Wyrwane życie. “Pokazali mi w kostnicy syna, był taki uśmiechnięty”
Liczba 13 mnie przeraża. Gdy podczas igrzysk w Barcelonie usłyszałam, że Waldek zdobył 13. medal dla polskiej ekipy, przeszły mnie ciarki. I widać trzynastka towarzyszyła synowi do samego końca. Mieszkaliśmy w lokalu numer 13, a Waldek zginął w piątek 13 listopada – wspomina z bólem matka niezwykłego olimpijczyka, Waldemara Malaka. Waldemar Malak wywalczył brązowy medal…
Liczba 13 mnie przeraża. Gdy podczas igrzysk w Barcelonie usłyszałam, że Waldek zdobył 13. medal dla polskiej ekipy, przeszły mnie ciarki. I widać trzynastka towarzyszyła synowi do samego końca. Mieszkaliśmy w lokalu numer 13, a Waldek zginął w piątek 13 listopada – wspomina z bólem matka niezwykłego olimpijczyka, Waldemara Malaka.
Waldemar Malak wywalczył brązowy medal podczas igrzysk olimpijskich w 1992 r. Był także mistrzem Polski i wicemistrzem Europy
Bohater z Barcelony zginął tragiczne w wypadku samochodowym pod Wejherowem w listopadzie, ledwo kilka miesięcy po olimpijskim sukcesie
Tekst został opublikowany pierwotnie w Przeglądzie Sportowym Onet 13 listopada 2022 r.
Więcej ciekawych historii znajdziesz w Przeglądzie Sportowym Onet
“Mam nagraną kasetę z miejsca wypadku i z pogrzebu. Czasami myślę jednak, że Waldek wyjechał tylko na kolejny obóz – wszak do jego nieobecności w domu byłam przyzwyczajona – i niedługo wróci” – zwierzała się przygnębiona Zofia Malak “Dziennikowi Bałtyckiemu” w styczniu 1993 r., gdy jej syn zwyciężył w plebiscycie na najlepszego sportowca województwa gdańskiego w 1992 r. Waldemar Malak, wielka nadzieja polskiego sportu, nie żył już od dwóch miesięcy. 22-letni utalentowany sztangista, brązowy medalista olimpijski z Barcelony, zginął tragicznie.
Taniec na pomoście
Po igrzyskach w Seulu polska sztanga wyglądała mizernie. Jej odbudowę, kadrę powierzono wtedy Ryszardowi Szewczykowi, szkoleniowcowi z Opola uchodzącemu za człowieka z twardą ręką. Już w kwietniowych ME w węgierskim Szekszard w 1992 r. trener pochwalił się lepszymi wynikami – Polacy wywalczyli 3 srebrne i brązowy medal. To był także pierwszy wielki występ w seniorach Malaka, zdobywcy wicemistrzostwa Europy. Ale tajną bronią Szewczyka na Barcelonę byli dwaj lwowianie – Andrzej Kozłowski (75 kg) i Sergiusz Wołczaniecki (90 kg), którzy dwa miesiące przed igrzyskami uzyskali polskie obywatelstwa.
Dalszy ciąg materiału pod wideo
Ten pierwszy zajął w IO 4. miejsce, drugi stanął na 3. miejscu podium. Najwięcej radości sprawił jednak medal najmłodszego w ciężarowej ekipie Malaka, który stoczył pasjonujący pojedynek w kat. 100 kg z dwoma siłaczami ówczesnej Wspólnoty Niepodległych Państw. – Gdy jechaliśmy na start, Waldka ogarnęły nagle wątpliwości w sprawie wyboru tego sportu – wspomina trener Szewczyk. – “Nie wiem panie trenerze, czy dobrze zrobiłem, że postawiłem na ciężary” – mówił. “Co ty? Będzie dobrze!” – uspokajałem. “No, bo wie pan, w boksie to bym przywalił, a tutaj co?” – medytował. Taki był Waldek – spontaniczny. On musiał się nakręcać przed startem, ale potrafił to wykorzystać – zauważa Szewczyk.
Po rwaniu prowadził Wiktor Triegubow z wynikiem 190 kg, Malak i Timur Tajmazow plasowali się tuż za nim z wynikami 185 kg. W podrzucie znów najlepszy okazał się Triegubow 220 kg, przed Tajmazowem – 217,5 i Malakiem – 215 kg. Ostatecznie Waldek zdobył brąz, który według wyliczeń był 250. medalem w historii polskich ciężarowców w igrzyskach, MŚ i ME, lecz jego występ stał się wydarzeniem wieczoru. Został ulubieńcem widowni w Pavello de l’Espanya.
– Takiego showmana sport ciężarowy jeszcze nie widział. Ja na pewno nie, choć towarzyszyłem największym wydarzeniom w tej dyscyplinie przez trzydzieści lat – wspomina Krzysztof Miklas, który komentował w Barcelonie walki na pomoście dla TVP. – Już swoisty rodzaj koncentracji przed każdą z prób sprawiał, że postrzegano go inaczej niż rywali. Po ostatnim podejściu, gdy już zapewnił sobie medal, Waldek wykonał swoisty taniec radości. Był to spektakl dotychczas niespotykany w olimpijskich zawodach podnoszenia ciężarów. Zwykle medalista dźwigał sztangę, robił swoje, trener go poklepał po plecach po udanej próbie i to wszystko. Tymczasem Waldek okazywał tak spontaniczną radość, że tego samego wieczoru telewizja BBC zaprezentowała kilkunastominutowy reportaż z jego show. Był samorodnym talentem w tym sporcie, gdyby żył zostałby w przyszłości rekordzistą świata i mistrzem olimpijskim na następnych igrzyskach – zapewnia Miklas. Opinię potwierdza trener Szewczyk.
– Waldek miał zaledwie 22 lata i mimo sukcesów dopiero się rozwijał. Znakomicie współpracował na treningach. Nie dyskutował na temat obciążeń. Czasem się nawet obawiałem, by nie przegiąć i go nie przeciążyć, ale on to wytrzymywał. “Dam radę” – mówił i mnie tym podbudowywał, że idziemy w dobrą stronę. Liczyłem, że będzie wielką gwiazdą naszych ciężarów, więc kiedy dowiedziałem się o wypadku, nie mogłem w to uwierzyć. Taki cios! – dodaje Szewczyk.
Pupil Owczarskiego
– To był szok, straszne przeżycie. Po tragicznej śmierci Waldka przez dwa lata nie mogłem dojść do siebie, nie miałem już werwy, by prowadzić zajęcia treningowe. Dopiero Zygmunt Smalcerz mnie podbudował i wróciłem do współpracy z kadrą – zwierza się Piotr Owczarski, odkrywca talentu Malaka. – Chodziłem wtedy po szkołach i robiłem nabory chłopców do sekcji ciężarowej Stoczniowca. Pamiętam Waldka. Gdy przyszedł miał 12 lat i był malutki 142 cm, chudziutki 40 kg, ale wyróżniał się znakomitą koordynacją ruchową. Widziałem ponadto w jego oczach taką zadziorność, wolę walki – wspomina Owczarski.
Uzdolniony mikrus ze szkoły podstawowej nr 80 na gdańskim Przymorzu szybko łapał tajniki techniki podnoszenia sztangi, ale zafascynowany sportem interesował się wieloma dyscyplinami. Jeździł na łyżwach w Olivii przymierzając się hokejowej gry, ćwiczył odbicia tenisową paletką w MRKS na Zaspie. Jednak w pewnym okresie najbardziej zaimponowała mu piłka nożna, którą uprawiał z chłopakami z podwórka w Championie Żabianka. Wystąpił nawet turnieju finałowym Ogólnopolskiej Spartakiady Młodzieży w Rzeszowie, gdzie stał w bramce, co nie bardzo mu odpowiadało, bo chciał strzelać gole w ataku.
– Kiedyś go spotkałem i namówiłem do powrotu do trenowania podnoszenia ciężarów. Z czasem przybrał na wadze, osiągał coraz lepsze wyniki i trafił do kadry Polski juniorów – opowiada Owczarski, który miał swojego zawodnika, wtedy już z Lechii, na oku, bo współpracował z trenerami kadry – ze Smalcerzem i później Szewczykiem.
– Syn się zniechęcił do piłki nożnej, bo trener postawił go na bramce, a on bardziej wolał sport indywidualny – mówi pani Zofia Malak. – Kiedy obok nas wybudowano halę, którą widać z okna naszego mieszkania, Waldek miał blisko i dał się przekonać czekoladą do trenowania ciężarów u Owczarskiego. Ale ja się bałam, że od tego dźwigania nie urośnie, bo widziałam w telewizji, że Smalcerz czy Nowak są tacy niscy. Pan Piotr zapewniał mnie jednak, że chłopcy w swoich początkach ćwiczą na leżąco. Poszłam nawet zobaczyć, czy to prawda. Owczarski traktował Waldka niczym starszy brat, pomagał mu nawet w nauce – wspomina pani Zofia, która cieszyła się z postawy syna przywożącego z zawodów coraz to bardziej cenne puchary i medale. Wychowywała go samotnie i chłopak wyrósł na potężnego 100 kilogramowego faceta o wzroście ponad 180 cm. Wszyscy wróżyli mu wielką karierę, a mama cieszyła się, że odziedziczył sportowe geny, bo sama też hasała w dzieciństwie na boisku w Oruni, a jej kuzyni ćwiczyli zapasy w bydgoskim Zawiszy.
Po przemianach w Polsce, w latach 90. ubiegłego wieku, przed naszymi sportowcami otworzyła się szeroko furtka umożliwiająca ligowe starty w zachodnich klubach, dzięki którym mogli coś dorobić do skromnego stypendium. Olimpijskiego medalistę zaangażował do ligowych bojów klub z Wolfsburga. 13 listopada 1992 roku Malak wybrał się na pierwszy taki start do Niemiec.
– Krótko po igrzyskach w Barcelonie pojechałem na zgrupowanie sztangistów do Cetniewa, rozmawiałem z Waldkiem i utkwiła mi w pamięci jego radość z uzyskanego od sponsora auta – wspomina Marek Kaczmarczyk, wtedy dziennikarz “Przeglądu Sportowego”, a obecnie rzecznik prasowy PZPC. – Cieszył się, że będzie mógł tą furą szybciej przemieszczać się do Wolfsburga i wracać do domu, do mamy, do której był bardzo przywiązany. Mówił mi, że medal zdobyty w Barcelonie dedykował właśnie swojej mamie – dodaje Kaczmarczyk.
Statystycznie na jedno auto w 1992 r. przypadało w Polsce 6,2 osoby. Jedną z nich był Malak, absolwent szkoły samochodowej, którego drugą pasją obok sportu było majsterkowanie przy autach. Za zdobycie olimpijskiego medalu otrzymał w nagrodę od znajomego używanego forda scorpio.
Tragiczna podróż
– W tym dniu 13 listopada odczuwałam jakiś niepokój, nie wiedziałam co z sobą począć – wspomina pani Zofia. “Dziennik Bałtycki” informował wtedy w tytule, że nie ma jeszcze w Polsce autostrad, ale są już ceny. Ministerstwo planowało, że przejazd jednego kilometra autostradą będzie kosztować kierowcę samochodu osobowego 250 zł (przed denominacją). W tym okresie na fatalnych polskich szosach panowała już zima, drogi były oblodzone bądź mokre. Wyjazd Waldka do Wolfsburga zaczął się z kłopotami, gdyż w aucie przytrafiła się usterka, którą pilnie trzeba było usuwać. Wyruszali w trójkę, razem z nim zabierał się kolega Rafał oraz koleżanka Ania, korzystająca z okazji podróży do Niemiec.
Zobacz także: Iga Świątek gra o wielki sukces polskiego tenisa. Za kulisami donosy i walka o władzę
Wyjechali z Gdańska już o zmroku. W Wejherowie zatrzymali się jeszcze na stacji, by zatankować benzynę. Waldek kierujący wtedy autem poprosił Rafała, by się zamienili miejscami i ten usiadł za kierownicą, a on znów poprowadzi po niemieckiej stronie. Śliską szosą obok lasu nie ujechali daleko, w miejscowości Charwatynia na trasie do Lęborka, ich ford zderzył się czołowo z nadjeżdżającym z naprzeciwka datsunem. Rafał i Ania zostali ranni i trafili do szpitala, Waldek zginął na miejscu. Nie zdążył nawet wyciągnąć kupionego na stacji batonika. W wyniku mocnego uderzenia pękła mu aorta i krew zalała płuca. Miejscowa prasa podawała, że był to wyjątkowo pechowy dzień, w województwie naliczono… 13 wypadków.
– Wypadek zdarzył się w piątek o godzinie 19.15, a ja dowiedziałam się o śmierci syna dopiero w sobotę, gdyż był zameldowany w innym miejscu – mówi pani Zofia. – Ktoś zatelefonował i powiedział, że Waldek nie żyje. Przestańcie chłopcy robić głupie kawały, odpowiedziałam, bo nie wierzyłam. Pojechałam do Wejherowa, pokazali mi w kostnicy syna, był taki uśmiechnięty – mówi z żalem, ale już pogodzona z tak bolesną stratą. Nie obwinia też Rafała kierującego autem, przebaczyła mu.
Na cmentarzu w Gdańsku-Łostowicach pożegnał Waldka wielotysięczny tłum. Został pochowany w olimpijskim garniturze. – Postawiłam mu nagrobek, w którym kamień z jednej strony nie jest wyszlifowany i wygląda, jakby był wyrwany ze skały, w moim projekcie symbolizuje wyrwane życie – mówi mama olimpijczyka.