Zapytaliśmy o Lewandowskiego. Nagle pada: “Idiotyczna decyzja wbrew wszystkiemu”
– Polska jest cudem ostatnich dekad, bo ciężko pracujemy. Dlatego nie sądzę, że Robert Lewandowski jest gościem, który zmienił nasz kraj. Raczej jest świetnym odzwierciedleniem tych zmian – mówi Paweł Wilkowicz, szef redakcji sportowej Viaplay Polska i autor biografii Roberta Lewandowskiego “Nienasycony”. Zaczynamy od stu goli Lewandowskiego w Lidze Mistrzów, a dalej płyniemy przez całą…
– Polska jest cudem ostatnich dekad, bo ciężko pracujemy. Dlatego nie sądzę, że Robert Lewandowski jest gościem, który zmienił nasz kraj. Raczej jest świetnym odzwierciedleniem tych zmian – mówi Paweł Wilkowicz, szef redakcji sportowej Viaplay Polska i autor biografii Roberta Lewandowskiego “Nienasycony”. Zaczynamy od stu goli Lewandowskiego w Lidze Mistrzów, a dalej płyniemy przez całą jego karierę, aż do Barcelony.
Wyszło idealnie, symbolicznie. Setnego gola w Lidze Mistrzów strzelił akurat z rzutu karnego. A to przecież element gry, po którym najlepiej widać rozwój Lewandowskiego i jego dążenie do perfekcji. Od strzałów w środek bramki, po mistrzowskie oszukiwanie bramkarzy. Marco Bizot z Brest, który najpierw go sfaulował w polu karnym, a później próbował zatrzymać przy jedenastce, też rzucił się w niewłaściwą stronę. Lewandowski po setnym golu pokazał światu swoje nazwisko na koszulce i skierował palce ku niebu. Najważniejsze momenty w karierze zwykle dedykuje ojcu. A w końcówce tego meczu strzelił jeszcze jednego gola – 101.
Nie mógł napisać lepszego wstępu do wywiadu z Pawłem Wilkowiczem, szefem redakcji sportowej Viaplay Polska i autorem biografii Roberta Lewandowskiego, który od początku rozmowy przekonuje, że mimo upływu lat, tytuł jego książki – “Nienasycony” – jest wciąż tak samo aktualny.
Dawid Szymczak: W 2016 r. patrzyłeś na Lewandowskiego z bliska i stwierdziłeś, że jest nienasycony. Dzisiaj patrzysz z dystansu i jaki ci się wydaje?
Paweł Wilkowicz: – Taki sam. Na tym też polega jego wielkość jako sportowca, że nigdy nie ma dość. Strzelanie i chęć rozwoju nigdy nie wychodzą mu z głowy. Jestem pewien, że wciąż jest głodny. Widać to po jego zachowaniach wobec trenerów. Samo bycie w Barcelonie przestało mu wystarczać już po roku. Jak zaczęło mu brakować goli, to stał się, jeśli wierzyć relacjom hiszpańskiej prasy, trudny dla otoczenia. Taki zawsze bywał, gdy mu nie szło. To rys całej jego kariery. Wystarczy porozmawiać z trenerami z Lecha Poznań czy skądkolwiek. Jeśli Robert tracił przekonanie, że sprawy idą po jego myśli, dawał to odczuć. Jacek Zieliński mówił: “Znikał nam za tą swoją ścianą”.
A jak to się stało, że kraj z marginesu Ligi Mistrzów doczekał się w tej Lidze Mistrzów autora stu goli?
– Było dużo sprzyjających okoliczności. Świat się zmieniał. Nasz kraj się zmieniał. Od jakiegoś czasu nie rodzimy się w Polsce z przekonaniem, że coś jest dla nas niedostępne. I Robert już tego doświadczał. Nie ukrywał nigdy, że też miał kompleksy, ale umiał je przezwyciężyć. Jest perfekcyjnym odzwierciedleniem zmian, które zachodziły dookoła nas. Łapał wszystkie szanse, które dawała mu ta zmieniająca się rzeczywistość. To jest jego wielka zasługa. Spotykał wspaniałych ludzi na swojej drodze i bardzo dużo od nich czerpał. Zawsze miał też świadomość celu. Dążył do samorozwoju, co bardzo wyraźnie widać choćby po chęci do nauki języków obcych. Nauczył się niemieckiego, w Barcelonie już mówi po hiszpańsku i słychać, że cały czas pracuje nad angielskim. To coś mówi o człowieku, dużo można tym zmierzyć.
Profesjonalista.
– Trafił też na czasy, w których polski piłkarz już się nie wstydził, że chce się rozwijać. Wcześniej tak było – nie przyznawaj się, że ci zależy, bo to obciach. W szatni szyderą maskowało się to, że w sumie wszyscy mają przeciętne kariery, więc ktoś przynajmniej próbował być najzabawniejszy albo chciał młodego utemperować. To się skończyło. Nowe pokolenie się na to przestało godzić. To średniactwo zaczęło być obciachem. A poza wszystkim, Robert to mocny charakter. Wielki talent, sportowe geny, dobre wychowanie. Wielkie szczęście do trenerów. Ale przede wszystkim charakter. Miał też dobrego menadżera, choć pewnie dziś byśmy się o to pokłócili. Ale ciekaw będę zdania Roberta o tej aferze za jakieś dziesięć lat.
“Piłka nożna bywa niepojęta” – odpowiedziałeś na to pytanie w książce.
– Niewątpliwie on sam sobie to wszystko wyrwał. Ale piłka w Polsce istniała już wcześniej, mieliśmy przecież piłkarzy z podium Złotej Piłki, jakieś tradycje, sukcesy. On natomiast przeskoczył tę wielką dziurę, którą w polskiej piłce zrobił kryzys lat 80. a potem przemiany lat 90. To trochę jak z Adamem Małyszem – Polska kochała skoki już wcześniej, ale on założył ten sport na nowo. Polska miała tenisowe tradycje, a jednak Agnieszka Radwańska poniekąd też założyła ten sport na nowo. I Robert w jakimś sensie też. Ale czy to takie dziwne, że się ktoś taki wreszcie trafił, w 40 mln kraju, w którym piłka jest sportem nr 1? I czy “trafił się” to jest na pewno właściwe określenie? Przecież on rósł tutaj. Trafiał na przeszkody, przepracowywał różne kompleksy, denerwował się, że np. słabo się tu szkoli. Ale rósł. Możemy się w nim dzisiaj przeglądać nie na zasadzie: “Ojej, przyjechał wujek z Ameryki, z innego świata, powie nam teraz, jak żyć”, choć myślę, że w Robercie momentami jest pokusa, by kimś takim być. Ale nie – my nie jesteśmy z innego świata niż on. Też łapaliśmy w życiu szanse, których wcześniej nie było i mogliśmy przepracować różne kompleksy. Nie mówimy gorzej od niego językami obcymi. Nie jesteśmy w porównaniu z nim leniami w pracy. On jest jednym z nas i dobrze nas reprezentuje. Taki idol jest najlepszy.
Zawsze takie okrągłe liczby sprzyjają podsumowaniom. Gdy się zatrzymujesz, patrzysz trochę szerzej, to co myślisz o tych stu golach?
– Że jesteśmy szczęściarzami. I już się do tego szczęścia przyzwyczailiśmy. Już nie umiem sobie przypomnieć, jak to było, gdy każdy gol Polaka w Lidze Mistrzów był świętem, a my byliśmy w dolnych rejonach klasy średniej i jakoś z tym żyliśmy. Pamiętam, jak przeżywaliśmy, że dogonił Henry’ego, że wyprzedził Raula, że znowu strzelił i znowu zostawił kogoś za plecami. Aż stało się to zupełnie naturalne. I chyba następnym polskim piłkarzom też się takie wydaje, co jest dobrym znakiem.
Jego pierwszy gol w Lidze Mistrzów padł trzynaście lat temu.
– Mnóstwo czasu. Cieszę się, że ta setna bramka zastała go w takim momencie kariery. Że ona nie padła rok temu, gdy oglądając mecze Roberta, czuliśmy zakłopotanie. Widzieliśmy, że coś poszło w złą stronę i nie było jasne, czy uda się zawrócić. On cierpiał i my cierpieliśmy. Teraz znowu dostał skrzydeł. Taki sezon mu się należał – to tempo strzeleckie, powrót do wielkiej formy, bycie częścią nowego początku Barcelony. A już zdążył przecież doświadczyć, jak trudny to jest klub. Jak wiele tam jest koalicji, ilu masz fałszywych przyjaciół, jak dużo wrogów.
A to, że on wchodzi do tego klubu strzelców akurat z Messim i Ronaldo, jest w jakiś sposób dla ciebie ważne?
– Dzisiaj już nie. Było, gdy obaj znajdowali się na szczycie i byli punktem odniesienia do wszystkiego. Wtedy byli nieuchwytni. Za duże stały za nimi potęgi, by ktoś mógł ich dogonić. Nie zawsze chodziło tylko o boisko. Mieli aurę wyjątkowości. Ale Lewandowski próbował, nie przyjmował do wiadomości, że to nieosiągalne. Na pewno im dwóm pomogły też miejsca, w których się urodzili. Łatwiej stworzyć i wypromować piłkarza z Argentyny i Portugalii niż z Polski.