Iga Świątek mistrzynią Wimbledonu! Historyczny finał bez historii
Finał Wimbledonu z udziałem Igi Świątek i Amandy Anisimovej można porównać do kultowego mema z Marcinem Gortatem: „100 do 0 – gracie dalej?!”. Tak właśnie wyglądała ta rywalizacja. Polka absolutnie zdominowała przeciwniczkę, wygrywając 6:0, 6:0 i zdobywając swój szósty tytuł wielkoszlemowy. – To niepojęte! Perfekcja w każdym aspekcie. Nie da się zagrać lepiej w finale – zachwycali się dziennikarze w londyńskiej loży prasowej. Anisimova była w szoku. Nie potrafiła uwierzyć, co się wydarzyło.
To był popis absolutnej dominacji, tenisowa demolka, która przejdzie do historii. Iga Świątek zagrała jak maszyna – bez litości, bez chwili zawahania. Amanda Anisimova wyglądała na całkowicie zagubioną. Krzyczała, jęczała, a w końcu sfrustrowana uderzyła piłkę o blendę. Nawet doping kibiców nie był w stanie jej pomóc. Tymczasem Świątek weszła w swój „tryb walca” i kolejny raz zmiażdżyła rywalkę na londyńskiej trawie.
Totalna przewaga od początku do końca
Już w półfinale z Belindą Bencic widać było różnicę klas, ale to, co wydarzyło się w sobotę, przeszło najśmielsze oczekiwania. Pierwszy set trwał zaledwie 25 minut. – Coś niesamowitego! – komentowali z niedowierzaniem eksperci. Anisimova była kompletnie przytłoczona presją i rangą meczu. Popełniała proste błędy, nie trafiała w kort, a Świątek jak zwykle utrudniała życie każdą kolejną piłką. Returny, precyzja, spokój – Iga pokazywała, że nie tylko technicznie, ale i mentalnie jest klasą samą dla siebie.
Gra w piekielnym upale
W sobotnie popołudnie w Londynie panował skwar – ponad 30 stopni Celsjusza. Na terenie All England Club doszło nawet do kilku omdleń, choć na szczęście nie na trybunach kortu centralnego. Kibice chronili się jak mogli – wachlarze, wentylatory, czapki, kremy z filtrem i butelki wody były absolutnym must-have. – Wysoka temperatura sprawia, że piłka odbija się wyżej. Teoretycznie powinno mi być łatwiej – mówiła wcześniej Świątek. I rzeczywiście, warunki jej nie przeszkadzały, a wręcz wydawała się czerpać z nich przewagę.
Styl gry Anisimovej, bazujący na płaskich i mocnych uderzeniach, zupełnie się nie sprawdził. Teoretycznie szybszy kort miał być jej sprzymierzeńcem, ale to Świątek od początku dyktowała warunki. Siła, precyzja, różnorodność – Polka całkowicie wytrąciła rywalce wszystkie atuty.
Świątek jak z innej planety
Drugi set? Niemal kopia pierwszego. Świątek grała koncertowo, dominując każdą wymianę. W najważniejszych momentach zachowywała spokój i precyzję. W czwartym gemie drugiej partii Anisimova była blisko przełamania, ale wtedy Polka zagrała kilka najlepszych piłek całego meczu. Po jednej z wymian – wygranej fenomenalnie – rzuciła rakietę, padła na kort i pobiegła świętować. W ramionach czekali na nią Wim Fissette, Daria Abramowicz, Maciej Ryszczuk, Tomasz Moczek, a także ojciec i siostra. Wszyscy oni byli częścią tej niezwykłej drogi do triumfu.
Tymczasem Anisimova stała nieruchomo. Patrzyła w jeden punkt. Jakby nie wierzyła, że to wszystko wydarzyło się naprawdę. Po chwili nie wytrzymała emocji i rozpłakała się na korcie – kompletnie rozbita i zdezorientowana.
Szóste wielkoszlemowe trofeum i status legendy
Dla Świątek to już szósty tytuł wielkoszlemowy i ani jednej porażki w finale. Ten mecz udowodnił, jak niezwykle dojrzałą zawodniczką jest Polka i jak potrafi radzić sobie z presją oczekiwań. Choć w drodze po tytuł nie zmierzyła się z żadną zawodniczką z czołowej dziesiątki, to za chwilę nikt nie będzie o tym pamiętał.
To była tenisowa dominacja, która przejdzie do historii. Iga Świątek na zawsze zapisała się w annałach Wimbledonu – i w sercach polskich kibiców.