać na różne tematy. A na końcu i tak jest zarząd.
Zawsze mówicie, że jest “zarząd”. Ale przecież to jest siedem, konkretnych osób z nazwiskami. Ludzie, którzy mają swoje opinie, które muszą się w pewnym momencie zgodzić. A mówienie “zarząd” dla mnie jest przerzucaniem odpowiedzialności. To jest siedem osób, które ma jakieś doświadczenie, coś co decyduje o tym, że dana osoba tam zasiada. A to się zawsze rozmywa.
– No tak, ale ja teraz dokładnie nie rozumiem, do czego pan zmierza.
Do tego, że przez cały ten sezon, a pewnie i wcześniej, widzieliście, co się dzieje ze starszyzną, wiedzieliście, jak jest wewnątrz. A jednocześnie, że Wąsek osiąga dobre wyniki, trenując z Thurnbichlerem i w pełni mu ufając. I mówiliście – pan mówił – że jesteście za tym, żeby iść w młodzież. A potem obudziliście się, że igrzyska są za rok i zrobiliście odwrotnie, stając przy starszyźnie. Ja tu nie widzę konsekwencji i ciągle zastanawiam się, skąd wziął się taki brak zgodności pomiędzy tym, co działo się przed MŚ i po. Może pan to rozwinąć?
– Tak, tylko że ja naprawdę nie przypominam sobie i wątpię, żeby tak się działo. Bo nie przypominam sobie, żebyśmy mówili, że chcemy w trakcie sezonu odsunąć starszych i postawić na młodzież.
Polsat Sport, 7 stycznia, rozmowa z Dariuszem Ostafińskim. “Tak się jednak zastanawiam, czy skoro z weteranami jest tyle zachodu, to może jednak warto by poszukać nowych twarzy. Wiem, zaraz pan powie, że to może przynieść więcej szkody niż pożytku, ale chyba jednak nie ma innego wyjścia. (…) Trzeba będzie dać komuś szansę wypłynięcia na szerokie wody. Jednak z tymi decyzjami chwilę jeszcze zaczekamy. Przed nami mistrzostwa Polski, potem zawody w Zakopanem. Mam jednak nadzieję, że nie trzeba będzie robić wielkiego zamieszania i że do trójki Paweł Wąsek, Olek Zniszczoł i Kuba Wolny dołączy Kamil Stoch, że będziemy mieli taką mocną czwórkę”.
– Mówiłem tu głównie o doborze składu na kolejne zawody i miałem nadzieję, że obędzie się bez rewolucji i odsuwania starszych zawodników. Tak w sumie się stało, to nie było potrzebne. I nie było tak, że zmieniliśmy narrację, że poprzednio chcieliśmy tego odsuwania na koniec zimy. Ja sobie przynajmniej nie przypominam, żeby tak się stało.
Niech będzie, przyjmuję, choć sam odczytywałem to trochę inaczej. A co do tej odpowiedzialności, czujecie jednak taki nagły wpływ ze strony ministerstwa sportu i sponsorów właśnie teraz? Że oni inaczej spojrzeli na te wyniki po mistrzostwach świata i się zrobiło nieciekawie?
– Oni cały czas je śledzą. Mają swoich marketingowców, którzy wiedzą, jak to się przekłada na reklamy, które zawodnicy noszą na sobie czy wizerunek firmy. Z nimi kontakt jest, natomiast podpisane są też kontrakty, które są dalej ważne. Ale w przypadku jakichś właśnie takich niemiłych, nazwijmy to, zawirowań, wtedy – jak się renegocjuje kontrakt – z ich strony może przyjść, przykładowo, takie stwierdzenie: dawałem milion, dam pół.
Komunikacja w PZN teraz wygląda pana zdaniem dobrze? Bo chciałbym pomówić trochę o tym, jak to wszystko wyglądało przez ostatnie lata. O tym, że różne rzeczy się mówi poza oficjalnym przekazem. Komunikaty i oświadczenia to jedno, ale wyjdzie ktoś, powie więcej albo trochę wcześniej niż się powinno i tak dalej. Panu to odpowiada?
– Wiem, jak to wygląda, ale też uważam, że absolutnie nie można zamykać ust w swoich wypowiedziach. Bo wszyscy działacze PZN są tam dlatego, że im leży na sercu dobro związku. Nie chodzi tu tylko o skoki narciarskie, ale w ogóle o wszystkie dyscypliny, które są zrzeszone w PZN. I jakieś takie zamykanie ust też nie jest dobre, tak uważam. Nasze działania powinny być przejrzyste i jeżeli ktoś o nich powie, to powinny ujrzeć światło dzienne i w taki sposób.
Rafał Kot na tle Wielkiej Krokwi w Zakopanem
Rafał Kot na tle Wielkiej Krokwi w Zakopanem Fot. Jakub Balcerski, Sport.pl
Ile razy usłyszał pan od Adama Małysza, że powiedział za dużo?
– O, co chwilę to słyszę. Co chwilę, ale mało tego, ja zawsze staram się wypowiedzieć tak, że jeżeli się przytoczy moją wypowiedź, mogę się do tego odpowiednio odnieść. Natomiast parę razy było tak, że ja czegoś nie powiedziałem, było coś ogólnie o zarządzie, ale oczywiście już przyjęto, że to na pewno ja. No bo nie ukrywam, że mam największą styczność z mediami.
Przyzna pan, że stał się taką medialną twarzą tego zarządu, prawda?
– Tak. I wszystko leci na mnie. Ja potem muszę udowadniać, że nie jestem wielbłądem. Że to nie ode mnie wyszło.
No dobrze, to kto tam właściwie najwięcej mówi w takim razie?
– Nie wiem. I nie chcę wiedzieć.
Jak to pan nie wie? Na zebraniach zarządu milczycie?
– Nie, ale ja tutaj po prostu inaczej powiem: odpowiadam za siebie, nikogo nie posądzam. Natomiast jeżeli mnie się posądza o coś, czego nie zrobiłem, to wtedy się wkurzam.
Czy pan byłby w stanie o sobie obiektywnie powiedzieć, że jest osobą, którą widzi w zarządzie związku?
– Jestem i chcę tam być.
Pytam dlatego, że takie pytanie – czy pan jest odpowiednią osobą do tego, żeby tam być – zadał mi kiedyś Thomas Thurnbichler.
– O moją osobę? No to nie wiem. Trochę w to nie wierzę, że on coś na mnie powiedział. Bo mam z Thomasem bardzo dobry kontakt i zawsze było okej. A wiem, jaki jest i że jeżeli miałby jakiś problem, na pewno przyszedłby i coś powiedział. Czy nawet przez kogoś do mnie i już. Dlatego nie wierzę, że on cokolwiek złego powiedziałby na mnie.
Zostałem wybrany do tej roli i staram się wypełniać swoje zadania jak najlepiej. W skokach jestem od czasu, kiedy niektórzy zawodnicy jeszcze pieluchy nosili w zębach. Zakładałem kluby sportowe w skokach narciarskich w Zakopanem, byłem wielokrotnym prezesem jednego klubu najmocniejszego klubu w Tatrzańskim Związku Narciarskim, czyli AZS-u. Byłem przez dziesięć lat związany z kadrą narodową. Wychowałem dwóch synów, którzy zostali skoczkami. Wiadomo, Kuba skakał, Maciek dalej skacze. Wciąż jestem działaczem, tutaj w Zakopanem, jestem wiceprezesem TZN. Także znam to wszystko od podszewki i myślę, że nie ma problemu.
Mówi pan, że godzi się pan trochę ze swoim wizerunkiem, że widzi się pana jako tego medialnego działacza. A pasuje panu to, że niektórzy pewnie nazwą pana szarą eminencją polskich skoków?
– Nie, nie. Bo absolutnie nie jestem decyzyjny. I tutaj mówię zgodnie z prawdą, bo zawsze chcę tak mówić: największy głos ma Adam Małysz. On na pewno najwięcej z całego naszego zarządu zna się na skokach. I nazywanie mnie jakąś szarą eminencją kompletnie mi nie pasuje. Nie zgadzam się z tym.
Jak dużo znaczenia w pracy Macieja Maciusiaka teraz może mieć to, że jest z Zakopanego, że dobrze się zna z tutejszym środowiskiem? Thurnbichler był zupełnie z zewnątrz, z innego kraju i podkreślał, że nowy trener musi się trochę znać z działaczami, z osobami wewnątrz środowiska. I że musi mieć jakieś relacje, czy one są dobre, czy nie. Po prostu musi być w kontakcie z odpowiednimi osobami. A Thurnbichlerowi musiało być z tym trudno, prawda?
– No na pewno, inaczej mu się kontaktowało. Tym bardziej że od samego początku to nie było tak, że Thomas miał samych popleczników. Tylko było wielu, i tego też nie ukrywam, ze środowiska zakopiańskiego, trenerów, działaczy, którzy byli mu przeciwni. Od razu. Jeszcze nie zaczął pracować, on już alarm podnosili. Skreślili go i miał dodatkowo ciężko. Natomiast Maciek Maciusiak, tak jak podkreślam, jest bardzo dobrym trenerem. Na tę chwilę naszą najlepszą opcją. Zna to środowisko i, umówmy się, nie ma żadnych przeciwników.
Thurnbichler trochę zginął w tym “piekiełku”, a nowy trener ma szansę się w nim utrzymać, tak?
– Maciek jest na to “piekiełko” gotowy. Zna je i na pewno będzie mu się tutaj łatwiej utrzymać. Jest też stanowczy. A poza tym ja mówię: Thomas jeszcze nie zaczął pracy, a już miał przeciwników i rzucane kłody pod nogi. A Maciek Maciusiak raczej będzie miał teraz u wszystkich poparcie. I to jest bardzo dobre.
Wiemy, że po igrzyskach będzie nowy cykl olimpijski nie tylko dla kadry i zawodników, ale i całego związku. Widzi to pan dalej w takim układzie, w jakim jest? Myśli pan, że to przetrwa, czy będą duże zmiany? Rozmawia pan z Małyszem, więc pewnie wie więcej. W moich oczach on sprawia wrażenie osoby zmęczonej.
– Tak, Adam, że tak powiem, myślał, że troszeczkę będzie miał mniej obowiązków, mniej stresu, mniej tego wszystkiego. No, przerosło to jego oczekiwania. Jest 24 godziny na dobę zaangażowany w to, co robi. Ale nie potrafię tutaj odpowiedzieć za Adama, czy na następną kadencję będzie chciał dalej pełnić tę funkcję.
A widzi to pan bez niego?
– Szczerze mówiąc, nie za bardzo. Prezes związku, to nie tylko ten, co się zna najlepiej na skokach, co zna środowisko. To jest prezes, który ma kontakty w środowisku FIS, w środowisku skoków narciarskich na całym świecie. Poza tym jego nazwisko otwiera drzwi firm, sponsorów i to jest najważniejsze. Bez pieniędzy, chociażby mieli najbardziej utalentowaną młodzież, zawodników, to w różnych sekcjach nie jesteśmy w stanie tego podbić, żeby ich wydźwignąć na ten światowy poziom. A postać Adama, jego nazwisko, i w ogóle charyzma, otwiera wiele drzwi.