Żewłakow nie wytrzymał! Oto co zrobił w 71. minucie meczu Legia – Chelsea
“Chelsea rozbiła Legię Warszawa 3:0 i tylko niewyobrażalna katastrofa mogłaby odebrać jej awans do półfinału Ligi Konferencji. Chociaż przed meczem wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że tak właśnie będzie, to jednak po spotkaniu na stadionie czuć było rozczarowanie. Nie tak to sobie wyobrażali kibice Legii. A przynajmniej nie w pierwszym spotkaniu” – spostrzeżeniami…
“Chelsea rozbiła Legię Warszawa 3:0 i tylko niewyobrażalna katastrofa mogłaby odebrać jej awans do półfinału Ligi Konferencji. Chociaż przed meczem wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że tak właśnie będzie, to jednak po spotkaniu na stadionie czuć było rozczarowanie. Nie tak to sobie wyobrażali kibice Legii. A przynajmniej nie w pierwszym spotkaniu” – spostrzeżeniami po ćwierćfinale Ligi Konferencji dzieli się Konrad Ferszter ze Sport.pl.
Kiedy skończył się mecz Legii z Chelsea, na trybunach rozległy się tylko nieśmiałe brawa. Goncalo Feio najpierw podziękował Enzo Maresce, a potem podchodził do swoich piłkarzy i każdego z osobna pocieszał. A było po czym.
To była piłkarska przepaść. Chelsea na zaciągniętym hamulcu ręcznym, w składzie pełnym zmian i młodzieży pewnie pokonała Legię 3:0 i prawie na pewno zagra w półfinale Ligi Konferencji. Warszawiakom pozostają nieszczególnie przyjemne wspomnienia i rewanż na Stamford Bridge, gdzie na 99,99 proc. pożegnają się z Ligą Konferencji.
Legia – Chelsea 0:3. Przepaść
Dwie – na tyle minut wystarczyło drużynie Goncalo Feio odwagi, by w czwartek zagrozić Chelsea. Legioniści mecz z murowanym faworytem zaczęli zaskakująco: ofensywnie i agresywnie. Gospodarze od razu po wznowieniu gry ruszyli na drużynę Enzo Mareski i przez ponad 120 sekund nie wypuszczali jej z własnej połowy.
Legioniści wywalczyli nawet dwa rzuty rożne, ale na tym ich możliwości w ofensywie się skończyły. Im dłużej trwał mecz, tym przepaść między obiema drużynami była coraz bardziej widoczna. Piłkarze Chelsea mozolnie, ale konsekwentnie odzierali gospodarzy z marzeń, że czwartkowy wieczór może być magicznym.
W pewnym momencie Legia po prostu przestała istnieć. Jej próby zaskoczenia Chelsea ograniczały się do długich podań do Ryoyi Morishity. Podań, które londyńczycy przechwytywali jeszcze na połowie gospodarzy i budowali dominację w posiadaniu piłki.
U piłkarzy Feio aż nadto widoczna była nerwowość. Oczywiście, goście zostawiali im mniej miejsca niż jakikolwiek inny przeciwnik w tym sezonie, ale pewne zachowania – złe przyjęcia piłki, koszmarne podania – były trudne do wytłumaczenia. Dlatego też Feio przy linii bardzo często uspokajał swoich zawodników. Ale wszystko to na nic.
Chelsea też jednak długo nie potrafiła zaskoczyć. Piłkarze Mareski w swoim stylu wymieniali dziesiątki podań, ale nic z tego nie wynikało. Mimo to jak na dłoni widać było, że dla Legii momentami gra toczy się za szybko. Gospodarze podwajali, potrajali w kryciu przeciwników, zwłaszcza Cole’a Palmera, ale gol dla Chelsea coraz bardziej wyglądał na kwestię czasu. Legia niby broniła skutecznie, nie dopuszczała Chelsea poważnych do okazji, czym zasługiwała na docenienie. Ale też frustrowała Feio nieporadnością i nerwowością w próbach wyjścia z połowy. To nie mogło się skończyć dobrze.
Sfrustrowany był też Maresca, który był wyraźnie niezadowolony z tego, jak wyglądała jego drużyna w ataku. Tak było to do 49. minuty, kiedy Chelsea strzeliła długo wyczekiwanego, pierwszego gola. I jak to w takich meczach bywa, minimalny błąd – pozostawienie przed polem karnym niekrytego Reece’a Jamesa – skończył się karą. A potem drugą i trzecią. Tym razem nie udało się oszukać przeznaczenia.
Zaskakująca rozgrzewka Legii
Mimo to widać było, że Legia odrobiła lekcje i miała jasny plan na mecz. Piłkarze Feio – tak samo jak Kopenhaga w 1/8 finału – chcieli najpierw sfrustrować przeciwnika, a później zaskoczyć go szybkim atakiem.
Legioniści bronili głęboko, starali się nie pozostawiać przeciwnikom wiele miejsca. Szczególnie mocno doświadczył tego lider ofensywy Chelsea, czyli Palmer, którego Maresca zdjął z boiska już w przerwie. Legioniści nie przebierali w środkach, bo tylko tak mogli odebrać rywalom piłkę.
Ale to nie znaczy, że był to ich jedyny pomysł na grę w defensywie. Widać było, że Feio przygotował też piłkarzy do bronienia przy rzutach rożnych, gdzie szczególnie groźni dla Legii mogli być wysocy stoperzy Chelsea Benoit Badiashile, Tosin Adarabioyo czy wprowadzony na boisko w przerwie Levi Colwill.
Chociaż londyńczycy strzelili w Warszawie trzy gole, to żaden z nich nie padł po rzucie rożnym. Być może to efekt pracy sztabu szkoleniowego, który rzuty rożne ćwiczył z drużyną jeszcze na przedmeczowej rozgrzewce. Rzadki element przedmeczowej rutyny przyniósł oczekiwany skutek. Szkoda, że tylko on.
Zainteresowani nie tylko kibice
Mecz z Chelsea był wyjątkowy pod wieloma względami i cieszył się ogromnym zainteresowaniem. Nie tylko kibiców, ale też dziennikarzy. Jak się dowiedzieliśmy, do biura prasowego Legii wpłynęła trzecia największa liczba wniosków akredytacyjnych w historii. Większym zainteresowaniem cieszyły się tylko mecze z Realem Madryt i Borussią Dortmund w Lidze Mistrzów.
I w czwartek było to aż nadto widoczne. Już dwie godziny przed rozpoczęciem meczu w pomieszczeniach dla dziennikarzy i fotoreporterów działo się wiele. Nawet przy okazji “zwykłych” meczów trudno doświadczyć takiego ruchu. Ale to był tylko początek.
Tuż przed pierwszym gwizdkiem sędziego ścisk na trybunie prasowej zrobił się nieznośny. Wielu dziennikarzy, mimo przydzielonych miejsc, usiadło nie na swoich krzesełkach, co wywołało chaos. Zmiany miejsc, ciągłe przemieszczanie się ludzi i nagrywanie oprawy przygotowanej przez kibiców Legii utrudniały oglądanie pierwszych minut meczu.
5Niektórzy dość szybko się poddali. Spora liczba dziennikarzy zdecydowała się obejrzeć pierwszą połowę, siedząc na schodach. W drugiej połowie – podobnie jak dla Chelsea na boisku – na trybunie prasowej zrobiło się zdecydowanie więcej miejsca. Trudno powiedzieć, czy to kwestia coraz niższej temperatury, czy postawy Legii. Jedno i drugie na pewno sprawiło, że mecz po niespełna godzinie został odarty z niecodziennej, magicznej atmosfery.
Krótki czas wyjątkowej atmosfery
Atmosfery, która na środowej konferencji prasowej Mareski była tematem przewodnim. Atmosfery, której Chelsea jednak się nie przestraszyła. Atmosfery, która jak zauważyliśmy, zaskakująco szybko się ulotniła. Po poprzednich meczach z Leicester City i Aston Villą po prostu można było oczekiwać więcej.
O ile jeszcze przed spotkaniem legionistów dopingował cały stadion, o tyle z minuty na minutę to wsparcie wyraźnie słabło. Oprawa przygotowana przez najbardziej zagorzałych fanów zrobiła wrażenie, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że to, jak wyglądał mecz, szybko zraziło resztę kibiców.
Jeszcze w pierwszej połowie przy dominacji Chelsea w posiadaniu piłki trybuny przy Łazienkowskiej nie robiły takiego wrażenia jak w przeszłości. Po pierwszym golu dla londyńczyków na stadionie zrobiło się na tyle niemrawo, że momentami słychać było nawet ich kibiców. A to przy Łazienkowskiej – zwłaszcza w europejskich pucharach – zdarza się niezwykle rzadko.
Ale powietrze zeszło nie tylko z kibiców. Po golu na 0:2 siedzący obok prezesa PSG Nassera Al-Khelaifiego Dariusz Mioduski tylko złapał się za głowę. Kiedy sędzia podyktował rzut karny dla Chelsea, lożę VIP niemal od razu ze wściekłą miną opuścił Michał Żewłakow. Może na papierosa, a może po to, by się uspokoić albo po to, by obejrzeć powtórkę. Nie wiemy.
Ale wiemy, że to był moment, w którym trybuny na Legii ponownie odżyły. Najpierw po to, by wesprzeć Kacpra Tobiasza, a chwilę później w wielkiej radości po tym, jak bramkarz Legii odbił strzał Christophera Nkunku. Ale minutę później znów zrobiło się zaskakująco cicho.